piątek, 30 listopada 2012

Tak me tu mas ...



Wino się skończyło ...
W kominku nie napalę...
Na jutro zapowiadają śnieg ...

Na szczęście Trójka gra bez zakłóceń...




A rzeczywistość skrzeczy.

Dobrego weekendu...

środa, 21 listopada 2012

Lavandula ...

Gdyby papiery i serwetki do dekupażu pachniały adekwatnie do motywu, jaki się na nich znajduje, to nigdy nie zrobiłabym niczego w lawendowe wzorki. Jestem jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną blogerką "hendmejdową", która nie podziela zachwytu koleżanek nad aromatem tej delikatnej i niewątpliwie uroczej roślinki. Roślinka owa zapewne wyczuwa moją niechęć, bo choć co roku sadzę w ogródku najpiękniejszy  krzaczek przytargany z giełdy kwiatowej, to w kilka tygodni  zamiast bujnej zielono-fioletowej kępy mam marny badyl o podeschłych łodygach. Słowo honoru, że dbam i pielęgnuję, bo choć zapach jest mi niemiły, to widokiem chciałabym cieszyć oczy jak najdłużej. No nie rosną i już! Mam nadzieję, że mój lawendowy "coming out" nie sprawi, że wpadnę w towarzyski ostracyzm i blogosfera wybaczy mi tę inność.

Na szczęście dla mnie serwetki nie pachną, więc z ogromną przyjemnością popełniam czasem jakiś dekupażowy wytworek ozdobiony lawendą. Dziś postanowiłam zebrać w jednym miejscu wszystko, co powstało w ciągu ostatnich miesięcy. Oczywiście z użyciem, najukochańszej serwetki...

Zacznę od czegoś dużego. Od lustra, które kupiłam w wielkim szalonym porywie zachwytu i przytargałam do domu z drugiego końca Krakowa nie zważając zupełnie żem w 8 miesiącu ciąży a droga do domu komunikacją miejską z kilkoma przesiadkami. Nie muszę żadnej z Was tłumaczyć, że jak się kobieta na coś uprze, to nie zważa na głos rozsądku tylko realizuje swoją wizję, wiem, że znacie to uczucie. A moja wizja była wówczas taka, że piękne, drewniane lustro w głębokim granacie, surowo ciosane i ozdobione gipsowymi amorkami MUSI opuścić sklep i jak najszybciej zawisnąć w moim domu. Lustro szczęśliwie dowiozłam ( brzuch też) i lat dziesięć cieszyłam oczy jego urodą. Próbowałam znaleźć jakieś zdjęcie, na którym byłoby je widać w wersji przed metamorfozą, ale przekopać moje pliki to prawdziwa syzyfowa praca. Wierzę w Waszą wyobraźnię. Lustro było piękne, romantyczne i  miało jeszcze jedną ogromną zaletę - strasznie wiotko w nim wyglądałam :))))) Dopóki było jedynym dużym  lustrem w naszym domu byłam przekonana, że mam zgrabny tyłek. Potem niestety sprawiłam sobie lustrzane drzwi do szafy i ... no wiecie, szok!. Ale mniejsza o mój tyłek. Lustro! Mimo upływu lat to ono wcale nie przestało mi się podobać, jednak co tu dużo mówić, padło ofiara drugiej cechy, którą jak podejrzewam ma większość z Was - potrzeby zmiany. Wiecie jak to jest, gdy niby wszystko fajnie poukładane, poustawiane, niby nie ma się czego czepić a patrzysz na jakiś kąt w mieszkaniu i zaczyna Cię "swędzieć", musisz coś zmienić, poprzestawiać, przemalować. Najlepiej natychmiast. Taki właśnie przymus wewnętrzny poczułam pewnego dnia patrząc na moje anielskie lustro i nie myśląc wiele zabrałam się do pracy. Poodrywałam anioły, gipsowe były i kruche, więc proceder przeżyły tylko dwa z pięciu, potem opaliłam warstwę farby i pasty strukturalnej, która pod farbą tworzyła malownicze nierówności. Potem było skrobanie, szlifowanie i wreszcie malowanie kilkoma kolorami na raz. Na koniec gałązki lawendy, lakier et voila! Nowe stare lustro gotowe.

