Cały tydzień kombinowałam... dłuższy, krótszy, szerszy, węższy. Układałam te kolorowe puzzle, przekładałam, żeby kolory równo przemieszać. W międzyczasie Luna (dla niewtajemniczonych - kot mój kochany i jedyny!) postanowiła wśliznąć się z rozbiegu w przygotowaną już układankę i rozpirzyła wszystko. Rozłożyłam znowu. Oswajałam się z tym układem kolorów, czasem coś przełożyłam, zamieniłam zielony z czerwonym, niebieski z szarym... tydzień leżało i nabierało urzędowej mocy. Plan był taki, że w piątek wieczorem zaczynam zszywać, w sobotę kończę i chwalę się na blogu. Jest piątek. Jest czas. Jest włóczka.
Tylko gdzie, do cholery jest moja igła do zszywania??
Przeszukałam cały dom, wszystkie (trzy) koszyczki robótkowe. Pomacałam każdy kłębek włóczki, każdy słoiczek, pudełeczko, każdy woreczek w mojej komodzie z pierdółkami. No nie ma! Kamień w wodę! Najlepsze, że pamiętam, jak skończywszy zszywanie mojej squarkowej poduszki nie schowałam tej igły tam, gdzie zawsze, tylko W BARDZO DOBRE MIEJSCE. I pamiętam, że zrobiłam to z pełną premedytacją, bo TU TO JĄ ZAWSZE ZNAJDĘ.
No niestety. Okazuje się, że od "bardzo dobrych miejsc" lepsze są "stałe miejsca". Gdybym odłożyła igłę tam, gdzie zawsze ...
No i cóż? Jutro sprint do pasmanterii a dziś... dziś poćwiczyłam african flowers. No bo łapki swędziały...
Po co mi te "afrikany"? Na razie tylko po to, żeby nie wkurzać się na swoją głupotę. Ale jak już ochłonę, to kto wie... poduszeczka może.
Czy u Was za oknami też taka mgła?
Czy u Was za oknami też taka mgła?