Czy można zważyć szczęście? Można! Moje szczęście waży jakieś trzydzieści deko. A czy szczęście może mieć realny kształt? Pewnie że tak! Może mieć ciałko, dość rachityczne póki co, ale jednak wyczuwalne pod dotykiem dłoni. I głosik... mizerny i piskliwy, ale skutecznie przywołujący TYCH DUŻYCH, jeśli nieprzyzwyczajeni zamkną drzwi nie sprawdzając, kto za nimi został. Szczęście ma mnóstwo energii, którą zużywa na firankach zmienionych w "ścianki wspinaczkowe " albo w pogoni za chrupką kukurydzianą zakończonych najczęściej efektownym lotem ślizgowym pod kanapy i fotele. Szczęście najeża się widząc swoje odbicie w lustrze, spada z parapetów, których jeszcze do końca nie wymierzyło swoim "małym geodetą", wisi na kablach, daje nura pod narzuty kradnie spinacze i podgryza kwiatki doniczkowe. Pomimo swojego młodego wieku wie od początku gdzie jest spanie, gdzie miseczki i przede wszystkim gdzie stoi kuweta. Nie jest ideałem, przydarzyło mu się na początku to i owo, ale to były incydenty.
Szczęście ma na imię Luna i adoptowaliśmy ją (podpisałam bardzo oficjalny dokument adopcyjny) 15 października. Razem z innymi kocimi znajdami szukała domu w jednej z krakowskich galerii handlowych. Wystarczyło jedno spojrzenie smutnych oczu, żebyśmy wiedzieli, że nie zostawimy jej samej w tej wielkiej klatce. Pojechała z nami i została już nie na przychodne i nie na spółkę z sąsiadami jak Czarek (ten od raperskiego łańcucha na szyi), ale całkiem na stałe i na zawsze. Luna jest spełnieniem moich marzeń o kocie, który wskoczy mi na kolana, gdy przysiądę na kanapie i zaśnie na nich mrucząc swoje kocie kołysanki. O kocie, który będzie siedział w oknie i w zadumie kontemplował widoki, gdy będę pracować i o kocie, który będzie w amoku gonił za zabawką, gdy przyjdzie czas na zabawę.
I Luna jest właśnie taka.

Jeszcze wprawdzie nie wskakuje na kolana, ale posadzona na nich nie ucieka, tylko mości się wygodnie i zasypia. W ciągu dnia śpi sobie na biurku w strasznie niewygodnej skrzynce na długopisy, temperówki i papiery. Zabawne, że gdy próbowałam postawić w tym miejscu wiklinowy koszyczek wymoszczony chustą, to zignorowała mnie i poszła spać na fotel. Gdy kanciaste pudełko wróciło na swoje miejsce kot także powrócił i położył się tam znowu. Widać nie to wygodne, co się TYM DUŻYM wygodnym wydaje :))).


Oczywiście, gdy tylko schodzę z mojego fotela Luna zaraz ląduje na nim. Szkoda, że nie widzisz jej miny, gdy wracam i zganiam ją stamtąd. Ma coś diabelskiego w spojrzeniu, ale co się dziwić, kiedy jest czarna jak noc. I te oczy, brązowe, nic a nic nie kocie... Nawet na zdjęciach to widać, choć zdjęcia słabe. Tak trudno sfotografować czarnego kota.
Pewnie jeszcze nie raz pojawi się na blogu. Zwłaszcza, że już nieśmiało próbuje ingerować w jego treść :)))


"Wiem, o czym będzie twój następny post", powiedział Małż dwa tygodnie temu widząc mnie rozanieloną z Luną w objęciach. I pewnie by zgadł, gdyby nie te zdjęcia, a raczej ich brak w pierwszych dniach aklimatyzacji. Ale co się odwlokło, to nie uciecze.
Miłego weekendu.
Szczęście ma na imię Luna i adoptowaliśmy ją (podpisałam bardzo oficjalny dokument adopcyjny) 15 października. Razem z innymi kocimi znajdami szukała domu w jednej z krakowskich galerii handlowych. Wystarczyło jedno spojrzenie smutnych oczu, żebyśmy wiedzieli, że nie zostawimy jej samej w tej wielkiej klatce. Pojechała z nami i została już nie na przychodne i nie na spółkę z sąsiadami jak Czarek (ten od raperskiego łańcucha na szyi), ale całkiem na stałe i na zawsze. Luna jest spełnieniem moich marzeń o kocie, który wskoczy mi na kolana, gdy przysiądę na kanapie i zaśnie na nich mrucząc swoje kocie kołysanki. O kocie, który będzie siedział w oknie i w zadumie kontemplował widoki, gdy będę pracować i o kocie, który będzie w amoku gonił za zabawką, gdy przyjdzie czas na zabawę.
I Luna jest właśnie taka.
Jeszcze wprawdzie nie wskakuje na kolana, ale posadzona na nich nie ucieka, tylko mości się wygodnie i zasypia. W ciągu dnia śpi sobie na biurku w strasznie niewygodnej skrzynce na długopisy, temperówki i papiery. Zabawne, że gdy próbowałam postawić w tym miejscu wiklinowy koszyczek wymoszczony chustą, to zignorowała mnie i poszła spać na fotel. Gdy kanciaste pudełko wróciło na swoje miejsce kot także powrócił i położył się tam znowu. Widać nie to wygodne, co się TYM DUŻYM wygodnym wydaje :))).
Oczywiście, gdy tylko schodzę z mojego fotela Luna zaraz ląduje na nim. Szkoda, że nie widzisz jej miny, gdy wracam i zganiam ją stamtąd. Ma coś diabelskiego w spojrzeniu, ale co się dziwić, kiedy jest czarna jak noc. I te oczy, brązowe, nic a nic nie kocie... Nawet na zdjęciach to widać, choć zdjęcia słabe. Tak trudno sfotografować czarnego kota.
Pewnie jeszcze nie raz pojawi się na blogu. Zwłaszcza, że już nieśmiało próbuje ingerować w jego treść :)))
"Wiem, o czym będzie twój następny post", powiedział Małż dwa tygodnie temu widząc mnie rozanieloną z Luną w objęciach. I pewnie by zgadł, gdyby nie te zdjęcia, a raczej ich brak w pierwszych dniach aklimatyzacji. Ale co się odwlokło, to nie uciecze.
Miłego weekendu.