piątek, 25 października 2013

Cholera jasna!

Cały tydzień kombinowałam... dłuższy, krótszy, szerszy, węższy. Układałam te kolorowe puzzle, przekładałam, żeby kolory równo przemieszać. W międzyczasie Luna (dla niewtajemniczonych - kot mój kochany i jedyny!) postanowiła wśliznąć się z rozbiegu w przygotowaną już układankę i rozpirzyła wszystko. Rozłożyłam znowu. Oswajałam się z tym układem kolorów, czasem coś przełożyłam, zamieniłam zielony z czerwonym, niebieski z szarym... tydzień leżało i nabierało urzędowej mocy. Plan był taki, że w piątek wieczorem zaczynam zszywać, w sobotę kończę i chwalę się na blogu. Jest piątek. Jest czas. Jest włóczka.

Tylko gdzie, do cholery jest moja igła do zszywania?? 

Przeszukałam cały dom, wszystkie (trzy) koszyczki robótkowe. Pomacałam każdy kłębek włóczki, każdy słoiczek, pudełeczko, każdy woreczek w mojej komodzie z pierdółkami. No nie ma! Kamień w wodę! Najlepsze, że pamiętam, jak skończywszy zszywanie mojej squarkowej poduszki nie schowałam tej igły tam, gdzie zawsze, tylko W BARDZO DOBRE MIEJSCE. I pamiętam, że zrobiłam to z pełną premedytacją, bo TU TO JĄ ZAWSZE ZNAJDĘ.

No niestety. Okazuje się, że od "bardzo dobrych miejsc" lepsze są "stałe miejsca". Gdybym odłożyła igłę tam, gdzie zawsze ...  

No i cóż? Jutro sprint do pasmanterii a dziś... dziś poćwiczyłam african flowers. No bo łapki swędziały...






Po co mi te "afrikany"? Na razie tylko po to, żeby nie wkurzać się na swoją głupotę. Ale jak już ochłonę, to kto wie... poduszeczka może.

Czy u Was za oknami też taka mgła?


sobota, 19 października 2013

Kwadratura koła, czyli dylematy przed metą ...

Upragniona sobota powitała nas cudownym słońcem za oknami i krótką, ale intensywną burzą w domu (no cóż, kolejne dziecko wchodzi w okres nastoletniego buntu). Jednak żadne awantury i histerie nabuzowanej jedenastolatki nie są w stanie zepsuć mi dobrego nastroju. O nie! Mam weekend i zamierzam spędzić go na samych przyjemnych zajęciach. W tygodniu. mimo dość napiętego grafiku zajęć nie całkiem miłych ale niestety koniecznych starałam się nie zaniedbywać szydełkowania. Czasem to było kilka minut, czasem kilkadziesiąt, ale oczko za oczkiem, słupek za słupkiem zamieniłam wszystkie 84 kółka w kwadraty. Włóczki starczyło akurat na tyle kółek, z resztek pewnie bym wycisnęła jeszcze ze trzy-cztery, ale to już mocno na styk. I gdy już myślałam, że mam z górki, bo wystarczy kwadraciki zszyć i cieszyć się ciepłem wełnianego pledu to zaczęły się schody. No bo już wiem, że z tych 84 kwadratów nie zrobię "dorosłego" pledu o wymiarach 160-180 :(( Niestety nie wyjdzie mi też kocyk 140 x 160 ani nawet 100 x 140. Elementy okazały się dość małe, kwadraty mają 8 x 8 cm  i jak łatwo policzyć będzie z tego nie pled a kocyczek raczej, narzutka, ocieplacz, szal... No i mam dylemat, czy zszyć te moje kwadrateczki w prostokąt 7 x 12 (kwadratów) i otrzymać coś w rodzaju narzutki na nogi, czy może pójść w długość i ustawić proporcje na 6 x 14, albo nawet 5 x 17.  A może całkiem w szal pójść i zaszaleć 4 x 21. Układam na podłodze wszystkie warianty, mierzę, kombinuję i ... głupia jestem.
Jeśli wybiorę wersję najwęższą i najdłuższą będę się mogła otulić moim "squerkiem" jak szalem, będzie nie tylko domowym ocieplaczem, ale nawet na ulicę w nim wyjdę. Przy założeniu, że obrobienie kwadratów dwoma rzędami słupków da dodatkowe centymetry na obwodach szal będzie miał 40 x 170 cm.  Ale może tyle to za długo i lepiej zrobić lekko szerszy, czyli 45 x 140 cm? No nie wiem... a muszę wiedzieć zanim zabiorę się za zszywanie, bo nie wyobrażam sobie prucia całości, gdy okaże się, że źle wybrałam.  Siedzę, dumam,  przekładam kwadraty, żeby w miarę proporcjonalnie rozłożyć kolory, burzę, znowu układam... 



