Obiecałam zdać relację z zakupów w Czaczu, więc z lekkim poślizgiem spieszę wrzucić kilka słów na temat mojej pierwszej wizyty w tej miejscowości.
Oj, marzył mi się ten Czacz już od dawna! Wiadomo, blisko nie mam, ale dla chcącego (albo jak kto woli zdesperowanego) nic trudnego, więc w końcu się udało. Przyjechaliśmy tam w niedzielę, więc było dość tłoczno. Z każdą godzina przybywało aut na poboczu i gęstniał tłum zwiedzających poszczególne "sklepiki". Kto był, ten wie, że jest ich niezliczona ilość upchana po starych stodołach...

Meble, bibeloty i przeróżne mniejsze lub większe klamoty wystawione gdzie i jak popadnie. Co tu dużo mówić, dla wielbicieli second-handów i wszelakiego "grzebactwa" to prawdziwy raj. Dla innych po prostu śmietnik. Ja jestem lumpeksiara, więc nie zważając na charakterystyczny dla starych przedmiotów zapaszek stęchlizny buszowałam w tym wszystkim doznając olśnień, zachwytów i nieustających porywów miłości od pierwszego wejrzenia. Chociaż i ja czasem wchodziłam do jakiegoś przybytku i wychodziłam szybciutko, bo zapach bywał nie do zniesienia. Gdy już byłam pewna, że bez jakiegoś przedmiotu moje dalsze życie będzie niepełne i puste do akcji wkraczał mój Małż, który z miną szachisty targował się ze sprzedawcami. Bo ja to niestety w tej dziedzinie jestem kompletną pierdołą, płacę ile chcą, żeby tylko mieć upatrzone cacko. On nie i dzięki temu oszczędziliśmy naprawdę sporo gotówki.
Ponieważ to był mój pierwszy raz, to nie nastawiałam się na jakieś konkretne zakupy. Raczej na rekonesans przed kolejną wizytą. Dlatego moje zdobycze, to głównie drobnica, ale Małż wypatrzył dla mnie śliczne krzesło do starego stołu po babci, który chcę zamienić na romantyczny sekretarzyk. Krzesło jest solidne, drewniane oczywiście, pięknie wyprofilowane i co najważniejsze z oryginalną i nic a nic nie zniszczoną tapicerką. Żaden tam antyk, po prostu stara solidna robota. Wystarczy lekko przeszlifować i odświeżyć drewno i będzie gotowe. No to od krzesła zaczynam prezentację:
(na tym zdjęciu jest chyba jedno z piękniejszych "obejść")
Meble, bibeloty i przeróżne mniejsze lub większe klamoty wystawione gdzie i jak popadnie. Co tu dużo mówić, dla wielbicieli second-handów i wszelakiego "grzebactwa" to prawdziwy raj. Dla innych po prostu śmietnik. Ja jestem lumpeksiara, więc nie zważając na charakterystyczny dla starych przedmiotów zapaszek stęchlizny buszowałam w tym wszystkim doznając olśnień, zachwytów i nieustających porywów miłości od pierwszego wejrzenia. Chociaż i ja czasem wchodziłam do jakiegoś przybytku i wychodziłam szybciutko, bo zapach bywał nie do zniesienia. Gdy już byłam pewna, że bez jakiegoś przedmiotu moje dalsze życie będzie niepełne i puste do akcji wkraczał mój Małż, który z miną szachisty targował się ze sprzedawcami. Bo ja to niestety w tej dziedzinie jestem kompletną pierdołą, płacę ile chcą, żeby tylko mieć upatrzone cacko. On nie i dzięki temu oszczędziliśmy naprawdę sporo gotówki.
Ponieważ to był mój pierwszy raz, to nie nastawiałam się na jakieś konkretne zakupy. Raczej na rekonesans przed kolejną wizytą. Dlatego moje zdobycze, to głównie drobnica, ale Małż wypatrzył dla mnie śliczne krzesło do starego stołu po babci, który chcę zamienić na romantyczny sekretarzyk. Krzesło jest solidne, drewniane oczywiście, pięknie wyprofilowane i co najważniejsze z oryginalną i nic a nic nie zniszczoną tapicerką. Żaden tam antyk, po prostu stara solidna robota. Wystarczy lekko przeszlifować i odświeżyć drewno i będzie gotowe. No to od krzesła zaczynam prezentację: