Mieszkałam z Nią przez dziesięć miesięcy na ledwie dziesięciu metrach kwadratowych. Dwadzieścia pięć lat temu, może więc dlatego z trudem przypomniałam sobie jak miała na imię. Co ja piszę... nie z trudem... w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć. Na szczęście mam swój pamiętnik z tamtego czasu...
Miała na imię Dorota. Nie była ani specjalnie ładna, ani dość zgrabna. Szczerze mówiąc była nieładna i miała spora nadwagę, miała jednak cechę, której Jej bardzo zazdrościłam, wiarę w siebie i wielkie pokłady samoakceptacji. Dbała o swoje okrąglutkie ciało fundując mu masaże, najlepsze balsamy, olejki i kremy . A były to czasy, gdy szczytem marzeń był dezodorant Bac i sprowadzany z Węgier żółciutki jak jajeczko i obłędnie pachnący balsam do ciała, którego nazwy nie pamiętam, ale który czasami po kryjomu otwierałam i wąchałam namiętnie...co to był za zapach! Codziennie obserwowałam jak pod wpływem kosmetyków Dorota z wersji sote przeistacza się w Dorotę gotową pokazać się światu. Po kilkudziesięciu minutach smarowania, wklepywania, wcierania i szczotkowanie stawała przed lustrem z miną zdobywcy i mówiła ni to do siebie, ni to do mnie " no! kobieta z taką aparycją nie może nie zdać egzaminu", albo "kobieta z taką aparycją musi dostać zaliczenie".
Kobieta z taką aparycją ...
Mimo dzielenia "stołu i łoża" nigdy się nie polubiłyśmy i żadnej z nas nie przyszło do głowy, by kolejny rok akademikowego życia spędzić w tym samym składzie. Nasze drogi rozeszły się i całkiem szybko zapomniałam o mojej pierwszej "współspaczce". Szufladka z jej imieniem, przysłonięta innymi szufladkami, zakurzona i pozbawiona karteczki z opisem leżała bardzo głęboko pod stosami podobnych szufladek w najdalszym kąciku mojej pamięci. I pewnie leżałaby tam dłużej gdyby nie On...
Człowiek mniejszego formatu...
Jeden z bohaterów powieści Deana Koontza, czarny charakter, zawodowy zabójca Krait tak właśnie zwykł myśleć .. "człowiek mniejszego formatu zrobiłby to inaczej, ale ja..." "człowiek mniejszego formatu ..." . On był kimś innym, lepszym, godniejszym. Był Księciem, przybyszem z lepszego świata po drugiej stronie lustra. On nie zabijał, on porządkował i upiększał świat, likwidując razem ze swoimi ofiarami brzydotę, bezguście i kicz, jakim się charakteryzowały w codziennym życiu. Przepełniony wiarą w ważność swojej misji i przeświadczony o swojej wyjątkowości... zabawne, że słuchając jego wynurzeń przywołałam z zakamarków wspomnień Dorotę. Niezwykle się plączą ścieżki skojarzeń....
Dean Koontz. Nie czytałam dotąd niczego, co wyszło spod pióra tego pisarza. "Dobry zabójca" trafił do mojego odtwarzacza zupełnie przypadkiem, dzięki Kasi i to był bardzo trafiony prezent. To wciągająca już od pierwszych minut/stron historia murarza, który przez zbieg okoliczności stanął na drodze profesjonalisty wynajętego do zlikwidowania kobiety i postanowił nie dopuścić do realizacji zlecenia. Misiowaty Tim nie tylko ostrzega potencjalną ofiarę, że grozi jej poważne niebezpieczeństwo, ale pomaga jej uciec przed zabójcą. I podczas tej ucieczki radzi sobie zaskakująco sprawnie jak na małomiasteczkowego budowlańca...
