Mało ostatnio dekupażuję. I może właśnie z powodu tych niemal homeopatycznych dawek, jakie funduję sobie wieczorami , decou- jest dla mnie teraz prawdziwym lekarstwem na zmęczenie firmowymi i domowymi obowiązkami. Godzinka skupienia nad przedmiotem, szukanie pomysłu na ozdobienie, odreagowanie przy wycinaniu wzorów z serwetek czy nakładaniu kolejnych warstw lakieru, to prawdziwy reset dla głowy, w której jeszcze szumią telefony i migają maile. Dla tych minut wyciszenia i zatrzymania po pędzącym dniu trzymam na środku salonu cały mój warsztat zwany mało subtelnie "pierdolnikiem". Wiem, że doprowadzam tym do szału mojego M., ale muszę, no po prostu muszę mieć pod ręką te wszystkie słoiczki i buteleczki, stosy serwetek i "golaski". Próbowałam kiedyś to wszystko ogarnąć, słowo honoru. Całą "chemię" poukładałam pięknie w skrzynkach i ustawiłam równiutko w garażu. Drewniane przedmioty ułożyłam w pudłach i też wyniosłam. Na serwetki, sznurki, rzemyki i koraliki wymodziłam nawet komodę na kółkach, żeby pochowane w szufladach nie rozłaziły się po domu. Stolik kawowy odzyskał swoją funkcję (niestety nadgryzionej lekko pryskającymi farbami i klejami urody już nie), ale ja w tym porządku czułam się zagubiona. Nie przeszkadzał mi ład, to akurat lubię, ale lubię też, gdy od czasu do czasu zamacha mi nad głową Wena, mieć pod ręką wszystko, co jest mi do dekupażowania potrzebne. A tu trzeba było rozłożyć deskę, przynieść "golaska", za chwilę iść po bejcę, potem po serwetkę, wstawać, siadać, szukać, przynosić. A tymczasem Pani Wena zmęczona moim dreptaniem na trasie garaż -salon rzucała mi słodkie Adieu! i znikała. No więc po jakimś tygodniu czy dwóch dyscypliny porządkowej i abstynencji twórczej bałaganik znowu opanował stolik, serwetki malowniczo rozłożyły się na kanapie a drewienka znowu leżały na wyciągnięcie ręki za fotelem. I wrócił cowieczorny rytuał odreagowywania.
Ale miało być o szewcu i jego butach :))
Chustecznik sobie zrobiłam! Jakoś do tej pory nie było okazji o sobie pomyśleć, chusteczniki przeróżnej maści rozchodziły się po ludziach a ja wciąż upychałam w szufladzie biurka zwykłe pudełko w sklepowej wersji sote. A ponieważ miałam ostatnio znowu fazę na zmiany i przewróciłam swój gabinet do góry nogami, to przy okazji dopieszczania go w szczegółach zapragnęłam mieć chustecznik pasujący do całości. No to mam! I jest on w stu procentach "mój" jeśli chodzi o estetykę, co oznacza, że pewnie nikomu poza mną się nie spodoba :))) Taki już mój pokręcony gust. Jest więc mocna bejca w odcieniu oliwkowej zieleni, są kwiaty w przybrudzonym patyną różu, są ważki z masy szpachlowej mocno przetarte, żeby nadać im wygląd nadgryzionych zębem czasu. I najważniejszy element, w zasadzie motyw przewodni, do którego cała reszta musiała się dopasować, czyli ..."stara pomarańczarka" . A dokładnie "Żydówka z pomarańczami" Gierymskiego, obraz, który urzekł mnie od pierwszego wejrzenia i którego kopie i wizerunki wycinałam skrzętnie z różnych gazet korzystając z medialnego szumu związanego z jej odnalezieniem i powrotem do Polski. Nie wiem co takiego jest w tym portrecie, ale mnie on wręcz hipnotyzuje . Smutek bijący z oczu starej kobiety, bezbronność a jednocześnie siła tkwiąca w tej drobnej kobiecie z magnetyczną siła przyciągają moje spojrzenia i myśli. Kim była? Czy sprzedając owoce utrzymywała rodzinę? Gdzie mieszkała?


Pudełko nie jest doskonałe.Jest wiele niedociągnięć, do których można by się było doczepić. Nie polakierowałam go jeszcze tyle razy ile powinnam, obrazek nie wtopił się w tło, powierzchnia nie jest jeszcze idealnie gładka. Może tak już zostanie, a może kiedyś dopieszczę szczegóły...nie wiem. Wiem, że jak najszybciej chciałam mieć swój chustecznik na biurku.

