niedziela, 28 lipca 2013

Nowy stary blog ...

Myślałam, kombinowałam, próbowałam i w końcu wybrałam najlepsze, mam nadzieję,  wyjście z sytuacji. Żeby nie tracić historii niemal czterech lat blogowania, zachować wszystkie posty i Wasze komentarze pod nimi zdecydowałam się na zmianę adresu bloga i jego nazwy przez "nadpisanie" nowego w ustawieniach. Niestety straciłam w ten sposób listę moich ulubionych blogów, ale to mam nadzieję bardzo szybko uzupełnić, bo przecież pamiętam do kogo zaglądałam regularnie i do kogo nadal zamierzam zaglądać. Nawet, jeśli nie wyciągnę adresów z pamięci, to wynajdę je okrężną droga przez inne blogi. Widzę też, że gdy wpiszę starą nazwę bloga wyszukiwarka informuje, że został on zamknięty. W sumie o to mi chodziło. Jeśli ktoś będzie szukał mnie "firmowej" znajdzie oficjalne dane i linki firmowe, ale już nie trafi do mojego prywatnego świata. Wszystkich innych zainteresowanych jakoś postaram się sama naprowadzić. Kto zechce wpisze sobie mój nowy adres do ulubionych, mam nadzieję, że z czasem będzie tu równie gwarno, jak kiedyś. Nowa nazwa funkcjonuje od wczoraj, więc jeszcze nie bardzo wiem jak i gdzie mnie "widać", na pewno nie ma mnie jeszcze w wyszukiwarce, ale to się być może zmieni, gdy opublikuje ten post, możliwe, że trzeba wyszukiwarkom dać jakieś mięsko do przetworzenia i dopiero wtedy zaczynają widzieć nowy adres. Dlatego dzisiejszy post będzie raczej krótki, jeszcze nie całkiem "mój", ale chcę przetestować jak się "Motyl niebieski" sprawuje w blogosferze.


Upał nie sprzyja natchnieniu, więc poprzestanę na podziękowaniu dla wszystkich, którzy zostawili komentarze pod poprzednim postem. Niesamowicie zbudowały mnie Wasze słowa, wsparcie i  pozytywna energia. Dziękuję za porady techniczne przesłane mailowo i w komentarzach. Dodały mi odwagi przed ostatecznym kliknięciem w okienko "Edytuj". Mam nadzieję, że "Motyl niebieski..." będzie miał przynajmniej tylu czytelników i komentatorów ile miał "PŚ" i że wracając do regularnego blogowania odzyskam radość współuczestniczenia w czymś niezwykle pozytywnym, ciekawym i bardzo rozwijającym. Bo blog to niesamowite emocje, wrażenia i odkrycia, których często nie spotykamy w życiu tak zwanym realnym. To spotkania z kreatywnymi ludźmi, to inspiracje, to wzruszenia, to odkrywanie bliskości myśli i przeżyć w ludziach, którzy fizycznie są gdzieś daleko. 

Dlaczego "Motyl niebieski ... "? Mogłabym na odczepnego rzucić - bo ładnie :)))), ale przecież wiadomo, że  nie w tym rzecz.  Nawet nie wiecie, jak trudno było mi znaleźć nową nazwę dla mojego miejsca w sieci, gdy poprzednia była tak bardzo, bardzo "moja". Pomysły, które przychodziły mi do głowy przez wiele dni spisywałam w notesie. Było ich sto i trochę, a co jeden to gorszy, albo banalny, albo pretensjonalny, albo za długi, albo ... zajęty. I gdy już skreśliłam wszystkie i odpuściłam sobie główkowanie przyszedł, sfrunął niemalże ten jeden idealny, krótki, bez polskich znaków, łatwy do zapamiętania i bardzo, bardzo "mój".

Dla wszystkich, którzy kibicowali tej przemianie mam symboliczne serducho. Powstało w ciągu jednego popołudnia, jako remedium na różne niefajne sprawy i emocje. Jest tak niedoskonałe, jak tylko może być, bo to podwójny debiut, pierwsze serducho szyte ręcznie od początku do końca i  pierwszy mój haft niekrzyżykowy (chyba powinnam wziąć słowo haft w cudzysłów). Serducho miało zająć mi ręce i głowę, więc powstało na szybko, bez planu, ze starej lnianej zasłonki i kilku nitek muliny, wzór lawendy powstawał w trakcie wyszywania, do środka z braku innego wypełnienia wrzuciłam waciki kosmetyczne, guzik, sznurek, koralik. Jest krzywo, w kilku miejscach widać szwy, ale i tak serducho zawisło na honorowym miejscu i ciesze się z niego jak nie wiem co. 



A żeby tradycji stało się zadość żegnam się dzisiaj z Wami piosenką, która ze mnie ostatnio nie wychodzi. Smutna jest jak nie wiem co, ale taaaaaaaaaaaka piękna, że się nią z Wami muszę podzielić. Zostawiam Was z Bird York


 

czwartek, 4 lipca 2013

Nie chcę, ale muszę ...

Chciałam napisać więcej... jakoś to wytłumaczyć, stworzyć post w moim stylu ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Niestety nie potrafię. Powiem więc krótko. 


