" Moim ulubionym pomieszczeniem w domu jest kuchnia, która przez swoje
niewielkie rozmiary i wystrój jest bardzo przytulna i rodzinna.
Ciemnozielone ściany i drewniane, brązowe meble nadają temu miejscu dużo
ciepła a ręcznie robione, szydełkowe firanki zawieszone w oknie
oryginalności. Kuchnia jest otwarta na pozostałą część parteru. Wchodząc
do niej, jako pierwszą mija się wysoką, sięgającą prawie pod sufit
lodówkę, w której trzymamy najpotrzebniejsze jedzenie. Od lodówki aż do
okna znajdującego się na przeciwległej ścianie ciągnie się rząd
drewnianych, jasnobrązowych szafek i półek, w których trzymamy wiele
produktów spożywczych, szklanych oraz ceramicznych naczyń, głównie w
zimnych kolorach. Każda, nawet najmniejsza rzecz ma swoje własne
miejsce. W jasny blat wbudowany jest czarny zlew oraz kuchenka. Pod nią
jest piekarnik, też w czarnym kolorze a nad nią duży okap. Najładniejszą
rzeczą w naszej kuchni jest wielki, drewniany stół pomalowany na biało,
brązowo i zielono własnoręcznie przez moją mamę. Na stole zazwyczaj
leży jakiś obrus, najczęściej biały, brązowy lub zielony, na którym
zawsze leżą w różnych miseczkach świeże owoce. Na ścianie, o którą
opiera się stół wisi długa, prostokątna półka, na której stoją nasze
rodzinne zdjęcia, różne pamiątki i kolorowe ozdoby. Nad stołem wisi
szklano-metalowa lampa, która oświetla kuchnię ciepłym światłem.
Najbardziej
ze wszystkich pomieszczeń w naszym domu lubię właśnie kuchnię ponieważ
według mnie jest bardzo ładna i często spędzamy tam wszyscy razem miło
czas, gotując pyszne posiłki i rozmawiając."
Tekst,
który przeczytaliście nie jest mój. To wypracowanie, jakie nasza Ola
napisała w piątek na polski. Temat "Ulubione pomieszczenie w moim domu".
Gdy je przeczytałam, jeszcze w brudnopisie, to zakręciły mi się łzy i
zrobiło mi się ciepło na sercu. Nastolatki bardzo często nie podzielają
wnętrzarskich upodobań rodziców, w skrajnych przypadkach wręcz je
kontestują wyrażając swój indywidualny gust w urządzaniu własnego
pokoju. Nie inaczej jest u nas. Nie raz i nie dwa słyszałam od Synia, że
mój ulubiony pokój wygląda jak muzeum a od Córci, że marzy jej się do
pokoju zestaw mebli jaki ma koleżanka - białe, lakierowane na wysoki
połysk... Nie wchodzę już do ich pokoi ze swoimi wnętrzarskimi pomysłami
, nie narzucam "babcinego" klimatu, nie wstawiam na siłę niechcianych
mebli czy ozdób. Od jakiegoś czasu staram się też nie widzieć bałaganu,
zwanego twórczym nieładem. Daję im prawo do tego, by własny kąt był
własny nie tylko z nazwy i skoro w bałaganie czują się lepiej, to go (z
trudem) akceptuję wymagając jedynie zamykania drzwi, żebym nie musiała
na to patrzeć.
Tym
bardziej więc mnie ucieszyło, że Ola pisząc o swoim ulubionym miejscu
domu nie wybrała swojego pokoju, ale właśnie kuchnię. Daleką od
obowiązujących trendów, z zielonymi ścianami i drewnianą zabudową, pełną
przeróżnych kurzołapów i durnostojek porozwieszanych i porozstawianych
we wszystkich możliwych miejscach, z kocią miską, ścierkami do naczyń na
kaloryferze, ulubionym kubkiem wiszącym pod ręką. Kuchnię pachnącą raz
drożdżowym ciastem i kawą a innym razem kapustą, czy przypalonym
mlekiem. Z niedokończonym starym i wcale nie tak dużym stołem, na którym
talerze muszą walczyć o wolne miejsce z książkami i zeszytami, bo
przecież nigdzie tak dobrze nie odrabia się lekcji.. z krzesłami nie od
kompletu, z kotem wskakującym na blat, gdy tylko nikt nie patrzy... z
odgłosami codzienności dobiegającymi z innych części domu.
