czwartek, 31 maja 2012

Rzężę i płuca wypluwam ...

Dopadło mnie. Chociaż twarda ze mnie sztuka i byle co mnie nie rusza. A tymczasem wirusisko podstępne skorzystało z jakiejś chwili nieuwagi moich strażników odporności i wlazło mi do oskrzeli. A może już nawet do płuc, bo kaszląc mam wrażenie, że wypluwam je z siebie. Wątpliwa przyjemność, zwłaszcza w nocy, gdy ataki kaszlu budzą nie tylko mnie i Współspacza, ale i sąsiadów zza dość cienkiej ściany naszej szeregówki. Ale przecież nie będę narzekać. Przyszło, trzeba przeczekać, bo przecież w końcu musi minąć. I choć staram się przejść nad tym do porządku dziennego i nie roztkliwiać się nad sobą to jednak widzę, że w takim stanie ogólnego osłabienia i  rozmemłania intuicyjnie szukam łagodnego ukojenia. Irytują mnie głośne dźwięki, szybki rytm. Ucho skłania się ku muzyce spokojniejszej, która otuli jak ciepłym kocem, ku tekstom, które coś znacząc odwracają uwagę od tego co przykre, niewygodne i gwałtowne. 
Nie wiem już co tym razem było pierwsze, czy usłyszałam dźwięki, czy może tekst wpadł mi przed oczy. Mniejsza o kolejność, ważne, że spowodowała ciąg dalszy... przeczytany fragment nie wystarczył, musiałam dosłuchać. Jak dobrze, że można teraz kliknięciem w kilka klawiszy odnaleźć wszystko.

A potem już samo poszło. Jedna piosenka, druga, kolejne... dawno nie słuchane teksty Jonasza Kofty w różnych pięknych wykonaniach. Podziałały jak balsam. Ukoiły.


A dla tych, którzy też czasem szukają treści w słowach i dla siebie, żebym już nie musiała błąkać się po "jutubach" zostawiam taki dialog ...



Ruchomi w ruchomym
I ludzie i domy
Dziewczyno odchodzę...
...To tylko przystanek
Samotni w samotnym
Mijamy się w drodze
Jak słowa niedosłyszane

Gdzie nam się tak bardzo śpieszy

Do niezałatwionych spraw
Do miłości naszych pierwszych
Czy do milionowych barw
Po co my się tak śpieszymy
Czy się ma zawalić świat
Przecież wszystko zapomnimy
By pamiętać czasu brak
Nie szukamy tej przyczyny
Od dojrzałych naszych lat
Odejdziemy niekochani
Bo się wciąż śpieszymy tak

Ruchomi w ruchomym

Sekundy, atomy
Czy będziesz pamiętał...
...Zapomnieć tak łatwo
Samotni w samotnym
Mijamy się w drodze
Jak światła bez cieni
Jak cienie bez światła 


Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Na czas jakiś wejdź w codzienności tło
Mniejsze dobro w niej, mniejsze zło

Pośród zwykłych spraw niech mijają dni

A ty żyj!


Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
By nabrało sił, przecież czeka je nowy ból
Kiedy serce śpi, jak zmęczony ptak
Nie budź nigdy go, sił mu brak
Jest zmęczone twych uczuć zmienną, grą,
Niechaj sobie śpi, a ty z nim

Pośród sennej mgły niech mijają dni
Serce śpi
  Żeby wzlecieć znów, żeby znów się wzbić
Musi nabrać sił, nim nadejdzie to, co ma być
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Kiedy zbudzi się, wtedy da ci znak
Zatrzepoce jak w sidłach ptak
Jeszcze wyrwie się, jeszcze jeden raz
Frunie w blask

Kiedy serce śpi, miłość zbudzi je
Znów tęsknota, lęk, gorycz, radość
W nie, wejdzie w nie
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból
Na czas jakiś wejdź w codzienności tło
Mniejsze dobro w niej, mniejsze zło
Pośród zwykłych spraw niech mijają dni
A ty żyj!
Kiedy serce śpi, daj odpocząć mu
Przecież czeka je nowy ból



