piątek, 31 stycznia 2014

Słowo na dzień przytulania ...

... a raczej słowa pół, bo choć plany i zamiary mam co weekend ambitne, to wciąż nie udaje mi się napisać kolejnego posta. Zawzięłam się jednak, że w styczniu jeszcze raz się odezwę i chociaż obietnice złożone samej sobie łamię nagminnie to tej jednej postanowiłam dotrzymać.

A że czas goni i planów na najbliższe dwa dni mam huk, to ten post będzie taki właśnie na "słowa pół" , takie ple-ple na koniec miesiąca o ... no właśnie.

Czy wiecie moje kochane, że dziś mamy Międzynarodowy Dzień Przytulania? Święto z tradycjami podobnymi świętu czerwonego balonika w Rosji, ale z dużo piękniejszym przesłaniem. Bo o ile picie alkoholu bez opamiętania (bo to jest ponoć najważniejsze w święcie czerwonego balonika) jest nie tylko zgubne dla wątroby, ale też dla samopoczucia po-, to święto przytulania ma tylko plusy. Ktoś kiedyś powiedział (pewnie jakiś amerykański naukowiec), że do przeżycia potrzebujemy czterech uścisków dziennie, ośmiu, by zachować zdrowie a dwunastu, by się rozwijać. Przytulanie daje poczucie więzi, bliskości, przynależności, przytulanie koi, uspokaja. Zamknięcie w ciepłym kokonie ramion bliskiej osoby daje poczucie bezpieczeństwa i otuchę. Nawet krótki uścisk dodaje energii do życia, ale też pozwala choć na moment zatrzymać się, odetchnąć,odreagować ten pospiech, ten bieg, którym pokonujemy naszą codzienność. Dlatego nie unikajmy tego gestu. Nie rezerwujmy go tylko dla dzieci, czy bliskich bliskich. Przytulmy koleżankę, kolegę, sąsiada, listonosza, psa, kota, drzewo... Nawet jeśli nasz gest ich zdziwi i zaskoczy, to na pewno nie będą mieć tego za złe. Bo bezinteresowny uścisk, tak jak bezinteresowny uśmiech nie może przynosić złych skojarzeń i złych reakcji.
To co? Może przedłużymy Dzień Przytulania na kolejne dni roku? Co Wy na to? Ja jestem za!




No to przytulam Was bardzo mocno i ciepło, choć tylko (niestety) wirtualnie i wracam "poprzytulać" moich Klientów, bo jeszcze godzinka pracy mi została.

A potem już weeeeeekend!!!!






czwartek, 16 stycznia 2014

The Human (And The Wolf) Experience

Dwa filmy, podczas których czas zdawał się płynąć poza mną. Dwie historie tak skrajnie różne a jednak poprzez kontrast dopełniające się nawzajem. Dwa światy, które nigdy się nie spotkają. Dwa sposoby narracji, dwie drogi, którymi dochodzimy do odpowiedzi na to samo pytanie. Co jest w życiu najważniejsze? W czym tkwi sens? Po co tak naprawdę budzimy się co rano?

Niezwykłe, że przyszło mi je obejrzeć w odstępie zaledwie 24 godzin...

Pierwszy film.
Sobotnie popołudnie...szybko rzucone przez Małża "idziemy do kina?" ... możemy - odpowiadam - ale na co? ... znajdź coś. Czytam na głos tytuły filmów i słyszę jak Synio krzyczy ze swojego pokoju - O! na to idźcie, ponoć super. Omiatam wzrokiem "listę płac", reżyseria Martin Scorsese , w głównej roli  Leonardo DiCaprio, dostrzegam mały minus, długość filmu - prawie trzy godziny, ale OK, nie ma problemu, nie pójdziemy na dwudziestą tylko na osiemnastą, to nie zasnę. Nie żebym zawsze spała, ale raz mi się zdarzyło zdrzemnąć... głupie uczucie.
Szybka rezerwacja biletów, ogarniamy się i jazda. W kinie tłumy... kolejka do kas, kolejka po jedzenie, nawet kolejka do przedarcia biletu. Czyżby wszyscy na ten film? Nie... dziś premiera "Nimfomanki", to tamta sala pęka w szwach, ale nasza też pełniutka.
A potem zaczyna się seans i zanurzam się w świat Jordana Belforta (według mnie absolutnie oscarowa rola "boskiego Leo"), młodego maklera, któremu pechowy start na Wall Street nie przeszkadza w zrobieniu szybkiej, oszałamiającej i niezwykle degenerującej kariery.

