wtorek, 14 lutego 2017

bez plastikowych serc i różowych misiów...

po mojemu ...
bo czasem mniej znaczy więcej
dla Tych, co kochali
Tych, którzy szczęśliwie kochają
i Tych, którzy wciąż czekają na swoją Valentine


niedziela, 5 lutego 2017

Nie lubię musicali ...

Uwielbiam oglądać filmy! Na pytanie "idziemy do kina?" zawsze odpowiadam TAK. Ulubione filmy zbieram na płytkach, bo chociaż znam je na pamięć, lubię świadomość, że w każdej chwili, niezależnie od wizji twórców telewizyjnych ramówek będę mogła wsunąć je do odtwarzacz, choćby dla jednego lub dwu fragmentów. 

Kocham muzykę i jestem od niej uzależniona. Radio włączam wcześniej niż ekspres do kawy, pracuję przy muzyce, relaksuję się przy muzyce, prowadzę auto, sprzątam, maluję, był czas, że radio, cichutko grało mi przez całą noc. 

A muzyka filmowa to jeden z moich ulubionych gatunków...

Dlaczego więc nie lubię musicali? 

Bo... nie lubię! Wyjątkiem jest "Mamma Mia!", ale to dlatego, że wszystko, w czym gra Meryl Streep uwielbiam bezkrytycznie. Inne filmy tego gatunku mnie drażnią. Gdy fabuła zaczyna się rozkręcać, gdy ja zaczynam wchodzić w świat bohaterów, niemal przechodzić z fotela, czy kanapy na tę drugą stronę to nagle, któraś z postaci ni z gruszki ni z pietruszki zaczyna śpiewać, albo tańczyć, albo jedno i drugie. A mnie jakby ktoś wyciągnął za głowę z tamtej opowieści i posadził z powrotem na fotelu. I już czar pryska, już mi coś zgrzyta, w najlepszym wypadku śmiać mi się chce.
Jakaś taka niepodatna jestem na tę stylistykę, te przeskoki od dialogu do hopsania w rytm piosenki nijak do mnie nie przemawiają.

Dlatego, choć recenzji czytałam i słyszałam pozytywnych całe mnóstwo to wcale nie ciągnęło mnie do "La La Land". Obsada też nie kusiła, bo wstyd przyznać, ale poza tym, że kojarzyłam nazwisko, to nie widziałam (chyba) żadnego filmu z Emmą Stone a Ryan Gosling też jakoś nie zamieszkał w mojej pamięci choć to ponoć najmodniejsze ostatnio "ciacho".

Kiedy jednak dziecię moje młodsze zapytało "pójdziemy do kina?" i zasugerowało ten tytuł, to stwierdziłam OK, na zasadzie ważniejsze wspólne wyjście z dzieckiem niż mój filmowy gust. Nawet Małż nie odmówił towarzystwa, choć też w musicalach nie gustuje (poza "Mamma Mia" ze względu na sentyment do ABBY akurat). Poszliśmy więc i cóż ... nie żałuję. Historia nie jest może zbyt wyszukana. Jest dziewczyna, która przyjechała do Miasta Aniołów, żeby zostać aktorką. Póki co zarabia na życie jako kelnerka, w ciągu dnia biega na niezliczone castingi a wieczorami na przyjęcia, na których trzeba bywać, by pokazać się ludziom z branży. Jest chłopak kochający jazz i wielbiący dawnych mistrzów tego gatunku, który marzący o własnym klubie jazzowym, a musi grać do kotleta "dżinglebellsy". Wpadają na siebie przypadkiem, zakochują, wspierają w drodze ku spełnieniu marzeń... Ona, gdy niezliczone castingi nie przynoszą upragnionej roli piszę sobie tę role sama, wystawia swój monodram w jednym z wielu małych teatrzyków w mieście. On przyjmuje propozycję dawnego kumpla i gra w jego zespole jazz... no może nie całkiem, ale jednak nie jest to knajpa i lista ulubionych kawałków jej szefa a i zarobki pozwalają nie tylko zapłacić ubezpieczenie za stare auto.  Oboje robią to, o czym marzą, co kochają... Czyżby?

I tu właśnie Was zostawię, sami zobaczcie jak było naprawdę.

Większość recenzji nazywa ten film historią o spełnianiu marzeń, o tym, że warto je mieć i o nie walczyć. Dla mnie to opowieść o tym, że owo spełnienie dzieje się jakimś kosztem, że chcąc osiągnąć cel musimy być w pewnym sensie egoistami. Skupić się na sobie... I chociaż recenzenci podkreślają pozytywny przekaz płynący z historii Mii i Sebastiana, niektórzy nazywają ją nawet komedią romantyczną, to dla mnie nie jest to wcale komedia . Nie chcę zdradzać zakończenia, więc tylko Wam powiem, że poryczałam się i tyle. A po wyjściu z kina jeszcze długo nuciłam piosenkę, moim zdaniem jeden z piękniejszych filmowych motywów ostatniego czasu. Już poluję na całą ścieżkę dźwiękową.

Film mogę polecić wszystkim. I tym którzy szukają w kinie romantycznych historii, i wzruszeń i barwnych obrazów, pięknych detali (wszystkie sukienki Mii przygarnęłabym od ręki) i kojących dźwięków. Wielbicielom gatunku i tym, którzy jak ja nie lubią musicali . Każdy na pewno odnajdzie coś dla siebie i odbierze go po swojemu.

Zostawiam Was z fragmentem ... Dobranoc...