 Zdjęcia robione w sierpniu, kiedy jeszcze bujnie kwitła cała ogródkowa zielenina
  Rama w nowych kolorach, ale tafla nadal w magiczny sposób odejmuje kilogramy :)))

Czy teraz jest ładniejsze? Nie wiem. Ale jest inne i to mnie cieszy. W tej wersji kolorystycznej nie pasuje już do naszej sypialni, więc zawisło w pokoju Oli, ku radości małej elegantki :)))






 A teraz już bez zbędnych opowieści same zdjęcia przedmiotów wykończonych ostatnio.

Zawieszany na ścianie pojemniczek na listy, karteluszki lub cokolwiek innego...





kompromitująca mnie jako panią domu plama po winie, ślad po udanym wieczorze :), 
zabawne, że nie zauważyłam jej podczas robienia zdjęć



 i fragment plecków... uwielbiam takie niuansiki nawet, gdy ich nie widać :)


I jeszcze wieszak na ręczniki papierowe z małym bonusem w postaci serduszkowej zawieszki...


 





Fotki marnej jakości, ale od tygodnia Kraków zasnuwają na przemian smog i mgła, wiec światła mamy jak na lekarstwo. Nawet wyjście z aparatem w plener niewiele pomogło, zwłaszcza, że z zimna trzęsłam się jak osika i trudno mi było złapać ostrość.

Więcej tworów do kompletu nie będzie, bo ostatnie dwie serwetki zalałam sobie własno-grabio-ręcznie kawą ( a było posprzątać bałagan?!) a  nowych zakupów do decou- na razie nie planuję. Coraz mniej mam czasu na tę przyjemność a zapasy do wykorzystania spore, więc będę się wyżywać na innych wzorach.

Ściskam cieplutko ! 

I jeszcze muzyka na dziś... myślę, że bardzo pasuje do tej gęstej szarości, jaką znowu mam za oknem...



niedziela, 18 listopada 2012

Motywatorki ... czyli jak nie piszę, to nie piszę, ale jak już zacznę to nie mogę przestać

Kiedy praca zawodowa wiąże się bardzo ściśle z siedzeniem przy komputerze i kiedy jest to wielogodzinne siedzenie od bladego świtu do ciemnej nocy, powiązane z ogromną dawką stresu, to co tu dużo gadać, relaksu w komputerze już się raczej nie szuka. Aby odpocząć uciekam od niego, chociaż pokusa jest ogromna, bo blogi, bo inspiracje... Jednak nie mam siły na kolejne godziny z oczami wpatrzonymi w ekran. Oczy zresztą też powoli nie dają rady. Zwłaszcza przy tabelkach, maleńkich rubryczkach w których coraz częściej duże S wygląda jak 5 a 1 jak I...

Nie tylko oczy uświadamiają mi, że nie mam już 20 lat. Niestety...patrzę ostatnio w lustro z coraz większym przerażeniem. Strasznie się posypałam. To niewiarygodne jak bardzo widać na twarzy zmęczenie, brak snu, nieregularne posiłki, a często morze kawy zamiast nich. Włosy, paznokcie, cera... łykanie tabletek dostępnych bez recepty, niesystematyczne łykanie, nie daje widocznych efektów. Moja fryzjerka regularnie opieprza mnie za tę moją niesystematyczność, kiedy przy myciu włosów zgarnia z umywalki  całe ich garście. Załatwia mi jakieś extra tabletki do łykania, jakieś fiolki z miksturami do wcierania a mi zapału i "karności" wystarcza na tydzień. Ech! Szkoda gadać. Widzę, że znowu marudzę a ja tak bardzo nie lubię i nie chcę marudzić "publicznie".

Dobra, robimy błłłłłłł i zamazujemy jak Madzia Karwowska. Ktoś pamięta?

Motywatorki. O nich być miało i będzie. To one wyrwały mnie z mocy "demotów" i zmobilizowały do napisania znowu kilku słów. One, czyli Pantera i Shabby Shop postanowiły obdarować mnie tym oto wyróżnieniem. 



Chociaż za łańcuszkami wyróżnień, podobnie, jak wiele blogerek nie przepadam i nawet przez czas jakiś miałam na bocznym pasku banerek z informacją, że się w to nie bawię, to jednak miło mi się zrobiło, że choć blog mój powoli "rzęsą zarasta" (że skorzystam z powiedzonka Pani Michaliny Wisłockiej), że tyle mnie tu, co kot napłakał, to odnajdują mnie nowe osoby i nie dość, że chce im się rzucić okiem na moje wpisy, to jeszcze deklarują się jako obserwatorki i na dzień dobry obdarowują  komplementem. I to nie byle jakim... zagranicznym ;))) Dziękuję Wam moje drogie za to wyróżnienie, przyjmuję je z wielką radością i traktuję jak porządny,  pozytywny kopniak - motywator. Przede wszystkim jednak dziękuję Wam i pozostałym nowym obserwatorkom za to, że tutaj zajrzałyście, że przysiadłyście na moim wirtualnym niebieskim krzesełku i porozmawiałyście ze mną chwilkę, bo czymże jest każdy komentarz jak nie rozmową właśnie.

