piątek, 28 września 2012

I tak się trudno rozstać ...

Jedenaście tygodni. Dwa miesiące i troszkę. W życiu człowieka prawie nic, w życiu kota prawdziwy skok.

Nasze Maluchy dorośleją. Widać to zwłaszcza po ilości jedzenia, jaką są w stanie pochłonąć. Prawdziwe "dorosłe" żarełko, chociaż wciąż do maminego cycucha przynajmniej raz dziennie próbują się dobrać. Luna nie odpędza, ale też nie celebruje tych chwil jak kiedyś. Jeśli akurat drzemie, to pozwala się ssakom podczepić na chwil kilka, ale jak jest czymś zajęta to opędza się od natrętów bez specjalnych skrupułów. A maluchy tulą się do jej brzucha i walczą o miejsce, bo ciasno się zrobiło.
Kociaki podrosły, brzuszki im się zaokrągliły. Jeden Złośliwiec twierdzi nawet, że są za grube, ale co On tam wie ...
Od tygodnia nie ma z nami dwóch czarnych dziewczynek. Od początku były "zaklepane" przez znajomą babcię dla jej dwóch wnuczek i w zeszłą sobotę pojechały do Myślenic. Nie obyło się bez płaczu, bo Ola szczególnie ukochała sobie jedną z kotek, najchudszą z całego stadka. Nazywaliśmy ją nawet Duca, bo nie chciała tknąć niczego poza naturalnym jogurtem, białym serem i szynką. Dosłownie jakby była na diecie Ducana.  Nowa właścicielka musiała obiecać Oli, że będzie często dzwonić z wieściami o kotkach i że kiedyś będziemy mogły je odwiedzić, ale i tak szloch nie ustawał aż do wieczora.  Kocie dziewczynki dostały od swoich opiekunek  piękne imiona - Tosia i Tania i ponoć  już się zaaklimatyzowały.

A z nami zostały dwa czarne kocurki - Pączek i Chudy, no i nasz szarobury wyjątek - Shiva. Kto miał lub ma w domu więcej niż jednego kota na raz wie, że bywa wesoło. Na szczęście nie jest tak, że jak jeden śpi, to dwa broją a potem na odwrót. Nie. Nasze koty wszystko robią synchronicznie. Jak jedzą, to razem, potem razem wychodzą do ogródka na siku, razem psocą i razem zasypiają. Jak któryś się odłączy i nie może znaleźć zadekowanego w jakimś koszyku czy na jakimś łóżku rodzeństwa,to głośnym miauczeniem przywołuje Pańcię i domaga się pomocy w szukaniu. Wieczorem zgodnie pakują się Olce na kołdrę i razem z nią zasypiają.

Strasznie żałuję, że nie potrafię robić dobrych zdjęć, na których byłoby widać w jakich konfiguracjach śpią, albo jak się układają przedziwnie, żeby się we trójkę zmieścić w małym koszyczku. Jeden na drugim, łapki poplątane, ogony zwisające, no komicznie to wygląda.


I co tu dużo mówić...im dłużej są z nami, tym trudniej jest mi myśleć o tym, żeby je komuś oddać. Niby się nie pali, bo chętnych nie ma, ale rozsądek ucieleśniony pod postacią Małża coraz głośniej mówi, że cztery koty w domu to jednak za dużo. I pyta (ten rozum), jak ja sobie wyobrażam nasze wyjazdy, choćby na święta... i wspomina jeszcze (rozum, cholera), że te koty jedzą już więcej niż on i wypomina, że raz czy dwa zasikały kable i że mu podgryzają zasilacz do laptopa.
A serce mu na to,  że jak taki mały kłębuszek siądzie na kolanach i zacznie mruczeć, to jest gotowe wybaczyć mu i ten zasilacz podgryziony i łydki podrapane od ciągłego robienia za kocią ściankę  wspinaczkową i cukier rozsypany po całej kuchni z przewróconej cukiernicy i zjedzoną gąbkę... I choć przeczuwa, że to nie jest mądre i rozsądne (cóż serce o rozsądku może wiedzieć), to już raz usłyszało po cichu, że albo On albo koty... nie, uwierzyło, że mówił poważnie.  Bo przecież jak koci katar zalepiał maluchom oczka, to sam im aplikował antybiotyk i głaskał i przytulał. No to chyba lubi, tylko udaje, że nie.

Obiecałam jednak, że "coś z tym zrobię", no to dałam dziś ogłoszenie na Tablicy. I jeszcze na kliku krakowskich osiedlowych forach. I czekam. I już mi się chce płakać na myśl, że ktoś zadzwoni, albo napisze. I trzeba będzie... bo rozum...


piątek, 21 września 2012

No to się pochwalę ...

