niedziela, 30 marca 2014

Metamorfoza komódki ...

Oj, przysmęciłam wczoraj. Całe szczęście mało kto przeczytał te moje śródnocne wynurzenia. Z założenia na blogu nie miało być tego typu tekstów, nie chce nikogo wciągać w moje smutki i kłopoty. Tutaj miałam się chwalić rękodziełem, opowiadać o książkach i filmach a czasem tak sobie blablać  o duperelkach. I tak będzie, bo na całe szczęście taki prawdziwie głęboki dół nie dopada mnie zbyt często a jak się to już przydarza, to internet jest ostatnią rzeczą do której mam ochotę zaglądać. Wtedy raczej szukam jakiegoś zajęcia, z pozoru bezmyślnego, które zajmuje mi ręce i troszeczkę głowę. Żeby nie myśleć o tym, co uwiera i boli, żeby się zresetować, a czasem, żeby w pocie wysiłku fizycznego "urodzić" niechcący rozwiązanie problemu. 

Komódka, którą dzisiaj chcę pokazać jest efektem takiego "zasypywania dołka". Pierwotna wersja powstała już dawno temu i w zasadzie zaraz po zrobieniu przestała mi się podobać. Mam wrażenie, że zrobiłam ją na siłę, zupełnie bez pomysłu i bez specjalnej potrzeby. Ot, stała sobie taka goła, ja akurat miałam wolną chwilę, więc złapałam pierwszą z brzegu serwetkę i ... machnęłam koszmarek. Motywy z tej serwetki, skądinąd bardzo fajne pojedynczo zupełnie zniknęły zestawione obok siebie na czterech szufladkach. Z bliska jeszcze można się było dopatrzeć sensu, ale z daleka widać było tylko jakiś szarobury chaos. Nie schowałam jej w kąt tylko dlatego, że była mi potrzebna w przedpokoju do przechowywania wisiorków, bransoletek i innej biżuterii, którą lubię zakładać na siebie tuż przed wyjściem. Jako praktyczny mebelek sprawdzała się doskonale, ale jej wygląd gryzł mnie coraz bardziej.
Do zeszłego weekendu. W ciągu jednego popołudnia rower, skuter i samochód zniknęły pod gorącym podmuchem z opalarki a na ich miejscu pojawiły się "moje" motywy. Mam wrażenie, że składowe elementy skomponowały się same, wycinałam i kleiłam je jak w transie. I teraz mam w stu procentach "moją" komódkę.

 
Przestawiając szufladki mogę delikatnie acz zauważalnie zmieniać obrazek.


 

A to wersja "before".  Komódka w miejscu docelowym.


 

Zasłuchana w cudowne "sjestowe" melodie pozdrawiam Was ciepło. Niech to cudowne, niedzielne popołudnie będzie zapowiedzią równie pięknego tygodnia. Nie tylko pod względem aury.  Ściskam Was!

?



