Muszę się Wam przyznać do czegoś.
Zawsze gdy przeglądam Wasze blogi zadziwia mnie i zachwyca (oczywiście poza niezwykłymi zdjęciami wnętrz czy rękodzieła) owo niezwykłe uporządkowanie Waszego świata. Świadomie nie używam słowa "poukładanie", ponieważ w kontekście tego, co napiszę za chwilę słowo to w nazwie mojego bloga brzmi jak wyrzut sumienia. Nie wiem jak Wy to robicie, ale wraz z kolejno następującymi w kalendarzu porami roku, świętami i okazjami, zawsze jesteście przygotowane na czas z przearanżowaniem domu, z dekoracjami, czy z robótkowymi wytworkami. Co ja mówię! Nie na czas, ale wręcz przed czasem, bo przecież te wszystkie DIY, te dekoracje w domach, te ozdoby macie gotowe na tyle wcześnie, by pokazać je chętnym do skorzystania z kursiku albo podglądnięcia stylizacji. Mało tego... pokazujecie coś gotowego, ale jednocześnie piszecie, że w głowie macie kolejne i kolejne pomysły. Jestem pod ogromnym wrażeniem Waszej kreatywności. Naprawdę!
Nadchodzi czas adwentu. Blogi już są pełne gotowych już kalendarzy, mniejszych lub większych, ale zawsze oryginalnych, pomysłowych, pięknie wykończonych. Za chwilkę pokażecie swoje adwentowe świeczniki. Bombki, dekoracje, wieńce bożonarodzeniowe też już macie zaplanowane, wymyślone i w dużej części zrobione.
Kobiety kochane, kiedy Wy to wszystko zdążyłyście zrobić? Przecież Wasza doba ma jak moja tylko 24 godziny a większość z Was, podobnie jak ja pracuje w pełnym wymiarze godzin, ma dzieci, zwierzęta, do ogarnięcia dom ze wszystkimi codziennymi "przyjemnościami" typu pranie, prasowanie, mycie podłóg, zakupy czy przycinanie krzewów w ogrodzie. A przecież jest jeszcze tak zwane życie towarzyskie, nie to okolicznościowe, ale też to powszednie - telefony, wizyty sąsiadów "po cukier", wywiadówki szkolne czy wyjścia do lekarza. Przydałoby się też przespać kilka godzin, już nie mówię, że osiem, bo tego luksusu zażywam naprawdę wyjątkowo, ale choćby sześć... Minuta za minutą, kwadrans za kwadransem ubywa doby ... A chciałoby się jeszcze książkę poczytać, czasem wyjść do kina, czy zaprosić znajomych na wino. Przecież człowiek nie cyborg, samymi obowiązkami i powinnościami nie da się żyć szczęśliwie. U mnie niestety jest to ciągły wybór i eliminacja. Pojadę z dzieckiem do sklepu wybrać prezent dla koleżanki, ale już nie zdążę poprasować. Upiekę szarlotkę, ale już nie posprzątam ogrodu. Umyję okno ale już nie spakuję makulatury.
Nie narzekam absolutnie. Moje dylematy są śmieszne i banalne. Nie muszę wybierać, czy zapłacić prąd, czy kupić dziecku buty, więc proszę nie zrozumcie mnie źle. Ciesze się, że mogę podglądać u was piękne przygotowania do Świąt i nie mam wyrzutów sumienia, że ze swoimi jestem daleko w lesie. Znajduję swoje małe przyjemności, drobne radości, nagłe zachwyty i nawlekam je pomalutku jak koraliki jedno za drugim na sznurek. Maleńkie, gdy przychodzą pojedynczo są ledwie widoczne, jednak zebrane razem są wystarczającym zastrzykiem pozytywnej energii na szarobury listopadowy czas.
Wczorajszy dzień przyniósł kilka kolejnych paciorków do nanizania na mój "sznurek szczęścia", chociaż zaczął się dość pechowo od wywrócenia sobotniego planu do góry nogami. Nie ma jednak tego złego, co by nie wyszło na dobre. Nie skończyłam dziergać komina dla koleżanki, bo mi się oczy zbuntowały, nie sprzątnęłam liści z trawnika bo zaczęło lać, nie spakowałam i nie wyniosłam letnich rzeczy na strych ...
Pojechaliśmy za to do Ikei obejrzeć i wreszcie wybrać materac do łóżka, bo nasz staruszek już od co najmniej roku prosi się o wymianę. Materaca nie kupiliśmy, ale nie byłabym sobą gdybym wyszła z tego sklepu z pustymi rękami :))) Wśród świątecznych ozdób wypatrzyłam cudeńko idealnie pasujące do naszego domu - białe osłonki (nakładki) na standardowe lampki choinkowe. Z materiału imitującego haftowaną serwetkę.
U nas w salonie lampki nie są ozdobą sezonową, wiszą cały rok. Długi sznur wokół wielkiego lustra, drugi, krótszy na drewnianej drabinie za kanapą. Zapalane wieczorem, bez względu na porę roku, tworzą niezwykły nastrój. Ozdobione bawełnianymi "pierożkami" stają się już bardziej świątecznym akcentem, ale są na tyle neutralne, że zapewne zostaną już na stałe. Mała rzecz ( i tania - 15 zł za 12 sztuk) a cieszy.
A w szerszym planie wygląda to tak:
Kiedy wieczorem wyszłam na chwilę do ogródka i spojrzałam przez okno na nasz salon musiałam zatrzymać ten obrazek w kadrze. Bił z niego taki spokój ...
Lubię nasz dom, chociaż po latach mieszkania zmieniłabym w nim kilka rzeczy. Jedne dlatego, że nie przemyślałam pewnych rozwiązań na etapie budowy, czy wykańczania, inne dlatego, że poszłam na kompromis, jeszcze inne dlatego, że czas płynie a wraz z nim zmienia się mój (nasz) gust a inspiracje płynące z zewnątrz podsuwają nowe, wydaje się że ciekawsze rozwiązania. Wprowadzamy sobie te zmiany powoli, bez pośpiechu, to czego nie możemy zmienić już teraz uczymy się "omijać wzrokiem" skupiając się na tym, co nas cieszy i co nam się podoba. To chyba najważniejsze, żebyśmy to my urządzali nasz dom, a nie specjaliści od trendów. Może nie będzie topowo, nie będziemy mieć różnych tyleż modnych co krótkotrwałych "must have", ale będzie po naszemu.
Czasem wystarczy tylko zgasić górne światło, zapalić aromatyczne świece, włączyć muzykę i już jest baza dla miło spędzonego wieczoru ...
Czego i wam życzę u progu nadchodzącego tygodnia.
A muzycznie ... ktoś, kto jak nikt inny potrafi otulić ciepłem głosu nawet w najbardziej chłodny dzień.
Sting, tym razem w duecie z Mylene Farmer, w zmysłowym bardzo obrazie "Stolen car".