Wyróżnienie Libster Blog to nie tylko obrazek do wklejenia, ale też, a może przede wszystkim pytania, na które wyróżniony powinien odpowiedzieć. Potem należy komplet tych samych, lub własnych pytań puścić dalej w świat, co na końcu tego posta uczynię.

Jakie pytania zadały mi dziewczyny? Zacznę może chronologicznie od Pantery.

1. Jaką porę roku najbardziej lubisz?
Drogą eliminacji bez zastanowienia odrzucam zimę. Przy wielu okazjach pisałam, że jej nie cierpię. Mogłabym bez żalu obejść się bez śniegu, lodu i mrozu. A dom w ciepłym kraju, do którego mogłabym wyjeżdżać na tych kilka miesięcy w połowie października to jedno z moich marzeń. Ponieważ nie lubię skrajności, to także lato z upałami i miejskim kurzem nie jest moim ulubionym okresem. Zostają dwie pory roku o umiarkowanym klimacie. Obie lubię, jednak swoje naj- oddaję wiośnie. Za zapach powietrza w dzień marcowej odwilży, za pierwszą zieleń, która już nigdy potem nie jest taka czysta, za wspomnienie pierwszych fiołków zbieranych w rowie przy starym żydowskim cmentarzu i czapki zdejmowanej po kryjomu, gdy tylko znikałam z zasięgu wzroku mamy, za to uczucie lekkości, gdy pierwszy raz zamieniam kozaki na lekkie czółenka...

2. Czy mając nadmiar pieniędzy poprawiłabyś coś chirurgicznie w urodzie?
 No cóż...czas zrobił swoje. Są dni, gdy macham na to ręką, bo taka jest kolej rzeczy. Kiedy indziej użalam się nad sobą i mam ochotę tłuc lustra. Wtedy też powraca pokusa, by sobie coś, gdzieś wstrzyknąć. Na szczęście w totolotka nie wygrywam, majątku po dalekiej bezdzietnej ciotce nie dziedziczę, więc nadmiarem pieniędzy nie grzeszę, za to mam przy sobie kogoś, kto kocha mnie razem z moimi zmarszczkami i bruzdami. mam też internet i czasem oglądam zdjęcia tych, które sobie urodę "poprawiły". Ponieważ jednak kobieta zmienną i nieprzewidywalną jest, nawet dla samej siebie, to nie wiem co mi strzeli do starej, siwej głowy za rok czy za pięć lat...

3. Cel podroży marzeń.
I tu znowu mam problem, bo ja w sumie nie mam jakichś specjalnych pragnień związanych z podróżami. Przejść się po  skąpanym we mgle irlandzkim wrzosowisku, albo przejechać kompletnie pustą drogą, gdzieś na południu Stanów, z jak toczą się po niej niesione wiatrem kule nieznanej  mi z nazwy rośliny. I może jeszcze Paryż...tak... Paryż wiosną.

4. Osoba (może być już nieżyjąca), z którą chciałabym porozmawiać.
I znowu powrót do przeszłości... ludzie spotkani kiedyś...znajomi bliżsi czy dalsi. Jednym chciałabym powiedzieć 'przepraszam", innych znowu zapytać "dlaczego?".

5. Film stulecia to:
Niezmiennie "Pożegnanie z Afryką". Z wielu powodów.

6. Wschód, czy zachód słońca?
Nie ma dla mnie nic piękniejszego n niebo tuż przed wschodem słońca. Niesamowita cisza w powietrzu i niemal wyczuwalne przez skórę delikatne drżenie powietrza, w chwili gdy pojawia się światło... Wschód, zdecydowanie.