Pierwszy raz chyba nie mam pomysłu na tytuł. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zaćmienie umysłu, zrzucam je na karb późnej pory ... trzeciej lampki wina ... zmęczenia. Może zanim skończę ten post coś mi zaświta, a jeśli nie, to trudno. Czy zawsze musi być tytuł? Brak tytułu też jest pewnego rodzaju tytułem. Bo jak nazwać to, co się ostatnio dzieje? Paradoksalnie niby nie dzieje się nic nowego, nic ciekawego ale to, co jest absorbuje mnie całą. Ciało i umysł. Porwała mnie firmowa rzeczywistość. I niestety nie jest to romantyczny rapt (czy ktokolwiek jeszcze kojarzy to słowo?) zakochanego młodzieńca, zorganizowany za przyzwoleniem porywanej panny, ale brutalne porwanie dla okupu, niestety w moim przypadku z marną szansą na ten okup... Kiepskie perspektywy nie pozwalają na spokojny sen. Budzą mnie koszmary. Wczoraj śniła mi się moja babcia. Widziałam ją taką maleńką, siwiutką...siedziała u lekarza, nie była chora, była po prostu słaba, bardzo zmęczona... rzadko pamiętam tak dokładnie szczegóły snu, ten jednak został we mnie wyraźnym obrazem i dźwiękiem. Zdanie, które babcia powiedział do lekarki ... "wiem, że już nie będę biegać, ale żeby choć jeszcze siłę mieć w garnkach pomieszać, krowę wydoić" ... obudziłam się zlana łzami. A dziś znowu śniło mi się jak płakał mój syn, wielkie szklące się w słońcu łzy na jego policzkach... Czy te sny niosą jakieś znaczenia? Wierzycie w takie znaki? 
Myślicie czasem o końcu? Pewnie niespecjalnie. Większość z Was, to młode, pełne życia dziewczyny. Dopiero zaczynacie. Budujecie domy, macie małe dzieci. Wtedy myśli się o przyszłości w kategorii realizacji planów. Są siły, jest energia, są marzenia do spełnienia. Koniec , śmierć jest abstrakcją, czymś, co dotyczy innych, starszych. Ale przecież ona wpisana jest w nasze życie od dnia narodzin. Nasze baterie wyczerpują się. Zastanawiacie się czasem nad tym, jak to jest? Czy to można wyczuć, czy można się na to przygotować?
Dlaczego właśnie dziś naszły mnie takie myśli? Czy to tylko przez sny z ostatnich nocy? Ostatnio moje myśli wciąż krążą wokół tego tematu. Irracjonalne uczucie, że wszystko, co miało mi się przydarzyć mam już za sobą, że choć wstaję co rano, wykonuję swoje codzienne obowiązki, oddycham, to jest już raczej wegetacja, nie prawdziwe życie. Że częściej myślę o przeszłości, że przestałam marzyć. Kilka dni temu szłam ulicą i jakoś tak uderzyła mnie świadomość, że mam już 46 lat. Nie chodzi o to, że nagle policzyłam to sobie i mnie oświeciło, nie. Uświadomiłam sobie, że do tej pory, w środku wcale tego nie czułam, że myśląc o sobie widziałam kogoś innego. Nie tą kobietę w wieku mocno balzakowskim, z siwymi odrostami, coraz głębszymi zmarszczkami i bolącym kręgosłupem. Tak widziało mnie lustro i mijający mnie ludzie. Nie ja. I nagle, właśnie wtedy na ulicy zobaczyłam te swoje 46 lat, zderzyłam się z nimi niemalże. I przeraziłam się, że przecież to już rzeczywiście bliżej niż dalej, że czas powoli sprzątać swój bałagan, zbierać zabawki ... Mam dziwne przeczucie, że nie pojadę już do Irlandii, że już nie nauczę się grać na pianinie, że już nie zdążę schudnąć tak, by włożyć wymarzone skórzane spodnie. Zostawiałam te wszystkie rzeczy na bliżej nieokreślone "kiedyś".  Tylko czy to "kiedyś" nastapi?





* - ilustracje pochodzą z książki M. Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny" , dawno nie dostałam tak trafionego prezentu. Mam nadzieję, że Wam o niej niedługo napiszę.

sobota, 22 marca 2014

Koniec zabawy ...


pisane w piątek 21.03 bardzo późnym wieczorem...

Ależ to zleciało! Przecież dopiero co były Walentynki i zapraszałam Was do zabawy a tu proszę bardzo, mamy wiosnę i to nie tylko kalendarzową, ale prawdziwą, wyczuwalną każdym zmysłem. Jak ona pachnie! Tego zapachu nie można nie poczuć ... jest tak cudownie świeży, wdycham go wychodząc rano do pracy i od razu mi lepiej, od razu mi się chce chcieć. Wiosna ma w sobie niesamowitą moc, nie sposób opierać się tej radości, nadziei, optymizmowi, jakie niesie ze sobą. Te pączki malutkie na drzewach, te kwiateczki pierwsze niewielkie, to ćwierkanie szalone dochodzące z bezlistnych jeszcze krzaczorów. No magia po prostu! Dziś po pracy wyszłam do ogródka, dwa tygodnie tam nie zaglądałam a tu zamiast rachitycznej pozimowej trawiny łąka stokrotek i fiołków. Stokrotki mam wrażenie jak zastygły w pełnym rozkwicie w listopadzie, tak zahibernowane zostały pod śniegiem i teraz obudziły pełne, białoróżowe. A fiołki? Nie mam pojęcia skąd się wzięły. Nie siałam, nie sadziłam, zerknęłam za płoty sąsiadów... u nich nie ma... skąd więc u mnie nagle. Znikąd! Magia. Wiosna po prostu.

