Gdyby mnie ktoś zapytał o ulubiony kolor, to bez zastanowienia powiem, że jest to zielony i brązowy. Takie kolory dominują w naszym domu, takie przeważają w mojej szafie. Chociaż nie... kolorystyczna zawartość szafy zależy od pory roku. Zimą przeważa czerń i szarość w rozmaitych odcieniach, w cieplejsze pory roku "szaleję" i ubieram się bardziej kolorowo. Oczywiście to "bardziej" w moim wydaniu to jakieś przydymione khaki, oliwka, cynamonowy brąz albo brudna, ceglasta czerwień. Tylko w takich kolorach czuję się bezpiecznie i komfortowo. Wiem, bo próbowałam walczyć z tą moją zachowawczą nudą w szafie i raz czy dwa w przypływie odwagi kupiłam coś w mocnym kolorze. I co? Czerwona marynarka, raz założona kurzy się w szafie tuż obok turkusowej bluzki, która po jednym wyjściu trafiła na najgłębszą półkę. Co z tego, że ładne były i modne, kiedy czułam się w nich przebrana. Cały czas myślałam tylko jak bardzo widać, że źle się w nich czuję. I choćbym nie wiem ile razy przymierzała i oglądała kolorowy fatałaszek, to i tak ze sklepu wychodzę z jego bezpieczniejszą kolorystycznie wersją a do szafy trafi n-ty czarny żakiet czy popielata spódnica :))))
O ile jednak czasem popełniałam jakieś szalone zakupy i do szafy trafiało coś w "nie moim" kolorze, to od lat nie kupiłam nic, co byłoby niebieskie. Prócz dżinsów oczywiście, ale one się nie liczą. Niebieski, błękitny to chyba najbardziej "nie mój" z nie moich kolorów. Tym bardziej zdziwiłam się, że po kilku ostatnich przelotach po sklepach w mojej szafie zrobiło się jak w niebie. Czyżby wiosna przewróciła do góry nogami moje preferencje kolorystyczne? A może to taka przekorna trochę potrzeba spróbowania jeszcze raz czegoś innego na zasadzie "jeśli nie teraz, to kiedy?".
No cóż ... wbrew sobie czy w zgodzie ze sobą w nadchodzącą wiosnę wchodzę otulona błękitem. A w jakich kolorach Wy ją przywitacie?