niedziela, 21 maja 2017

Niebieska ...

Żeby zresetować trochę głowę przed skończeniem "krystyn" ostatnie dwa zajęcia w pracowni poświęciłam ustawionej już jakiś czas temu martwej naturze w niebieskościach. Mimo, że nie przepadam za tego typu obrazami, to akurat ta konfiguracja przedmiotów wydała mi się dość miła dla oka, a też, nie ukrywajmy, warsztat mam słabiutki, to i poćwiczyć go od czasu do czasu trzeba. Ćwiczyłam więc, choć nie byłabym sobą, gdybym na początku nie spróbowała "wariacji na temat". Pierwsza wersja była więc bardzo luźną interpretacją motywu, szkicem niemal, który na tyle mi się spodobał, że postanowiłam pozostawić go, uznając za zakończony. Na szczęście po wtorkowych zajęciach zabrałam go do domu i ustawiłam na sztaludze w salonie. Wystarczył w zasadzie jeden rzut oka nazajutrz rano, przy naturalnym świetle, bym w czwartek pędziła do pracowni z podkulonym ogonem i mocnym postanowieniem zrobienia normalnej martwej natury z w miarę oddanymi kolorami. Można sobie wymyślać własne wizje, można iść w fantazję ale najpierw trzeba najzwyczajniej w świecie umieć oddać perspektywę, kształt i kolor przedmiotów. W czwartek już grzecznie jak uczennica mieszałam biele, niebieskości, zielenie i czerwienie  próbując uzyskać realistyczne odcienie. Oczywiście nie jest to hiperrealizm, nie byłabym sobą gdybym tych przedmiotów i barw nie pokazała po swojemu, ale jest bliżej rzeczywistości niż poprzednio. Po raz kolejny do malowania użyłam gąbki, pędzlem korygując tylko szczegóły. Bardzo lubię gąbkę jako narzędzie, używam małych kawałków zwykłego kuchennego zmywaka. Upaprana jestem zawsze okropnie, bo nie lubię malować w rękawiczkach, ale efekt nałożonej w taki sposób farby wydaje mi się najbardziej miękki.
Ostateczny szlif moje niebieskości dostały wczoraj w nocy, wydaje mi się, że więcej już z siebie nie wycisnę. Nie jest to obraz do malowania tygodniami, nie uruchomił ani wyobraźni ani emocji, po prostu wprawka techniczna, na tyle akceptowalna, że planuję ją sobie zostawić (wcześniejsze martwe natury są już dawno zamalowane czymś innym...). Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia pierwszej wersji obrazka, ku pamięci, wciąż nie mam tego blogerskiego nawyku fotografowania wszystkiego, co robię, ale akurat w przypadku malowania dobrze byłoby mieć archiwum postępów... Za to nie zapomniałam uwiecznić rzeczywistej martwej natury, bo przecież i ją kiedyś zastąpi inna. 
 


 


 
Nie trzeba specjalnie bystrego oka, by spostrzec, że umknęło mi kilka elementów i że tło uprościłam. No cóż ... jak mi coś nie pasuje, to tego "nie zauważam", kufel jakoś mi "odstawał" od reszty, a tło z tysiąca puzzli to już kompletnie nie moja liga.


A gdy już odstawiłam "Niebieską" na półkę, noc miło szumiała muzyką,  a w kieliszku wciąż czerwieniło się wino naszkicowałam coś, co chodziło  za mną od jakiegoś czasu. Na razie, patrzcie na to proszę, jak na bardzo, bardzo wstępny zarys. Wprawne oko zauważy źródło inspiracji, mam nadzieję z każdym kolejnym pociągnięciem pędzla będzie tu więcej i więcej mnie. Dlatego zapewne nieprędko dotrę do finału. Na szczęście, jeśli chodzi o malowanie cierpliwości mi nie brakuje a niepowodzenia mnie nie zniechęcają. Tymczasem czas na real, który dzisiejszej niedzieli namalował dość ponure, deszczowe tło. 



Dobrego tygodnia!




P.S. 
jednak jeszcze nie powieszę "Niebieskiej" na ścianie... dobrze jest jednak spojrzeć chłodniejszym okiem aparatu... 
mała buteleczka po perfumach zupełnie nie ma głębi... parasol jakiś taki płaski, a kilka innych szczegółów wymaga poprawki ... będzie co robić!









niedziela, 14 maja 2017

wciąż o tej Krystynie ...