Skoro więc wiosna, to czas zakończyć zabawę "od Walentynek do wiosny". Trochę mi smutno, że nie porwałam do niej zbyt wielu osób. Może nie lubicie zwierzać się publicznie ,a może zaproponowane przeze mnie książki nie wydały Wam się zbyt ciekawe, nie wiem. W każdym razie pod postem z 15 lutego wpisało się tylko osiem osób, tylko siedem podzieliło się ze mną swoją muzyką. Ale nie zamierzam biadolić nad marną frekwencją, bo przecież to tylko zabawa. Dziękuję tym, które miały czas i chęci wrzucić link i dodać kilka słów na temat swoich muzycznych wspomnień. Wymyślając tę zabawę postanowiłam, że "serduchowy pakiecik" trafi do osoby, której muzyka w jakiś sposób poruszy też moje wspomnienia, że może będzie to piosenka, która przywoła jakieś osobiste skojarzenie, może zatarte przez lata, może schowane głęboko.  Może gdyby było ich więcej ... może. Dziś jednak postanowiłam, że zrobię inaczej i wybór tej jednej pozostawię losowi. Ale przecież nie byłabym sobą, gdybym trochę przedtem nie pogadała ;)) No to pogadam...

Pierwsza napisała Irenka (1). Smutny komentarz, bez linku do nutek, ale z dużym ładunkiem emocji. Jej jednej odpisałam od razu. Irenko, jeśli tu jeszcze wracasz... ściskam Cię bardzo mocno.

 Lusi  (2) przypomniała mi "Ostatni" Edyty Bartosiewicz. Niezwykle smutna piosenka ... i taka prawdziwa. Ileż razy chciałam, by ten ostatni taniec trwał w nieskończoność? Ile razy żałowałam, że chwili nie można zatrzymać, albo przynajmniej rozciągnąć w czasie? A teraz to, co wtedy chciałam tak bardzo zatrzymać jest tylko wspomnieniem. Ciepłym wspomnieniem.


Palmette (3) zmieniła nastrój. Przyznaję, że nigdy nie przepadałam za tą piosenką, ani za stylistyką tamtych lat, ale w kontekście, który przywołała Kasia ta piosenka wydaje się być idealna. Jako tło i jako komentarz do sytuacji. Kasiu, człowiek ma w sobie ogromną moc. I jeśli uwierzy w siebie przetrwa najtrudniejsze doświadczenia, jakie ześle na niego życie. "I will survive" Gloria Gaynor.


KaaDeeFee (4) i Karolina W. (5) przypomniały Richarda Marxa. Agusia napisała o swojej wakacyjnej miłości, która nie przetrwała. Karolina trwa w swojej do dziś. U obu dziewczyn pojawiła się cyfra 17 ... cudowny zbieg okoliczności. Wakacyjne miłości to osobna szufladka w moim sercu. Wówczas najważniejsze na świecie, jedyne i "na zawsze". Minęły tak szybko jak wakacje. Pozostały bardzo mgliste obrazki ... jezioro na Mazurach, asfaltowa droga zlana deszczem, pociąg ...

Aguś, mam nadzieję, że nie pogniewasz się, że wybrałam inną wersję tej piosenki.


Razem z ystin cofnęłam się do lat osiemdziesiątych. Sal Solo ze swoim "Never, never comes" zajmował sporo miejsca nie tylko w moim pensjonarskim sercu, ale też na ścianach mojego pokoju. W tamtych latach plakat z podobizną idola nie był tak łatwo dostępny jak dzisiaj. Pamiętam, że kupowałam "Razem" i ... no właśnie... wyleciał mi z głowy tytuł drugiej gazety, w której też były takie rozkładówki. Uzbierałam ich tyle, że starczyło na wyklejenie wszystkich wolnych ścian pokoju od podłogi do sufitu ( że Mama się na to zgodziła ...). Kogo tam nie było? I Limahl i OMD i Shakin Stevens i A-ha, Maanam, Perfect, Lady Pank, ale pamiętam też plakat zespoły W-C (nazwa pozostała w pamięci, choć muzyka umknęła)


Qra Domowa (6) mnie zaskoczyła. Poszła na całość i przesłała mi prawdziwy miks muzycznych skojarzeń. Bo i nastrojowy Sting (świetny teledysk) i  G.Turnau, którego darzę czymś w rodzaju siostrzanej miłości, ze względu na wiek podobny i na to, że oboje zaczynaliśmy w tym samym czasie zwoje przygody, On ze sceną, Piwnicą pod Baranami a ja z Krakowem. A co do pierwszej piosenki, to też gdzieś tam pojawia się w moich wspomnieniach, bo w moim rodzinnym domu była i wciąż jest płyta pani Haliny, której od dziecka słuchałam i na okładce której było zdjęcie małego Marcina Kydryńskiego, którego trójkowa "Sjesta" jest obowiązkowym punktem mojego niedzielnego popołudnia.