Prawda, że piękny? Dobranoc. 

sobota, 26 maja 2012

Mama

Jest taki czas w życiu córki, że trzyma Mamę kurczowo za rękę. Jej mała łapka chowa się w bezpiecznym zagłębieniu  dużej dłoni. Idzie za Mamą krok w krok, czując się bezpiecznie tylko wtedy, gdy ma ją w zasięgu wzroku. Naśladuje jej gesty, powtarza słowa. Chce być taka jak Mama. Dlatego z koniuszkiem języka wystawionym zabawnie na zewnątrz, paćka po stole czerwoną emalią usiłując trafić pędzelkiem w swoje małe, obgryzione paznokcie. Potem maluje szminką usta... i sporą część twarzy przy okazji... i oczy, na niebiesko koniecznie. Wreszcie staje przed lustrem w wyciągniętych z szafy za dużych o kilkanaście numerów butach na szpilkach. I  uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze, bo już wygląda jak Ona, jak Mama...

Jest taki czas w życiu córki, że śmieje się z rzewnych, ckliwych piosenek nuconych przez Mamę, bo sama słucha (zbyt głośno) zupełnie innej muzyki. Coraz częściej używa słowa nie. Robi wszystko, by pokazać, że jest inna, że ma własne zdanie, własny styl. Zamyka się w swoim pokoju, trzaśnięciem drzwi obwieszczając swoje niezadowolenie. Gotowa jest nawet odmrozić sobie uszy, aby tylko postawić na swoim. Słowa "ty nic nie rozumiesz" powtarza jak mantrę. Ma -naście lat ...

Jest taki czas w życiu córki, gdy wyjeżdża daleko od domu i zaczyna samodzielne życie. Rzucona na głęboką wodę poznaje czym jest naprawdę decydowanie o sobie. Uczy się na własnych błędach, dostaje lekcję za lekcją. Choć często rozciera posiniaczony od kopniaków tyłek, to przyjeżdżając od czasu do czasu do Mamy uśmiecha się, podnosi wysoko głowę i powtarza, że jest super... Przecież sama tego chciała...

Jest taki czas w życiu córki, że sama zostaje Matką. I wtedy otwierają się wszystkie klapki, spadają zasłony. Wtedy dopiero rozumie, że zakazy, które brała za ograniczenie wolności były wyrazem troski kogoś, kto wie o życiu więcej, kto zna zagrożenia i kto chciał nas przed nimi uchronić. Że nakazy, normy i zasady miały jakiś sens, że były fundamentem, na którym potem sama miała budować swoje życie. A dobry i trwały fundament powstaje skropiony potem i łzami. Teraz już to wie ...

I wie, że nikt nigdy nie będzie jej kochał tak mocno, tak bezwarunkowo i tak "na zawsze" jak Mama...





niedziela, 13 maja 2012

Bezbronność w sieci...


Od kilku godzin siedzę przed monitorem. Przestałam już liczyć ile razy kliknęłam w okienko "Nowy post", ile razy wpisałam tytuł, pierwsze zdanie, drugie, raz nawet doszłam do trzech... I koniec. Ściana. Biała plama. Blokada. Zaćmienie. Zazwyczaj pierwsze dwa zdania były czymś na kształt wyjścia z bloków. Potem następował strzał startera i ... poszło! Raz był to szybki sprint, parę zdań dla okraszenia pliku fotografii przygotowanych zawczasu. Innym razem solidny bieg na 800 metrów lub nawet półmaraton. Ale zawsze biegłam i zawsze dobiegałam do mety, na której witał mnie napis "Publikuj". I pojawiał się post. Nie jakiś specjalnie mądry, piękny czy odkrywczy. Na pewno jednak szczery i na pewno bardzo "mój". Nigdy nie miałam problemu z przelewaniem tego, co tłucze mi się po głowie na papier. Wystarczyło tylko poczekać na właściwy moment, gdy treść sama ułożyła się w formę, złapać ją i zamienić w nieskomplikowany układ czarnych znaczków na białym tle.
Dlaczego więc dzisiaj męczę się nad każdym zdaniem jakbym wykuwała je maleńkim młoteczkiem w twardym granicie? Dlaczego najczęściej używanym klawiszem jest klawisz Backspace? Przecież w głowie wszystko już się poukładało. Piękne, krągłe zdania, wstęp, rozwinięcie, zakończenie... Gdzieś na trasie głowa-ręce to wszystko utyka