Zawsze mam problem z klasyfikowaniem książki czy filmu. Trudno mi powiedzieć, czy "Dobry zabójca" to kryminał, czy powieść sensacyjna, czy może thriller. Może po prostu całkiem sprawna, pełna nienaciąganych postaci, dowcipnych, inteligentnych dialogów opowieść, idealna jako książka do podróży czy audiobook towarzyszący prasowaniu (bywały dni, że miałam ochotę skoczyć do sąsiadów po dodatkową porcję pościeli do prasowania). Dla tych, którzy lubią ten typ literatury, może niekoniecznie skomplikowany intelektualnie, ale też nie prymitywnie naiwny i prostacki. Gdy będę szukać solidnej książki na wakacyjne polegiwanie pod gruszą albo na długie oczekiwanie w poczekalni u ortodonty to poszukam czegoś podpisanego nazwiskiem Koontz.
Zupełnie bez związku z powyższym, za to z wielką radością, że wreszcie znalazłam chwilkę na decou- pochwalę się moim tegorocznym urobkiem. Mniejsza o to, że te dwie skrzyneczki robiłam przez ponad dwa miesiące (!!!), ważne, że są i że trzecia już prawie prawie skończona a czwarta zaplanowana i wymyślona ...
Komplet marynistyczny z nutką nostalgii...








A kolejna skrzyneczka na klucze już schnie...
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. To takie miłe, że tyle osób o mnie pamięta. Pewnie nie uda mi się wrócić do blogowania z taką częstotliwością jak bym chciała, nie zdołam też nadrobić nieobecności na Waszych blogach, ale postaram się. Dopiero dzisiaj mój blogger zaczął działać normalnie, bo jak na złość oprócz braku czasu na pisanie na przeszkodzie stanął mi jakiś program hakerski, który przyczepił się do mojego bloga. Mam dobre zabezpieczenia, więc szkód nie narobił, ale niestety zawieszał mi net, więc nie tylko nie mogłam niczego napisać, ale nawet nie mogłam otworzyć żadnego bloga z bocznego paska. Udało mi się odnaleźć źródło problemu (niestety był to jeden z ostatnio dodanych linków) i mam nadzieję, że już będę mogła normalnie funkcjonować w blogosferze. Plan na jutro - zajrzeć na wszystkie zaprzyjaźnione blogi.
A dziś już czas do łóżka... dobranoc.
Miała na imię Dorota. Nie była ani specjalnie ładna, ani dość zgrabna. Szczerze mówiąc była nieładna i miała spora nadwagę, miała jednak cechę, której Jej bardzo zazdrościłam, wiarę w siebie i wielkie pokłady samoakceptacji. Dbała o swoje okrąglutkie ciało fundując mu masaże, najlepsze balsamy, olejki i kremy . A były to czasy, gdy szczytem marzeń był dezodorant Bac i sprowadzany z Węgier żółciutki jak jajeczko i obłędnie pachnący balsam do ciała, którego nazwy nie pamiętam, ale który czasami po kryjomu otwierałam i wąchałam namiętnie...co to był za zapach! Codziennie obserwowałam jak pod wpływem kosmetyków Dorota z wersji sote przeistacza się w Dorotę gotową pokazać się światu. Po kilkudziesięciu minutach smarowania, wklepywania, wcierania i szczotkowanie stawała przed lustrem z miną zdobywcy i mówiła ni to do siebie, ni to do mnie " no! kobieta z taką aparycją nie może nie zdać egzaminu", albo "kobieta z taką aparycją musi dostać zaliczenie".
Kobieta z taką aparycją ...
Mimo dzielenia "stołu i łoża" nigdy się nie polubiłyśmy i żadnej z nas nie przyszło do głowy, by kolejny rok akademikowego życia spędzić w tym samym składzie. Nasze drogi rozeszły się i całkiem szybko zapomniałam o mojej pierwszej "współspaczce". Szufladka z jej imieniem, przysłonięta innymi szufladkami, zakurzona i pozbawiona karteczki z opisem leżała bardzo głęboko pod stosami podobnych szufladek w najdalszym kąciku mojej pamięci. I pewnie leżałaby tam dłużej gdyby nie On...