 


Tak było jeszcze tydzień temu ... pierwsze kwadraty w październikowym słońcu

  Dzisiejsza układanka ...
 

Wieczór mnie zastał na tym przekładaniu i nadal nie jestem pewna, co zrobić. Może  wspomożecie mnie swoim doświadczeniem i kreatywnością i podpowiecie, co zrobić?
Ja na dziś odpuszczam, muszę odpocząć od tej kolorowej układanki.

Zanim skończę chciałabym Was jeszcze zachęcić do odwiedzenia bloga, który kojarzy mi się z energią, optymizmem, uśmiechem ale przede wszystkim z feerią intensywnych barw. Bo jego autorka kocha żywe kolory, otacza się nimi, ubiera kolorowo i tworzy różnobarwne cudeńka. A teraz jeszcze ma dla wszystkich słodkie candy ze ślicznościami własnej roboty. Wpadajcie do KaDeFee i zanurzcie się w jej kolorowym świecie. 








środa, 9 października 2013

Z górki ...

Wykończyła mnie ta środa. Wyssała emocjonalnie, przeżuła, wywróciła na lewą stronę i wypluła. W pracy już pierwszy telefon ustawił dzień. Nie była to niestety sympatyczna rozmowa. Niby powinnam się przyzwyczaić a wciąż nie mogę pojąć z jaką łatwością przychodzi niektórym bluzg i chamstwo tylko dlatego, że ta druga osoba nie stoi z nimi twarzą  w twarz, ale ukryta jest w słuchawce telefonicznej. Czy gdybyśmy stali obok siebie, gdyby nie dzieliły nas kilometry i gdybyśmy widzieli swoje twarze równie łatwo rzucaliby wulgarne teksty? Pewnie nie, przynajmniej większość z tych "odważnych" ugryzłaby się w język, Anonimowość rozmowy telefonicznej wyzwala w ludziach poczucie bezkarności. Niesamowite, ale najbardziej chamscy są ci, którzy nie mają racji, szczególnie zaś ci przyłapani na próbie oszustwa. Postawieni przed oczywistymi faktami nie zdobędą się na "przepraszam", o nie! Wściekli, że się nie udało, kluczą, kombinują, zasłaniają się niewiedzą, wreszcie odwracają kota ogonem, by na końcu przywalić starą, dobrą i jakże im bliską k...ą. Próbuję nie brać tego do siebie. Wiem, że to raczej wyraz ich bezsilności wobec faktów, ale jednak po takiej rozmowie na dłuższą chwilę odechciewa mi się wszystkiego i mam ochotę rzucić słuchawkę, uciec z biura, schować się w kąt i ryczeć. Niestety, dzwoni kolejny telefon i następny a ja muszę je odebrać mając nadzieję, że tym razem nie trafię na prostaka z marną znajomością języka polskiego, ale świetnie rozwiniętym ego.

Dobrze, że wieczorem można wrócić do domu, do bliskich, zmyć stres pod strumieniem gorącej wody a potem otulić się ciepłym szlafrokiem, ogrzać kubkiem grzanego wina i ukoić skołatane nerwy przy cudownie monotonnym szydełkowaniu kolejnych kolorowych kółeczek...

Jeszcze tylko dwa dni i znowu będzie weekend. Już jest z górki...

Stosik rośnie :))) mam już 63 kółeczka, jest spora szansa na pled o "dorosłych" wymiarach.


A na dobranoc oczywiście"kołysanka"... piękna, nieprawdaż?




Spokojnych snów i dobrego jutra!!!

środa, 2 października 2013

Na przekór szarościom ...

Październik. Brr! na sam dźwięk nazwy tego miesiąca robi się jakoś smutno. A świadomość, że to dopiero początek półrocznego, lekko licząc, okresu szarości i zimna nie nastraja zbyt optymistycznie. Oj, przespać tych kilka miesięcy w ciepłej pościeli, przeczekać najgorsze i obudzić się z pierwszymi przebiśniegami gdzieś w połowie marca ... marzenie! Niestety ani na to, ani tym bardziej na przeprowadzkę gdzieś do cieplejszej strefy klimatycznej szans najmniejszych nie mam. Co robić wobec tego? Można poddać się spleenowi (niekoniecznie krakowskiemu) bez walki, uznać dyktaturę szarości i zimna, zastygnąć w monochromatycznej wegetacji i czekać aż samo minie. Przyznam, że są dni, gdy tak właśnie robię. Wstaję wówczas zupełnie bez sił, po niespokojnej nocy pełnej nieciekawych, smutnych snów. Za oknem wciąż mroczno, w domu jeszcze zimno. Jak zombie przemieszczam się w kierunku kuchni, ale nawet kubek gorącej kawy nie jest w stanie wprowadzić mnie w stan pełnej aktywności. Potykam się nie tylko o kota, ale nawet o własne nogi. Bezwiednie wyjmuję z szafy tylko czarne i szare ubrania. Chcę zniknąć w nich, skulić się, przetrwać dzień tracąc jak najmniej energii. Makijaż? Żaden nie pomoże szarej twarzy z opuchniętymi oczami. Włosy? Jeszcze są...