 




I wreszcie "last but not least" jak mawiają anglosasi ;)) Anonimowy gość (7) z utworem, który gdybym wytrwała w pierwotnym postanowieniu, byłby zwycięzcą w tej zabawie. Ponieważ jak nikt z pozostałych trafił idealnie. Piosenka "Jesienna dziewczyna" z tekstem Jeremiego Przybory była, jest i pewnie będzie jedną z najbardziej moich z moich piosenek. Gdy byłam jeszcze młoda, głupia i zahukana lubiłam myśleć o sobie jak o dziewczynie jesiennej, innej, dziwnej, odstającej od tych wszystkich wiosennych i letnich. To mi pomagało znieść samotność, kompleksy  i dawało nadzieję, że gdzieś jest ktoś, kto szuka dziewczyny jesiennej... i że ten ktoś mnie w końcu odnajdzie ... 
A i to wykonanie... zdecydowanie wolę gdy śpiewa Pan Przybora ... zauważyłyście jak drży mu głos? Kto czytał "Listy na wyczerpanym papierze" może próbować snuć domysły dlaczego.




pisane w sobotę 22.03 dość wcześnie rano ...

Spojrzałam jeszcze raz na ten tekst. Wygląda trochę jak przedstawienie nominowanych do Oscara :))) w kategorii muzyka z moich wspomnień.

And the winner is ...

Tak jak mówiłam, zaufam losowi. Metoda tradycyjna, karteczki (nie napracowałam się), cyferki (od 1 do 7), zawijanie (składałam a jakże), mieszanie (solidnie, w obie strony), losowanie (uczciwie, o poranku, zaspaną łapką)

And the winner is ... ślepy los uznał, że moje pierwotne założenia dotyczące wyboru powinny zostać zachowane, bo włożył do łapki losującej karteczkę z numerem (7)


:)))) 
Anonimowy Gościu proszę odezwij się do mnie na maila (poukladanyswiat@interia.pl).  Mam nadzieję, że opowiadania, które do Ciebie pojadą dostarczą Ci wielu wzruszeń. 

Bo piękne one są.

A pozostałym dziękuję za zabawę, za to, że mogłam spędzić cudowny kawałek weekendu w towarzystwie muzyki i wspomnień. Za oknem rozkwita piękny, słoneczny dzień, niech Wam upłynie na samych przyjemnych zajęciach.


sobota, 8 marca 2014

Pierwszy i ostatni ...

Nie jestem typem rodzica, który przenosi swoje ambicje na dzieci. Nie wymagam, by były najlepsze i przynosiły ze szkoły same piątki i szóstki. Od początku tłumaczę im, że uczą się dla siebie i że wolę samodzielnie zdobytą czwórkę czy nawet trójkę od piątki "zerżniętej" z pracy kogoś innego. Nie pisałam i nie piszę za nich wypracowań, nie rozwiązuję zadań z matematyki. Oczywiście pomagam, ale raczej tłumacząc i naprowadzając, czasem w bólach, nerwach, i z zaciśniętymi pięściami bo talentu pedagogicznego niestety po Mamie nie odziedziczyłam. Gdy pewnego niedzielnego popołudnia Młoda ze łzami w oczach i z licem bladym ze strachu powiedziała, że MUSZĘ jej pomóc zrobić zadanie z plastyki złamałam się i ULEGŁAM. Bo "ona nie umie i nic jej nie wychodzi a musi dostać szóstkę, bo z rysunków Pani jej nigdy nie stawia więcej niż pięć, bo wszyscy ładniej rysują, bo Pani jej nie lubi, bo ... bo ... bo ..."
A zadanie polegało na zrobieniu swojej własnej, indywidualnej okładki na zeszyt.
I miało być oczywiście na jutro !!! 

Oczywiście Pani od plastyki nie była tak perfidna, żeby zadać to z dnia na dzień, ale dzieciątko po prostu przyszło z tym do mnie w ostatniej chwili. Jakoś zapomniało wspomnieć o tym wcześniej. Normalka.