7. Morze, czy jeziora?
Jeziora. Mają w sobie magię i spokój. Morza się boję, bo nie lubię nie widzieć brzegu. Nie mam w sobie nic z odkrywcy, więc nie inspiruje mnie tajemnicze "coś" za horyzontem. I nie ma znaczenia, czy to zimny Bałtyk, czy gorąca plaża nad Morzem Śródziemnym. A jeziora, to masa fajnych wspomnień, to pływanie kajakiem, to piwo ciągnięte za łódką na sznurku i ryba ze smażalni, to ognisko i spanie w namiocie, to wędrówki wzdłuż brzegu i łowienie raków (sto lat temu w Nidzkim jeszcze były)

8. Jaki poeta przemawia do Ciebie najlepiej?
Leśmian. Zawsze mnie niesamowicie wzruszał i rozczulał. W liceum nauczyłam się kilku wierszy na pamięć. "Dwoje ludzieńków" pamiętam do dziś.

9. Co chciałabyś koniecznie zobaczyć, zanim odejdziesz w zaświaty?
Jedyna odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy, jest zbyt osobista, by ją tutaj ujawniać.

10. Czy chciałabyś wystąpić w filmie/na scenie?
Nie! Nie! Nie! Peszę się nawet wtedy, gdy zbyt długo przygląda mi się jeden człowiek a co dopiero wiele osób na raz. Przed kamerą, tak jak przed obiektywem aparatu spinam się i przestaję być sobą. 


A teraz pytania Ewy

1. Kot czy pies? - zdecydowanie kot

2. Chcieć czy móc? - chociaz przy każdej okazji powtarzam za Wojciechem Mannem "gdy czegoś nie wolno a bardzo się chce, to można" to jednak na co dzień  moje "chcieć" zbyt często kapituluje przed "móc", a raczej "nie móc"

3. Żółty czy zielony? - zielony, w niemal wszystkich odcieniach

4. Róża czy mak? - zawsze mnie ciągnie ku temu, co nietrwałe, delikatniejsze i słabsze. Dlatego mak.

5. Transfer czy decoupage? - nie próbowałam transferu, więc póki co decoupage

6. Romans czy kryminał? - najchętniej dobre połączenie jednego z drugim.

7. Miasto czy wieś? - tak szczęśliwie los mnie "umościł", że mam dwa w jednym.

8. Sok czy woda? - woda

9. Spódnica czy spodnie? - sukienka :)) kocham sukienki, chociaż w sytuacjach pospieszno-ekspresowych zazwyczaj wskakuję w dżinsy.

10. Szatyn czy blondyn? - im bardziej usiłuję sklasyfikować tak zwany "mój typ", tym mocniej jestem przekonana, że go po prostu nie mam. Sam Elliot jest siwy jak gołąbek a jest całkiem wysoko na mojej TOP10 ;))) Bo nie w kolorze włosów tkwi przecież to COŚ.

 

11 Narty czy łyżwy? - łyżwy


Jak zwykle mnie poniosło i niektóre pytania potraktowałam jako okazję do napisania czegoś więcej o sobie. Taki malutki zawoalowany ekshibicjonizm ;))) 

Pora na moje pytania...

1. Rumba czy walc?
2. Lot balonem czy skok na bungee?
3. Jakiej cechy charakteru nie lubisz u siebie najbardziej?
4. Przygoda z dzieciństwa, na wspomnienie której zaśmiewasz się lub płaczesz do dzisiaj.
5. Przełamać słabość, wygrać z nałogiem. Osobiste zwycięstwo, z którego jesteś najbardziej dumna.

A teraz mam wielką nadzieję na długie, pełne opisów i dygresji odpowiedzi od:



Jeśli ktoś z wymienionych nie ma ochoty na zabawę, to uszanuję brak odzewu, jeśli jednak zechcecie poświęcić kilka chwil na odpowiedź, to z wielką radością będę jej wypatrywać na Waszych blogach.

A już zupełnie na koniec, pochwalę się  biżuterią, którą popełniłam dla znajomej mojej znajomej. Miały być maki i na tym skończyła się podpowiedź, więc zrobiłam dwie wersje do wyboru. Mimo, że motyw jest letni, to wydaje mi się, że taka drewniana biżuteria świetnie pasuje do zimowych ciepłych swetrów. Mam nadzieję, że nowa właścicielka też tak uważa i że nie ciepnęła tych biżutków w ciemny kąt.









Tymczasem spokojnej końcówki weekendu Wam życzę. 
Odpoczywajcie tak, jak lubicie najbardziej.


P.S. Żadnego posta nie pisałam tyle czasu... ten powstawał ponad tydzień, więc wybaczcie mi jego długość.