Giełda, maklerzy, akcje, prowizje, pieniądze, które przychodzą tak łatwo i w takiej ilości, że już się ich nie liczy i nie bardzo szanuje. Szybko zarobione pieniądze równie szybko się wydaje. Z gestem. Jeśli dom, to największy i najdroższy, jacht najbardziej luksusowy, jeśli imprezy to do upadłego (a raczej upodlonego), jeśli kobiety to  piękne, bezpruderyjne i w hurtowych ilościach. I narkotyki. Najpierw z rzadka, jako panaceum na otwarty umysł i świeżość myślenia, z czasem coraz silniejsze, w coraz większych ilościach i wymyślnych kombinacjach. Jak wszystko inne w nadmiarze, do przesytu, do szaleństwa, do obrzydzenia. Życie jest nieustanną zabawą i grą, wyścigiem i happeningiem. Ale bez tych wszystkich gadżetów, emocjonalnych afrodyzjaków, bez tego nieustannie wzniecanego haju jest puste jak mydlana bańka. I jak ona pryska nagle ...

To nie mój świat, ale zatonęłam w nim zupełnie nie zauważając jak mijają te trzy godziny. Bo to po prostu świetnie opowiedziana historia człowieka, który miał marzenie, realizował je i  który stał się w pewnym sensie ofiarą własnego planu na życie. Bo wciąż i wszystkiego chciał więcej...




Drugi film
Niedziela, w naszym kościele zorganizowano pokaz dokumentu nakręconego w katolickim studiu filmowym w Nowym Jorku. 
Kilku młodych chłopaków u progu  dorosłości postanowiło dowiedzieć się czym tak naprawdę jest życie, w czym tkwi jego istota. Odpowiedzi na te pytania szukali wśród bezdomnych w Nowym Jorku, z którymi spędzili tydzień śpiąc w kartonowych pudłach, żebrząc o jedzenie, czy grzejąc się przy prowizorycznych ogniskach. Pojechali też do Ameryki Południowej , gdzie pomagali pracownikom i wolontariuszom szpitala dla porzuconych chorych i kalekich dzieci. Na końcu wybrali się do Afryki, by prawdy o sensie życia szukać wśród chorych na AIDS i trędowatych. Cały czas towarzyszyła im kamera i chociaż osią główną filmu była "podróż" jednego z chłopaków do nie widzianego od dziesięciu lat ojca, to dla mnie najważniejsze i najbardziej wzruszające były wypowiedzi napotkanych przez niego po drodze ludzi. Bezdomnego alkoholika z NY, który pociągając raz po raz z butelki mówił jak przegrał swoje życie, czy innej bezdomnej, która ze łzami w oczach opowiadała, jak pewnej zimy tak zwani "normalni ludzie" pochylali się nad losem czterech bezpańskich psów  które błąkały się po ulicy ją samą, tak samo jak te psy zmarzniętą i głodną traktując jak powietrze. Ci bezdomni, młoda dziewczyna umierająca na AIDS, trędowaci ze zdeformowanymi kończynami, małe dzieci skrzywdzone przez dorosłych, okaleczone i chore, oni wszyscy mówili, że mimo tego całego nieszczęścia, jakie ich spotkało, są szczęśliwi, bo mają obok siebie bliskich ludzi. Nie zawsze jest to rodzina, czasem przyjaciele, innym razem wolontariusze, czy po prostu ludzie tak samo dotknięci przez los jak oni, ale są to ci, którzy dają wsparcie, zainteresowanie i ciepło. I jest w nich wiara. I nadzieja. I miłość.



Dwa filmy, dwie historie, dwa światy, które nigdy się nie spotkają. Jeśli będziecie mieć okazję, zobaczcie obydwa. Naprawdę warto.


niedziela, 12 stycznia 2014

Na ten nowy rok ...

Zebrałam się wreszcie, bo podejść było kilka. Niestety wena lubiła mnie odwiedzać, gdy akurat daleka byłam od bloga. Skoro więc dziś jest i blog i wena (ledwie widoczna, ale łapię co jest), to nie tracąc czasu na tłumaczenia witam się z Wami w tym świeżutkim 2014 niosąc życzenia... dla Was i dla siebie.