Dziś
Ola pakuje kartkę z opisem naszej kuchni do tornistra i zabiera do
szkoły. Mam nadzieję, że w przyszłości, gdy będzie wyprowadzać się od
nas by budować własne życie, z własnym domem i własną kuchnią zabierze
go ze sobą we wspomnieniach. I wyciągnie z pamięci jak z szuflady za
każdym razem, gdy pomyśli o domu rodzinnym.
Piękne wypracowanie w pełni oddające ducha Twojej/Waszej kuchni:))) Jestem pewna, że płynęło prosto z serca i nie tylko dla oceny:))) Coś tam jednak te nastolatki czują pod skorupką "mam wszystko w nosie" . Ściskam :))) ( Znów byłam w sobotę w Krakowie u syna, i znów pędem wracaliśmy wieczorem , tak,że zero czasu na włóczęgę po starym mieście, choć jeszcze świeciło słonko, a dziś patrzę - śnieg u Was brrr. Trzymajcie się ciepło!!!)
OdpowiedzUsuńKraków w sobotę nie był zbyt gościnny. Chłodził i przewiewał, spacer był ostatnią rzeczą o jakiej w sobotę można było pomyśleć. Może kiedyś, w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody znajdziesz czas i chęć na wspólne zwiedzanie. Wiadomo, tylko jak już się dziecięciem nacieszysz i zostanie Ci wolna minutka :)))
UsuńQue bonita decoración de la cocina!!
OdpowiedzUsuńMuchas gracias!
UsuńMiro pięknie opisane serce waszego domu....a wspomnienia na pewno zostaną...a pamiętam wielkie-takie mi się wtedy wydawało-białe krzesło w kuchni,na których siadywałam z podkulonymi nogami,z naciągniętą na stopy koszulą nocną....i albo nocą czytałam ,albo podpatrywałam babcię:))
OdpowiedzUsuńJa też, gdy wspominam domy moich babć, to głównie myślę o kuchniach, tam toczyło się życie w czasach nie tylko przed-internetowych ale wręcz przedtelewizyjnych. Kaflowa kuchnia z fajerkami, wiadro z wodą ze studni, mały stołek przy piecu, chodnik ze skrawków materiałów, kredens ... te wszystkie symbole ciepłego, bezpiecznego domu...
UsuńBuziaki Qrko!
Wspaniały post, wzruszyłam się, zwłaszcza tą ostatnią wypowiedzią. Ja też marzę o tym, by moje dzieci ciepło wspominały swój dom rodzinny. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńDzięki Sylwio. Chyba każdy rodzic o tym marzy...Pozdrawiam.
UsuńFajne miejsce...też bym chciała żeby moje dziecko tak kochało swój dom...ale chyba tak jest ;-)
OdpowiedzUsuńMasz śliczny, ciepły dom Olu, z cudowna atmosferą. Ciesze się, że pozwalasz nam do niego zaglądać. Pozdrawiam ciepło.
UsuńOla odziedziczyła talent do pisania po mamie. Bardzo obrazowo, z malarskim rozmachem opisała waszą kuchnię ,przywołując we mnie wyobrażenie książkowych wnętrz Zielonego Wzgórza. Zdjęcia dopełniły opisu, choć i bez nich szóstka murowana.
OdpowiedzUsuńMirko ,masz prawdziwie ciepłą kuchnię z klimacikiem no i przede wszystkim bardzo zdolną i wrażliwą estetycznie córkę ;) buziaki
Dzięki Madziku. Sama byłam zaskoczona tym wypracowaniem, bo Ola z natury jest raczej oszczędna w słowach a już zwłaszcza w słowie pisanym ;))) Kto wie, może to wpływ nowej szkoły, w końcu bycie w gimnazjum to już nie przelewki, nie można pisać jak "dziecko z podstawówki" ;)) Buziaki!
UsuńKuchnia to serce kazdego domu!!! Bardzo wzruszajacy ten post i ciepełko domowego ogniska czuć:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana za ciepłe (jak zawsze) słowa. Ściskam!