Mam to szczęście, że pracuję w domu. Pokój, który z założenia był pokojem gościnnym i jednocześnie gabinetem do pracy z komputerem stał się moim biurem. Po latach spędzonych w biurze, w pomieszczeniach wypełnionych przypadkowymi meblami, gdzie podstawowym kryterium urządzania było zmieszczenie jak największej liczby biurek i szaf na segregatory, gdzie jedynym prywatnym akcentem było zdjęcie dziecka czy kolorowy kubek na kawę postawione obok komputera doceniam fakt, że nie tylko mam ten pokój tylko dla siebie, ale że mogę go urządzić tak, by przebywanie w nim przez kilka czy kilkanaście godzin dziennie było prawdziwą przyjemnością. Domowe biuro jest pełne moich ulubionych brązów i oliwkowych zieleni. Bibeloty, książki i kwiaty sprawiają, że podnosząc wzrok znad ekranu laptopa natrafiam na "moje" obrazy, małe martwe natury. Wieczorem mogę zapalić świece i nasączyć potpourri ulubionym olejkiem cynamonowym. Z radia płynie muzyka, którą lubię. W takim otoczeniu nawet niezbyt miłe rozmowy służbowe dotykają mniej. Doszło do tego, że nawet przyjaciółkę-sąsiadkę wpadającą w ciągu dnia na szybką kawę przyjmuję w biurze. Troszkę z konieczności, bo kawka kawką, ale maile napływają na bieżąco i trzeba tak samo na bieżąco reagować , ale trochę też dlatego, że tu jest naprawdę przytulnie. Ja sobie coś tam klikam, ona się może rozłożyć wygodnie na kanapie i tak na pół biurowo na pół buduarowo miesza nam się praca z ploteczkami.

Ale miało być o szewcu i jego butach :))
Chustecznik sobie zrobiłam! Jakoś do tej pory nie było okazji o sobie pomyśleć, chusteczniki przeróżnej maści rozchodziły się po ludziach a ja wciąż upychałam w szufladzie biurka zwykłe pudełko w sklepowej wersji sote. A ponieważ miałam ostatnio znowu fazę na zmiany i przewróciłam swój gabinet do góry nogami, to przy okazji dopieszczania go w szczegółach zapragnęłam mieć chustecznik pasujący do całości. No to mam! I jest on w stu procentach "mój" jeśli chodzi o estetykę, co oznacza, że pewnie nikomu poza mną się nie spodoba :))) Taki już mój pokręcony gust. Jest więc mocna bejca w odcieniu oliwkowej zieleni, są kwiaty w przybrudzonym patyną różu, są ważki z masy szpachlowej mocno przetarte, żeby nadać im wygląd nadgryzionych zębem czasu. I najważniejszy element, w zasadzie motyw przewodni, do którego cała reszta musiała się dopasować, czyli ..."stara pomarańczarka" . A dokładnie "Żydówka z pomarańczami" Gierymskiego, obraz, który urzekł mnie od pierwszego wejrzenia i którego kopie i wizerunki wycinałam skrzętnie z różnych gazet korzystając z medialnego szumu związanego z jej odnalezieniem i powrotem do Polski. Nie wiem co takiego jest w tym portrecie, ale mnie on wręcz hipnotyzuje . Smutek bijący z oczu starej kobiety, bezbronność a jednocześnie siła tkwiąca w tej drobnej kobiecie z magnetyczną siła przyciągają moje spojrzenia i myśli. Kim była? Czy sprzedając owoce utrzymywała rodzinę? Gdzie mieszkała?
Pudełko nie jest doskonałe.Jest wiele niedociągnięć, do których można by się było doczepić. Nie polakierowałam go jeszcze tyle razy ile powinnam, obrazek nie wtopił się w tło, powierzchnia nie jest jeszcze idealnie gładka. Może tak już zostanie, a może kiedyś dopieszczę szczegóły...nie wiem. Wiem, że jak najszybciej chciałam mieć swój chustecznik na biurku.
Mam to szczęście, że pracuję w domu. Pokój, który z założenia był pokojem gościnnym i jednocześnie gabinetem do pracy z komputerem stał się moim biurem. Po latach spędzonych w biurze, w pomieszczeniach wypełnionych przypadkowymi meblami, gdzie podstawowym kryterium urządzania było zmieszczenie jak największej liczby biurek i szaf na segregatory, gdzie jedynym prywatnym akcentem było zdjęcie dziecka czy kolorowy kubek na kawę postawione obok komputera doceniam fakt, że nie tylko mam ten pokój tylko dla siebie, ale że mogę go urządzić tak, by przebywanie w nim przez kilka czy kilkanaście godzin dziennie było prawdziwą przyjemnością. Domowe biuro jest pełne moich ulubionych brązów i oliwkowych zieleni. Bibeloty, książki i kwiaty sprawiają, że podnosząc wzrok znad ekranu laptopa natrafiam na "moje" obrazy, małe martwe natury. Wieczorem mogę zapalić świece i nasączyć potpourri ulubionym olejkiem cynamonowym. Z radia płynie muzyka, którą lubię. W takim otoczeniu nawet niezbyt miłe rozmowy służbowe dotykają mniej. Doszło do tego, że nawet przyjaciółkę-sąsiadkę wpadającą w ciągu dnia na szybką kawę przyjmuję w biurze. Troszkę z konieczności, bo kawka kawką, ale maile napływają na bieżąco i trzeba tak samo na bieżąco reagować , ale trochę też dlatego, że tu jest naprawdę przytulnie. Ja sobie coś tam klikam, ona się może rozłożyć wygodnie na kanapie i tak na pół biurowo na pół buduarowo miesza nam się praca z ploteczkami.
Miłego weekendu!