Na szczęście nie zawsze tak jest. Na szczęście wciąż więcej jest takich poranków, gdy otrząsam się szybko z pierwszego wrażenia na widok ciemności za oknem i myślę sobie, nie!, dziś się nie poddam, nie dam się wciągnąć w te szarobure klimaty, dzisiaj zawalczę o energię, o chęci, o ciepło koło siebie i w sobie. Zakładam kolorowe ciuchy, podkreślam oko, układam włosy, wskakuję na obcasy. Chce mi się! Na przekór!

W przypływie takiego bojowego nastroju wpadłam na pomysł, żeby zrobić sobie pled.  Pomysł iście szalony zważywszy na moje szydełkowe doświadczenie a raczej jego brak. Pomysł desperacki, bo nie posiadam żadnych włóczkowych zapasów ani szydełka w odpowiednim rozmiarze. Ale co tam! Naszło mnie, trzymało, to nie było zmiłuj. Znacie to uczucie? Jestem pewna że tak ;))



 Szczęśliwym trafem e-dziewiarka przysłała mi mail z ofertą promocyjną na włóczki, jakby stworzone dla mojego pomysłu. Piękna mieszanka alpaki, wełny i lnu w bardzo jesiennych kolorach - wrzosowy fiolet, zieleń mchu, pomarańczowy i czerwony w odcieniu opadających liści winobluszczu. W amoku wybrałam po motku w każdym dostępnym kolorze i dwa motki czarnej na "ramkę".  




Już po rozpakowaniu paczki wiedziałam, że zamówiona porcja to zdecydowanie za mało.. Zwłaszcza, że moteczki maleńkie, nitka dość gruba, więc  raczej mało wydajna. Tu niestety potwierdziło się to, co przecież wiem od dawna, ale o czym zapominam, gdy mnie amok zakupowy dopada, czyli, że internet przekłamuje rozmiar... niby oczywista oczywistość, ale za każdym razem mnie zaskakuje. Po każdych zakupach "ze skuchą" powtarzam sobie, że to już ostatni raz, że koniec z zakupami w sieci, że będę kupować tylko to, co pomacam, powącham i przymierzę ... a potem ... wiadomo.

A le nic to! Szybko przebolałam, że motki małe i że szydełko (jedyne jakie miałam !!!) też za małe do tak grubej nitki. Zapał nie zgasł, przeciwnie, nie mogłam się doczekać pierwszego łańcuszka, pierwszego słupka. Znowu skorzystałam z fantastycznie przejrzystego instruktażu znalezionego na blogu kotburykot, (polecam nawet szydełkowym debiutantom!!). Niestety niekompatybilność na linii włóczka-szydełko sprawiła, że musiałam nieco zmodyfikować schemat podany w tutorialu. Kółka  wychodziły zbyt "pełne" i zbyt sztywne, więc w drugim okrążeniu robiłam słupki na przemian 2-1-2-1 a w trzecim 3-3-2, to nadało im lekkości, oddechu. Kto próbował "granny squares" ten wie, że największą radochą jest komponowanie kolorów. Ja postawiłam na kolorowy mix, kupiłam włóczkę w dziewięciu kolorach i mieszam te kolory na tyle sposobów, na ile się da. Na razie zrobiłam 27 kółeczek i to jest oczywiście kropla w morzu. Chciałabym, żeby pled miał przyzwoicie "dorosłe" wymiary, ale zobaczymy na ile wystarczy włóczki. Więcej nie dokupię, bo już i tak się zrujnowałam na ta fanaberię. W razie czego przyszedł mi do głowy plan B, kto wie, czy nie ciekawszy... ale na razie sza!
Póki co cieszę się jak głupia z nowej umiejętności, raz po raz rozkładam już zrobione kółeczka na blacie w barwną kompozycje albo ustawiam z nich kolorową wieżę i w takich momentach kompletnie zapominam, że za oknem kolorów coraz mniej i stopni  na termometrze też. Pod kolorowym pledem, przy kominku trzaskającym ogniem i z kubkiem grzanego wina w dłoni jakoś inaczej będę patrzeć na zimę. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Tymczasem zarzucam Was zdjęciami, szkoda, że kolory na nich nieprawdziwe, rozmyte. Musicie uwierzyć mi na słowo, że są piękne...


 




I jeszcze spora porcja energii zaklęta w nutkach. Chociaż obrazek też pełen kolorów. No i ten tytuł! Nie mogłam przejść obok tego klipu obojętnie.