Chociaż moja "przydasiowa" komódka pęka w szwach, głównie są to półprodukty do dekupażu. Dlatego musiałam improwizować. Styl vintage został wymuszony przez materiały, którymi dysponowałam, tektura, szary pakowy papier, serwetki papierowe, sznurki, koronki i drobne metalowe elementy, których spory zapas zrobiłam kiedyś z myślą o robieniu biżuterii. Przyciętą do rozmiaru troszkę większego niż zeszyt tekturkę okleiłam "patchworkową" serwetką z motywem zasuszonych róż, odręcznego pisma i koronek. na to etykieta z szarego papieru do której przypięłam ramkę-etykietę. Samoprzylepna bawełniana koronka z rolki kupiona kiedyś w Nanu-Nana (bo ładna i na pewno się przyda) wysubtelniła brzeg okładki. Przypominając sobie cudowne okładki notesów i przepiśników pokazywane na scrapbookingowych blogach uznałam, że moja okładka jest trochę za spokojna, zbyt pusta, zrobiłam więc dwa otworki przez które przewlokłam łańcuszek a na nim zawiesiłam małe serduszko. Jeszcze tylko stempelek "with love" i  ... jakoś mi się to nie spodobało :((



Wyrzuciłam łańcuszek a w jego miejsce wstawiłam "ozdóbkę" z wyciętych papierów i guzika ze sznurkową kokardką. I ta wersja spodobała mi się bardziej.




Nie jest to żadna rewelacja, wykonanie też pozostawia wiele do życzenia (niech Wasz wzrok ominie te okropne pomarszczenia i wypukłości widoczne na papierze - nawet żelazko nie dało im rady), ale jak na mój debiut i na pośpiech w jakim to robiłam, to i tak wyszło nie najgorzej. No i przy okazji przekonałam się, że scrapbooking, jak każde rękodzieło wymaga nie tylko skupienia, precyzji, wiedzy o właściwościach użytych materiałów no i sporego zapasu przeróżnych "pierdółek", dzięki którym można uzyskać zadowalający efekt końcowy - nitów, stempli, brokatów, wyciętych wzorów, koronek, sznureczków, maszyny do szycia ...mogłabym wymieniać i wymieniać. Ale przede wszystkim wymaga niesamowitej kreatywności i wyobraźni. I tylko ktoś, kto nigdy nie spróbował sam tego zrobić może powiedzieć z nonszalancją " a cóż to za sztuka powycinać trochę papierków i poprzyczepiać do nich jakieś kwiateczki ?! Każdy to potrafi !"  Wystarczy spróbować, by wiedzieć, że profesjonalny scrap to naprawdę sztuka i że nie każdy potrafi. Ja spróbowałam i wiem, że bardzo długo musiałabym praktykować, żeby chociaż otrzeć się o przyzwoity poziom.

 Żeby nie było, że matka pracowała a dziecię sobie siedziało. Młoda wymyśliła, że zrobi serducho do kompletu. Odrysowała z drewnianej zawieszki kształt serca na tekturce i okleiła ją ścinkami serwetki, którą kleiłam na okładce notesu. Do tego zwykły, lniany sznurek i mała, metalowa zawieszka.  

 

 Druga strona zawieszki to już był prawdziwy eksperyment. Nie chciałyśmy żeby była pusta ani żeby powtarzała motyw z pierwszej.  Jednak nie miałam nic, co by można było nakleić nie wychodząc poza założoną kolorystykę. Odpuściłyśmy więc i praca miała pozostać jednostronna do powieszenia na ścianie.  Jednak tuż przed północą przyszedł mi do głowy pomysł nałożenia gruboziarnistej masy strukturalnej, która wprowadziła delikatne wrażenie trójwymiaru. Na to czerwona bejca. Obie warstwy nałożyłam nierówno, nonszalancko niestarannie. I tak miało zostać, ale rano, w zasadzie tuż przed samym wyjściem do szkoły pomyślałam, że fajnie by było pociągnąć dalej pomysł z 3D i rzutem na taśmę wycięłam z serwetki motylki, usztywniłam je tekturką, z cienkiego drucika zrobiłam im czułki i klejem na gorąco posadziłam na serduchu. Jeszcze tylko mgiełka lakieru i poszło ...






Dostałam dwie szóstki :)))) Więcej tego nie powtórzę.


niedziela, 2 marca 2014

"... She's a woman now..."

Nie chcę wiedzieć kogo kocha i z kim sypia. Nie obchodzi mnie z kim, gdzie i na czym go przyłapano. Kiedy śpiewa tamte sprawy nie mają żadnego znaczenia. Im jest starszy tym bardziej mi się podoba. Jako wokalista oczywiście, chociaż dawno temu, gdy byłam jeszcze naiwną pensjonarką kochałam się w nim okrutnie. Do starych teledysków jednak już nie wracam, tak jak nie wracam do starych sukienek.

