Myślałam, kombinowałam, próbowałam i w końcu wybrałam najlepsze, mam nadzieję, wyjście z sytuacji. Żeby nie tracić historii niemal czterech lat blogowania, zachować wszystkie posty i Wasze komentarze pod nimi zdecydowałam się na zmianę adresu bloga i jego nazwy przez "nadpisanie" nowego w ustawieniach. Niestety straciłam w ten sposób listę moich ulubionych blogów, ale to mam nadzieję bardzo szybko uzupełnić, bo przecież pamiętam do kogo zaglądałam regularnie i do kogo nadal zamierzam zaglądać. Nawet, jeśli nie wyciągnę adresów z pamięci, to wynajdę je okrężną droga przez inne blogi. Widzę też, że gdy wpiszę starą nazwę bloga wyszukiwarka informuje, że został on zamknięty. W sumie o to mi chodziło. Jeśli ktoś będzie szukał mnie "firmowej" znajdzie oficjalne dane i linki firmowe, ale już nie trafi do mojego prywatnego świata. Wszystkich innych zainteresowanych jakoś postaram się sama naprowadzić. Kto zechce wpisze sobie mój nowy adres do ulubionych, mam nadzieję, że z czasem będzie tu równie gwarno, jak kiedyś. Nowa nazwa funkcjonuje od wczoraj, więc jeszcze nie bardzo wiem jak i gdzie mnie "widać", na pewno nie ma mnie jeszcze w wyszukiwarce, ale to się być może zmieni, gdy opublikuje ten post, możliwe, że trzeba wyszukiwarkom dać jakieś mięsko do przetworzenia i dopiero wtedy zaczynają widzieć nowy adres. Dlatego dzisiejszy post będzie raczej krótki, jeszcze nie całkiem "mój", ale chcę przetestować jak się "Motyl niebieski" sprawuje w blogosferze.
Upał nie sprzyja natchnieniu, więc poprzestanę na podziękowaniu dla wszystkich, którzy zostawili komentarze pod poprzednim postem. Niesamowicie zbudowały mnie Wasze słowa, wsparcie i pozytywna energia. Dziękuję za porady techniczne przesłane mailowo i w komentarzach. Dodały mi odwagi przed ostatecznym kliknięciem w okienko "Edytuj". Mam nadzieję, że "Motyl niebieski..." będzie miał przynajmniej tylu czytelników i komentatorów ile miał "PŚ" i że wracając do regularnego blogowania odzyskam radość współuczestniczenia w czymś niezwykle pozytywnym, ciekawym i bardzo rozwijającym. Bo blog to niesamowite emocje, wrażenia i odkrycia, których często nie spotykamy w życiu tak zwanym realnym. To spotkania z kreatywnymi ludźmi, to inspiracje, to wzruszenia, to odkrywanie bliskości myśli i przeżyć w ludziach, którzy fizycznie są gdzieś daleko.
Dlaczego "Motyl niebieski ... "? Mogłabym na odczepnego rzucić - bo ładnie :)))), ale przecież wiadomo, że nie w tym rzecz. Nawet nie wiecie, jak trudno było mi znaleźć nową nazwę dla mojego miejsca w sieci, gdy poprzednia była tak bardzo, bardzo "moja". Pomysły, które przychodziły mi do głowy przez wiele dni spisywałam w notesie. Było ich sto i trochę, a co jeden to gorszy, albo banalny, albo pretensjonalny, albo za długi, albo ... zajęty. I gdy już skreśliłam wszystkie i odpuściłam sobie główkowanie przyszedł, sfrunął niemalże ten jeden idealny, krótki, bez polskich znaków, łatwy do zapamiętania i bardzo, bardzo "mój".
Dla wszystkich, którzy kibicowali tej przemianie mam symboliczne serducho. Powstało w ciągu jednego popołudnia, jako remedium na różne niefajne sprawy i emocje. Jest tak niedoskonałe, jak tylko może być, bo to podwójny debiut, pierwsze serducho szyte ręcznie od początku do końca i pierwszy mój haft niekrzyżykowy (chyba powinnam wziąć słowo haft w cudzysłów). Serducho miało zająć mi ręce i głowę, więc powstało na szybko, bez planu, ze starej lnianej zasłonki i kilku nitek muliny, wzór lawendy powstawał w trakcie wyszywania, do środka z braku innego wypełnienia wrzuciłam waciki kosmetyczne, guzik, sznurek, koralik. Jest krzywo, w kilku miejscach widać szwy, ale i tak serducho zawisło na honorowym miejscu i ciesze się z niego jak nie wiem co.
A żeby tradycji stało się zadość żegnam się dzisiaj z Wami piosenką, która ze mnie ostatnio nie wychodzi. Smutna jest jak nie wiem co, ale taaaaaaaaaaaka piękna, że się nią z Wami muszę podzielić. Zostawiam Was z Bird York