Kochani! Blog Poukładany Świat zniknie z blogosfery. Bardzo tego nie chcę, ale okoliczności przeróżne mnie do tego zmuszają. Zaczynając moją przygodę z blogiem,  nadałam mu jedyną w moim przekonaniu, pasującą do niego i do mnie nazwę. Nazwę, która wymyśliłam kilka miesięcy wcześniej dla mojej świeżutkiej i dziewiczej firmy. Na początku blog rozwijał się szybciej niż firma, zajmował mój wolny czas i moje myśli. Nie przesadzam, ale żyłam blogiem, dbałam o niego i dopieszczałam. Gdy myślałam "poukładany świat" to jako pierwszy stawał mi przed oczami właśnie ten kolorowy fragmencik internetowego kosmosu. Gdzieś obok funkcjonowała firma-karmicielka o tej samej nazwie. Minęło kilka lat i uświadomiłam sobie, a raczej uświadomiono mi, że Poukładany Świat to nie tylko moja niespieszna pisanina, nie tylko zdjęcia moich decou-poczynań i nie tylko Wy, moje koleżanki, czytelniczki i komentatorki. Uświadomiono mi, że frazę "poukładany świat" wpisują w wyszukiwarkę nie tylko hobbystki, rękodzielniczki, czytelniczki czy filmoholiczki, osoby o podobnym do mojego spojrzeniu na życie, podobnej wrażliwości, ale także osoby poszukujące z rozmaitych powodów danych o mojej firmie, konkurenci z branży, partnerzy handlowi, czy klienci.  Nie przeszkadza mi sam fakt, że szukają. Firma funkcjonuje w sieci, więc informacje o niej są i muszą być dostępne.  Przeszkadza mi jednak świadomość, że przypadkowe i nie zawsze życzliwe mi osoby mają dostęp do moich całkiem prywatnych zwierzeń i do tego, kim jestem poza pracą. A najbardziej przeszkadza mi, że wchodzą w mój świat w ubłoconych buciorach i zostawiają brudne ślady. Ktoś powie, że taka jest cena "bycia" w sieci - blogowania, fejsbukowania czy innego otwierania się (czy obnażania nawet). To prawda, nikt nas nie zmusza, granice intymności określamy sobie sami. Moim błędem było to, że nie przewidziałam pewnych zależności. Z nieusprawiedliwioną w moim wieku naiwnością zakładałam, że świat moich blogowych czytelników i świat całkiem realnych, choć także raczej anonimowych klientów nie będą się przenikać. Jak pensjonarka ufałam, że nie krzywdząc nikogo swoim zachowaniem tu na blogu, czy w pracy, sama nie powinnam obawiać się skrzywdzenia. Życie zagrało mi na nosie dość szybko. Nie ukrywam, że ostatnio, to nie brak czasu czy zmęczenie, ale właśnie strach przed tym KTO przeczyta to, co napiszę powodował, że ogarniał mnie niemal fizyczny, wyczuwalny w każdym mięśniu bezwład. Słyszane ostatnio zbyt często "zaglądałem na pani blog" zamiast radości, jaką powinna blogerowi dawać świadomość bycia  czytanym wprawiała moje serce i ręce w chorobliwe drżenie.

Kochani moi! Piszę ten post do wszystkich dłużej lub krócej, ale zawsze życzliwie podpatrujących mój poukładany zakątek.!  Zastanawiam się od wielu tygodni jak wybrnąć z tego problemu. Nie chcę zostawiać blogowania, bo jest to jednak ważna część mojego życia. Nie chcę zamykać się na kluczyk i udostępniać blog tylko dla zaproszonych użytkowników, bo tym posunięciem odetnę się od wielu nowych, ciekawych znajomości, od ludzi, którzy mogliby tu trafić za jakimś moim tekstem o książce, o filmie, za zdjęciem jakiejś decou-robótki. Nie chcę też zakładać nowego bloga, bo wiem, że nie starczy mi czasu aby zaczynać od nowa zabawę z ustawieniami, zakładkami itp. Wpadłam na pomysł, żeby zmienić nazwę i adres bloga nadpisując ją jakby na starym. Próbowałam na razie na szybko jak to działa i wydaje mi się, że to się może udać, jednak nie bez pewnych "strat w ludziach", bo niestety znikają mi wówczas wszystkie obserwowane blogi. Nie wiem też, bo jeszcze tego nie sprawdziłam jak będzie po takiej zmianie wyglądała "historia", co pokażą wyszukiwarki, gdy wpiszę starą nazwę, czy stare podtytuły. Nie wiem, czy Wy, obserwatorzy będziecie mnie nadal "widzieć" i traficie do mnie. Bo tego byłoby mi żal najbardziej.

Na razie błądzę trochę po omacku i na czuja. Mam nadzieję, że jakimś przypadkowym kliknięciem nie zrobię czegoś nieodwracalnego, niestety moja wiedza na temat bloggera jest marna, w sieci nie znalazłam żadnej konstruktywnej podpowiedzi a pomoc techniczna bloggera jest poza moim zasięgiem chociażby z powodu bariery językowej. Dlatego mam wielką prośbę do Was. Może znacie kogoś, kto miał podobny problem i rozwiązał go, może któraś z Was wie jak to zrobić. Będę wdzięczna za każdą podpowiedź. 

Daję sobie czas do końca lipca, potem mam nadzieję zaglądać do Was już pod nowym nickiem, postaram się Wam przekazać nowy namiar na mnie i mam ogromną nadzieję, że mnie tam będziecie odwiedzać.

Bo bardzo chcę pokazać Wam co nowego wydziergałam, pochwalić się nową półką w kuchni, czy nowym kolorem ścian w sypialni. Chcę Wam opowiedzieć, co ostatnio przeczytałam i na jakim filmie  popłakałam się jak bóbr. Ale chcę to powiedzieć tylko Wam, moim blogowym przyjaciołom. A przed buractwem, prostactwem i chamstwem zamykam drzwi poukładanego na klucz i ogromną kłódkę.