Nalewam sobie lampkę wina. Podobno "in vino veritas" :)) Skoro więc rozwiązuje język, to może i te węzełki na drodze myśli rozsupła. To zabawne, ale supły się rozwiązują. Mniejsza o to, czy to zasługa wytrawnego chilijskiego Shiraz czy przypadkowy przebłysk, ale już wiem. Ten blogowy analfabetyzm nie pojawił się bez powodu. Nie przyniosło go ani zmęczenie, ani znudzenie. Nagle dociera do mnie, że przyczyną jest strach. Dlaczego się boję? Boję się, bo ... no właśnie... czego?

Gdy zakładałam blog widziałam w nim coś na kształt pamiętnika, dziennika zdarzeń, które chciałam utrwalić w namacalnej formie przede wszystkim dla siebie. Żeby za kilka lat, gdy drobiazgi, niuanse ulecą z pamięci znowu je sobie przypomnieć, żeby z pomocą tekstów i zdjęć poskładać sobie siebie sprzed lat. To pewnie naiwne, ale do niedawna wierzyłam, że tekst, który sznureczkiem liter zapełnia białe pole ekranu to tylko moja własność, że klikając w okienko "Publikuj" jedynie archiwizuję dla siebie kawałek mojego życia. Jak się okazuje naiwność nie mija z wiekiem :)) Oczywiście miałam świadomość, że publikowanie postów jest jak wieszanie wielkich afiszy na słupach ulicznych i że obok takiego afisza przechodzą różni ludzie, nie tylko Ci, którym bliskie są moje zainteresowania czy poglądy na życie. Zakładając jednak, że Ci INNI po prostu ominą mój afisz bez zainteresowania, nie zawracałam sobie nimi głowy. I pisałam. Dla siebie i dla tych, dla których było to z różnych powodów bliskie. I trzeba było mało przyjemnego zdarzenia, żeby uświadomić mi, że afisz nie przestaje być afiszem tylko dlatego, że ja o nim tak nie myślę. Że są tacy, którzy go tylko przeczytają, ale są też tacy, którzy go będą chcieli na przykład obrzucić zgniłymi pomidorami, albo tacy, którzy zauważywszy niedokładnie przyklejony róg oderwą go jednym szarpnięciem i zostawią z takim oddartym farfoclem. Jeszcze inni wyczytają w nim coś zupełnie opacznie i wielkim czarnym flamastrem nabazgrzą na nim swoje hasła. Czasem tylko głupie uwagi a czasem całkiem realne zastraszanie. Anonimowo, a jakże, bo przecież w sieci nie obowiązuje savoir vivre. Bo sieć to nie tylko wspaniały wynalazek dający ludziom całą masę pozytywnych możliwości. Sieć to także śmietnik, szambo i arena walki.  

I ja, ze swoim blogiem czuję się na tej arenie bezbronna. 
I ta świadomość mnie paraliżuje. 
I dlatego znowu nie jestem w stanie napisać nic sensownego...


Wiem, że ta piosenka jest o czymś innym, ale tytuł "Eyes without a face" bardzo mi pasuje do tego, o czym napisałam.



Dobrej nocy...