Każdą jego płytę biorę w ciemno. Z niecierpliwością czekam na tę. 



"Let Her Down Easy" z zapowiadanego na marzec albumu "Symphonica"

George Michael




Dobrego tygodnia

sobota, 1 marca 2014

Marzec :))) ...

No i mamy marzec! Stwierdzenie mało odkrywcze, ale za to jakie radosne. Przyznam, że pierwszy raz od lat zima minęła mi tak szybko i tak bezboleśnie. Co roku, u schyłku października przytłacza mnie perspektywa niemal sześciu miesięcy zimna i mroku . Pobudki w ciemności i powroty z pracy "w nocy" przyprawiają mnie o depresję a na widok schnącego i zamierającego ogrodu sama szarzeję. Zima mi się dłuży, mam wrażenie, że o tej porze roku czas spowalnia swój upływ. A w tym roku niespodzianka! Zima przyszła późno, nie doskwierała aż tak bardzo, śnieg dozowała z rozsądkiem (przynajmniej tu u nas) i bardzo szybko zaczęła ustępować miejsca przedwiośniu. W połowie lutego już mieliśmy zieloną trawę spod której wystawały języczki tulipanów i szafirków. Dziś piękna, wiosenna pogoda wygoniła mnie do ogródka. Zaprosiłam do współpracy grabie, miotłę i solidny wór na śmieci i uprzątnęłam trawnik z resztek jesiennych liści, odsłoniłam rabatki. Każdej jesieni zakopuję kilkanaście nowych cebul, zapominam co i gdzie wkopałam, więc każdej wiosny ze zdziwieniem witam nowe kwiatki, z dziecinnym zaskoczeniem, że miałam tak dużo cebulek pod ziemią. Teraz zielenią się ślicznie na tle świeżo poruszonej ziemi. W taki dzień jak dziś mam ochotę góry przenosić, a wobec braku takowych w pobliżu przynajmniej posprzątać garaż, czy upiec drożdżowe bułeczki. 

A'propos pieczenia. W tym tygodniu spotkała mnie wielka niespodzianka. Moja blogowa Przyjaciółka Hania obdarowała mnie znienacka paczuszką, w której były upieczone przez nią ciasteczka. Był problem ze zrobieniem pamiątkowej fotografii, bo chętnych do spałaszowania prezentu było wielu. W paczuszce były również inne cudeńka, bo Hania jest prawdziwą mistrzynią dekupażu, co możecie zobaczyć na jej blogu pocomito Dostałam uroczą, drewnianą szczotkę do włosów i serduszko z moim ukochanym motywem różyczek w sepii. Wszystko tak dopieszczone, wygładzone, prawdziwie perfekcyjne. Serduszko pokryte jest z jednej strony czymś, czego nie znam a co daje niesamowitą, aksamitną wręcz gładkość, nie można przestać go głaskać. Haniu, bardzo Ci dziękuję, wiesz już, że sprawiłaś mi tym ogromną radość. 

 
 
  Zdjęcie szczotki dość marne, ale próbowałam uchwycić maleńkie logo Hanutki . Widać?


Moja kwiatkowa robótka powoli się rozrasta.  W ciągu ostatniego tygodnia nie przybyło zbyt wiele kwiatków, ale przez weekend nadgonię. Wykrystalizowała się już ostateczna koncepcja kolorystyczna. Szaroniebieskie kwiatki okolę czarną ramką. Przez to całość będzie może troszkę smutniejsza, ale za to bardziej "moja". Jednak pastele to nie są moje klimaty i zawsze jakość ciągnie mnie ku czerni. Dlatego będzie mniej więcej tak:

 
 
 


 Stan na dziś - 55 kwiatków, dziesięć już ma ramki. Myślę, że to połowa, żeby całość miała konkretne wymiary potrzebna mi będzie jakaś setka elementów.


A na zakończenie zdjęcie z cyklu "Nie istnieje tak małe pudełko, w które nie mógłbym się wcisnąć. Nasza Luna uwielbia kartonowe pudełka, "zaprzyjaźnia" się z każdym, które przynosimy do domu przy okazji zakupów. Wciśnięcie się do niewielkiego przecież pudełka po mieszance krakowskiej udało jej się dopiero za trzecim podejściem. Szkoda, że nie nakręciłam tych kombinacji przodem, tyłem ...




Miłego weekendu kochani! Cieszmy się nim!