Nie bardzo jestem przekonana, czy jest się czym chwalić. Mało ostatnio dekupażuję. Tak mało, że pędzle mi pozasychały. Ale warsztacik znowu wyciągnęłam i nie chowam, bo jak schowam, to już nie tylko pędzle zaschną, ale i moja zabiedzona wena. A tak rozpirzony na środku salonu bałaganik sprawia, że wena powoli i niziutko, ale jednak czasem przefrunie.

Dużo się nie narobiłam. Miało byś prosto, wyszło chyba trochę zbyt surowo. Ale może się podobać... mam nadzieję, bo to jedna z rzeczy, które obiecałam mojej drogiej Pani Justynce do jej kwiaciarni. Zobaczymy. Przez te trzy lata zdążyłam się przekonać, że klienci kwiaciarni potrafią mnie zaskoczyć wykupując na pniu coś, co oddawałam z duszą na ramieniu i bez przekonania , a innym razem  zupełnie odrzucając coś, co dla mnie było absolutnym numero uno.

De gustibus non est disputandum...

Komódka... poziom przydatności dość niski, szufladki maleńkie i płytkie. Ale coś tam zawsze można skryć... choćby garść biżutków.

Zdjęć dużo, bo słonko tak ładnie przyświeciło, że obtańcowałam  komódkę z aparatem ze wszystkich stron.








A teraz przebieram się za kobietę, robię sobie oko, wskakuję na obcasy i  pędzę w miasto świętować z przyjaciółmi naszą i ich rocznicę ślubu. To już 21 lat. Kiedy to zleciało?

sobota, 8 września 2012

Pisać każdy może ...


... ale nie każdy powinien. Podobnie jak śpiewać.

Ale On pisać może i powinien. Bo pisze pięknie, choć nie niezwykle. Pisze normalnie, bez patosu, bez udziwnień. Że to tylko dziennik? No dziennik, ale i ten można było zepsuć nadmierną gadatliwością, nienaturalną kwiecistością języka. Albo brakiem treści, blablaniem o wszystkim i o niczym. Zwłaszcza, gdy pisząc, ma się już pewność, że nie pisze się tylko dla siebie.

To miał być dziennik-lekarstwo, sposób na wyrzucenie z siebie lęków i złych emocji w sytuacji, która każdemu wywraca życie na drugą stronę. Rak. Słowo, które jednych zwala z nóg i odbiera wszystkie siły i nadzieje innym zaś każe spiąć się i walczyć. A podejrzewam, że wszystko to na raz, w zależności od pory dnia, natężenia bólu, czy poczucia wsparcia u bliskich.

Gruby zeszyt z piękną okładką podarowany przez córkę, która wiedziała jak to jest, też walczyła z chorobą ... Pióro i słowa. Nie słowotok, ale słowa. Człowieka, który wiele przeżył, jeszcze więcej przemyślał. Człowieka, który nie ma złudzeń, ale ma nadzieję i silna wiarę. Człowieka bardzo mądrego, ale nie przemądrzałego. Człowieka wdzięcznego za to, co już dostał, świadomego swojej kruchości i skończoności, ale też człowieka, który chce jeszcze żyć. Obserwować i uczestniczyć.

Świadomość, że dziennik nie trafi tylko do szuflady nie powoduje uładzenia treści, nie wprowadza "poprawności politycznej" w opinie o współczesnej Polsce, o polityce, o teatrze czy filmie. Słowa krytyczne są przemyślane, podawane bez jadu. Raczej z zatroskaniem niż pretensją. Choć jest w nich sporo żalu do rzeczywistości, która zmienia się z każdym rokiem coraz szybciej, nie zawsze na lepsze.

"Tak sobie myślę" ma jedną wadę. Kończy się zbyt szybko.

Panie Jerzy. Proszę dalej sobie myśleć. 

I proszę kupić sobie nowy, jeszcze grubszy zeszyt ...

poniedziałek, 3 września 2012

Rozstanie pierwsze, nie ostatnie niestety...


Dwie godziny temu pierwszy z naszej piątki został zabrany do swojego nowego domu. Nie myślałam, że będę to tak przeżywała. Przecież było wiadomo od początku... a jednak dziwnie boli. Ola się popłakała, nawet Kuba, stary konisko, chodzi jakiś przygaszony. 

A Luna...

Niech nikt nie mówi, że to tylko zwierzę, że nic nie rozumie... Ostatni raz widziała całą piątkę wczesnym wieczorem w ogródku. Teraz tylko omiotła wzrokiem koszyk ze śpiącą słodko czwórką i wyszła. Nie chce wracać do domu. Siedzi i patrzy... szuka... Serce się kraje.

Wiem, że tak trzeba...ale nie mogę przestać myśleć. O Lunie. O maluchu, który powędrował przecież do dobrego "kociego" domu i nowej kociej koleżanki. Całe szczęście, że nie będzie tam sam...

Czy będzie mu tam dobrze? Mam nadzieję, że tak.  Wiem, że tak... ale mimo wszystko mi smutno.