Ja wciąż o tej Krystynie. Nic nie poradzę, trzyma mnie mocno. Już dawno przestałam traktować to jak zwykłe zadanie. Muszę przyznać, że od kilku tygodni każdą wolną myśl poświęcam Krystynie. Rodzina, chociaż staram się im nie narzucać, też w pewnym sensie żyje (z) Krystyną, bo obrazy stoją w różnych miejscach domu. Muszę mieć je przed oczami, patrzeć na nie o różnych porach dnia, przy różnym świetle, różnym stanie ducha, wreszcie przy różnych dźwiękach dochodzących zewsząd. One tak stoją oparte o sztalugę albo o ściany ... czekają. Czekamy w zasadzie ... , bo ja też czekam, aż przyjdzie ta właściwa myśl, aż gdzieś w głowie pojawi się impuls i na obrazie, który jest ledwie szkicem, będą mogły pojawić się kolejne elementy, kolejne warstwy. Bywa, że jest na odwrót, obraz wydaje się już być skończony, zdąży pojawić się nawet element zadowolenia, czy dumy, wtedy też stawiam go pod ścianą. Mijam codziennie,  patrzę i nadchodzi dzień, że nagle spostrzegam, że coś jest bez sensu, że nie pasuje i zaraz idzie w ruch pędzel i zaraz większa część znika pod białą lub czarną farbą... I mijają kolejne dni, tygodnie ... I znowu pojawia się inspiracja, w oglądanym właśnie filmie, na przeglądanych stronach internetu albo w krajobrazie mijanym podczas jazdy samochodem...
Nie umiem szybko malować. Na szczęście nie muszę. Nie robię tego na zamówienie, nie czuję presji terminu. Tu czas mnie nie goni, mam go dość na ułożenie kolejnych historii.
Historii zatrzymanych na kawałkach płótna...

"Sen Krystyny" znowu się zmienił. Udało mi się namalować dłoń, o której tak długo myślałam. Musiała znaleźć się w tym miejscu, to wiedziałam od początku, od kiedy powstała w mojej głowie pierwsza wizja obrazu. Silna, męska dłoń, na ciele delikatnej kobiety jest ważna dla fabuły snu dziewczyny. Teraz chcę znaleźć jakiś kontrapunkt dla tej czerwieni. Zastanawiam się nad dodaniem innego, równie energetycznego w barwie punktu gdzieś u góry obrazu. Dlatego powiesiłam go na ścianie, na wprost wejścia na piętro. Kilka razy dziennie mijam go... patrzę... czekam aż pojawi się właściwy pomysł.


W międzyczasie kształtu nabrała kolejna "krystyna". Ta, w pierwotnym założeniu miała być jak najbardziej zbliżona do oryginału. Oczywiście na miarę moich możliwości, Nie kopia, ale też nie żadna "wariacja na temat...". Naszkicowałam dwa domy na wzgórzu i zaczęłam malować pole. To dość duży fragment, więc gdy pokrywałam go mozolnie wieloma odcieniami zieleni i brązu zaczęłam rozmyślać nad tym jak Christina, osoba o chorych, bezwładnych nogach znalazła się tak daleko od domu. Zupełnie sama. Czy odciśnięte ślady na trawie to ślady kół auta, czy wozu, którym ktoś ją tam przywiózł ? Może bardzo chciała spędzić jakiś czas na łące i poprosiła kogoś z domowników jadących akurat do miasta aby ją tam zawiózł i zostawił. Miał ją zabrać w drodze powrotnej. A co jeśli nie wrócił ?
Wyobraziłam sobie, że Wyeth utrwalił na swoim obrazie moment, w którym Christina uświadamia sobie, że ten ktoś już po nią nie wróci. I że musi sama dopełznąć na górę.   A robi się coraz ciemniej ... Zrozumiałam, że chcę namalować to, co stało się potem. Christinę, która pozostała u stóp wzgórza. 
Gdy podzieliłam się moim pomysłem z Panią Natalią powiedziała tylko ... poczekajmy, zostawmy to tak jak jest teraz, poćwiczmy na osobnych kartkach postać, przyłożymy do obrazu, zobaczymy ... 
Zawsze mówi do nas w liczbie mnogiej, choć tak naprawdę decyzję, co zrobić musimy podjąć same.

Ma oczywiście rację. Nigdy jeszcze nie malowałam całej postaci, nigdy nie malowałam szkieletu... znowu muszę postudiować anatomię i szkicować, szkicować, szkicować.
Kto wie, może w trakcie tych ćwiczeń przyjdzie mi do głowy zupełnie inny pomysł.
Na razie taki oto dość spokojny pejzaż czeka na Christinę ... nacieszę się, póki co tym spokojem, bo na pewno już wkrótce na błękitne niebo nadciągną burzowe chmury ...



Zdjęcia strasznie przekłamały kolory :(( w rzeczywistości nie jest tak "płasko", niestety, wciąż nie umiem się dogadać z moim aparatem...
A tak dzisiaj wygląda "Sen Christiny" ...




Dobrego tygodnia!

P.S. 
ku pamięci, niedziela 14.05 godz. 22:00


- fajny ten obraz mamuś! - Synio rzuca w przelocie mijając mnie na schodach
- który?

- no ten wielki na sztaludze  
- ... dzięki Synuś!

Dzieci są moimi najbardziej surowymi i bezlitosnymi krytykami. Dlatego, gdy moje starsze dziecko pochwaliło obraz z łąką i domami to ja najzwyczajniej... puchnę z dumy.