UsuńZrobiło sie ciepło, rodzinnie, intymnie niemal...
OdpowiedzUsuńMiło,ze wpuściłaś nas do swego domu,do jego serca, byśmy stały się świadkami Twego zadumania...i Twojej radości:)
Pięknie to skomentowałaś M.Arto. Tam mi cieplutko na duszy. Dziękuję!
UsuńBo generalnie tak jest, ze jako młodzież negujemy...ale minie kilka lat i doceniamy to z czego się śmialiśmy. Jeszcze kilka lat temu, mieszkając u rodziców, myślałam o zmianach jakie mama mogłaby wprowadzić, a dzisiaj mając swój dom, zmierzam do podobnych klimatów ;)
OdpowiedzUsuńMam to samo. Wyprowadzając się wiele lat temu od Rodziców marzyłam by u mnie wszystko było inaczej, buntowałam się przeciwko estetyce rodzinnego domu, kontestowałam dość ostentacyjnie wszystko, co go przypominało. A teraz co? Powoli mój dom przypomina tamten a mój gust zbliża do gustu Mamy. Podświadoma potrzeba powrotu do dzieciństwa? Nie wiem, ale nie walczę z tym. Tak jest dobrze.
UsuńPozdrawiam.
Jak matka - taka córka- obie świetne!:)
OdpowiedzUsuńDzięki Olu za komplement, ale obie z córcią miewamy jedynie rzadkie "przebłyski geniuszu" ;)))
UsuńA tak serio, to ciesze się, że udało mi się przekazać naszym dzieciom, że mówienie poprawnie po polsku to nie jest tylko fanaberia starych zgredów. Ściskam!
Cieszę się, Mireczko, że jesteś:) Tak czekałam i czekałam na dalszy ciąg wakacyjnej opowieści, że ostatecznie spóźniłam się na nowe posty;) Tak się zadumałam nad tym wpisem: przyszło mi do głowy, że najczęściej czegoś miłego od swoich dzieci dowiadujemy się przypadkiem... Ale pewnie i my w młodości skąpiłyśmy tego swoim rodzicom. Też miałam ostatnio kilka takich "nowin", że aż mi się łezka w oku zakręciła, że jednak się doczekałam, że nie wszystko było tak źle:) Moja córka z mężem rozgląda się właśnie za docelowym mieszkaniem i na moje pytanie, czego właściwie szukają, odpowiedziała, że najbardziej by chciała, żeby to było takie mieszkanie jak nasze, "bo tu jest wszystko tak, jak trzeba". Jak tu mieszkała, pochwał nie słyszałam;)))
OdpowiedzUsuńMireczko, masz piękną, klimatyczną, ciepłą kuchnię. Bardzo się wzruszyłam widząc w niej kawałek (dosłownie i w przenośni:)) swojego serduszka. Ściskam Cię mocno. Dziękuję!
Przerwa w dostępie do komputera spowodowała, że pourlopowa euforia gdzieś umknęła, wrażenia straciły świeżość i jakoś ciężko jest mi się zebrać i uzupełnić tamten wpis. Może dodam jeszcze kilka zdjęć, może je nawet podpiszę ale nie wiem czy będę opowiadać ze szczegółami co robiliśmy dzień po dniu. Przy okazji dziękuje Ci Haniu za kartkę z wakacji, prawdziwą, do poczytania, pooglądania i potrzymania w ręku :))))
UsuńTwoje serduszko ma swoje miejsce na kuchennej półce, wciąż jeszcze zdarza mi się sięgnąć po nie,by poczuć pod palcami te cudowną, aksamitna gładkość.
Pozdrawiam cieplutko.
Ścisnęło mnie w środku. Też bym chciała, żeby moje dzieci tak ciepło myślały o domu. Myślę, że mimo lakierowanych marzeń, część tej atmosfery znajdzie odbicie w przyszłym domostwie Twojej córki. Czym skorupka za młodu....
OdpowiedzUsuńPięknie pisze, prawdziwy talent - po mamie oczywiście! Ściskam mocno!
Dzięki Bestyjeczko, dobrze Cię znowu widzieć. Powtórzę za Madziką -coraz mniej nas tutaj "starych" blogerek. Życie wciąga i odciąga :))) Buziak!
Usuń