Człowiek mniejszego formatu...
Jeden z bohaterów powieści Deana Koontza, czarny charakter, zawodowy zabójca Krait tak właśnie zwykł myśleć .. "człowiek mniejszego formatu zrobiłby to inaczej, ale ja..." "człowiek mniejszego formatu ..." . On był kimś innym, lepszym, godniejszym. Był Księciem, przybyszem z lepszego świata po drugiej stronie lustra. On nie zabijał, on porządkował i upiększał świat, likwidując razem ze swoimi ofiarami brzydotę, bezguście i kicz, jakim się charakteryzowały w codziennym życiu. Przepełniony wiarą w ważność swojej misji i przeświadczony o swojej wyjątkowości... zabawne, że słuchając jego wynurzeń przywołałam z zakamarków wspomnień Dorotę. Niezwykle się plączą ścieżki skojarzeń....
Dean Koontz. Nie czytałam dotąd niczego, co wyszło spod pióra tego pisarza. "Dobry zabójca" trafił do mojego odtwarzacza zupełnie przypadkiem, dzięki Kasi i to był bardzo trafiony prezent. To wciągająca już od pierwszych minut/stron historia murarza, który przez zbieg okoliczności stanął na drodze profesjonalisty wynajętego do zlikwidowania kobiety i postanowił nie dopuścić do realizacji zlecenia. Misiowaty Tim nie tylko ostrzega potencjalną ofiarę, że grozi jej poważne niebezpieczeństwo, ale pomaga jej uciec przed zabójcą. I podczas tej ucieczki radzi sobie zaskakująco sprawnie jak na małomiasteczkowego budowlańca...
Zawsze mam problem z klasyfikowaniem książki czy filmu. Trudno mi powiedzieć, czy "Dobry zabójca" to kryminał, czy powieść sensacyjna, czy może thriller. Może po prostu całkiem sprawna, pełna nienaciąganych postaci, dowcipnych, inteligentnych dialogów opowieść, idealna jako książka do podróży czy audiobook towarzyszący prasowaniu (bywały dni, że miałam ochotę skoczyć do sąsiadów po dodatkową porcję pościeli do prasowania). Dla tych, którzy lubią ten typ literatury, może niekoniecznie skomplikowany intelektualnie, ale też nie prymitywnie naiwny i prostacki. Gdy będę szukać solidnej książki na wakacyjne polegiwanie pod gruszą albo na długie oczekiwanie w poczekalni u ortodonty to poszukam czegoś podpisanego nazwiskiem Koontz.
Zupełnie bez związku z powyższym, za to z wielką radością, że wreszcie znalazłam chwilkę na decou- pochwalę się moim tegorocznym urobkiem. Mniejsza o to, że te dwie skrzyneczki robiłam przez ponad dwa miesiące (!!!), ważne, że są i że trzecia już prawie prawie skończona a czwarta zaplanowana i wymyślona ...
Komplet marynistyczny z nutką nostalgii...
A kolejna skrzyneczka na klucze już schnie...
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. To takie miłe, że tyle osób o mnie pamięta. Pewnie nie uda mi się wrócić do blogowania z taką częstotliwością jak bym chciała, nie zdołam też nadrobić nieobecności na Waszych blogach, ale postaram się. Dopiero dzisiaj mój blogger zaczął działać normalnie, bo jak na złość oprócz braku czasu na pisanie na przeszkodzie stanął mi jakiś program hakerski, który przyczepił się do mojego bloga. Mam dobre zabezpieczenia, więc szkód nie narobił, ale niestety zawieszał mi net, więc nie tylko nie mogłam niczego napisać, ale nawet nie mogłam otworzyć żadnego bloga z bocznego paska. Udało mi się odnaleźć źródło problemu (niestety był to jeden z ostatnio dodanych linków) i mam nadzieję, że już będę mogła normalnie funkcjonować w blogosferze. Plan na jutro - zajrzeć na wszystkie zaprzyjaźnione blogi.
A dziś już czas do łóżka... dobranoc.