żeby spełnił pokładane w nim nadzieje,
żeby przyniósł spokój i miłość
żeby pozwolił realizować marzenia i plany
żeby dał sobie spokój z niespodziankami, bo coś za często trafiały się te mało przyjemne
żeby można było na koniec powiedzieć ... 2014 ? ... szkoda, że już mija, był dobry!
żeby otulił nas jak wełniany szal, dał poczucie bezpieczeństwa i ciepło


 


Grudzień prześmignął przeze mnie szybko i intensywnie. Dla większości z Was to najbardziej radosny, pełen dobrych emocji, podniecającego oczekiwania i przede wszystkim bardzo rodzinny miesiąc roku. Dla mnie, od kilku lat to miesiąc wielkiego stresu, wyczerpującej pracy, totalnego niewyspania i zmęczenia. Miesiąc, po którym padam wykończona fizycznie i wybebeszona emocjonalnie. Nie mam czasu na celebrowanie przedświątecznych przygotowań, porządków, dekoracji. O ile w zeszłych latach stawałam na rzęsach, żeby jednak atmosferę świąt jakoś do domu wprowadzić, to w tym roku nie byłam w stanie.  Z zachwytem i zazdrością oglądałam Wasze dekoracje, wieńce i kalendarze adwentowe, piękne stroiki, klimatyczne poduchy i obrusy, sama jednak odpuściłam.  Jedyne, co mi się udało, to kupić w biegu choinkę, która w domu okazała się "spełnionym snem sycylijskiego mafioso", bo jakiś kretyn pod nazwą "choinka w donicy" sprzedawał ofiary zemsty mafijnej, zalane po brzeg doniczki twardą zaschniętą gliną (oczywiście sprytnie ukrytą pod zwojami folii). Nie było szans na podlewanie nieszczęsnej, bo woda nie chciała wsiąkać w glinę i spływała obficie po brzegu doniczki zalewając nie tylko jutę, którą ozdobnie ją owinęłam, ale i szafkę, na której postawiliśmy choinkę. Biedula bez podlewania z trudem dotrwała do 2 stycznia, ale każde dotkniecie, zwłaszcza kota tradycyjnie zainteresowanego świecidełkami  wzbudzało deszcz igiełek (całe szczęście, że w tym roku kolęda była u nas tak wcześnie).

Dziś, gdy choinka już rozebrana, a za oknem iście wiosenna aura trudno mi uwierzyć, że dopiero co było Boże Narodzenie, że był Sylwester i Nowy Rok. Mam wrażenie, że przeszłam obok tych dat nie całkiem świadomie, jakbym oglądała je z boku albo o nich śniła. I jakby to było dawno, dawno temu.

Teraz wracam powoli do normalności, przywracam dobie normalne proporcje, znowu odnajduje czas na życie i na siebie. I zamiast tradycyjnych o tej porze roku postanowień układam sobie listę zmian, które chcę wprowadzić w życie w 2014. Muszę coś zrobić ze swoim życiem, bo ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że mija mi ono na NICZYM. Niby wciąż gdzieś gonię, wciąż coś robię, wciąż w pędzie, ale gdy patrzę wstecz, to nie widzę niczego z czego mogłabym być dumna, co bym mogła powspominać z zadowoleniem, czym bym się mogła pochwalić. Niczego nie tworzę, nie buduję, nie odkrywam. Mam wrażenie, że wciąż coś tracę, że błądzę w bardzo gęstej mgle. Muszę się zatrzymać zanim będzie za późno. To mój plan na ten rok. Odpowiedzieć sobie samej czego tak naprawdę chcę i zacząć to realizować właśnie teraz, gdy jeszcze mogę nie tyle to zrobić, ale też nacieszyć się efektami. Życie jest tak cholernie krótkie. 

Na koniec chciałam bardzo, bardzo podziękować tym wszystkim, którzy pomimo mojej nieobecności i nieaktywności wciąż o mnie pamiętają, odwiedzają mnie i zostawiają ciepłe słowa. Dziękuję Wam za Wasze komentarze, za życzenia świąteczne i noworoczne. Dziękuję też tym, którzy pomimo ciszy na blogu pojawili się w gronie jego Obserwatorów. To coś z pogranicza cudu, że choć nie piszę tak często jak kiedyś, choć nie mam też za bardzo czym pochwalić się jeśli chodzi o rękodzieło, to ktoś mnie odnajduje i postanawia zakotwiczyć na dłużej. Bardzo Wam za ten cud dziękuję. 

Kolejny post będzie na pewno o tym czym jest dla mnie ten blog i dlaczego muszę/chcę pisać częściej. Do poczytania niebawem! A tymczasem cieszmy się upływającą niespiesznie niedzielą. Dla chętnych piosenka, której ostatnio słucham przynajmniej raz dziennie. Bezpretensjonalna, niewydumana, bardzo mi bliska...