sobota, 27 lutego 2010

Jest cudnie...

Tytułowe zawołanie jest moim mottem już od jakiegoś czasu. Bo choć w życiu bywają smutne chwile, trudne sytuacje, mniejsze czy większe kłopoty, choć psują nam humor źli ludzie, to kiedy popatrzę na siebie i mój mały świat mogę głośno i szczerze powiedzieć, że JEST CUDNIE! Dzisiejszy post rozwijał się w mojej głowie już od pewnego czasu. Bardzo chciałam pochwalić się pięknymi ozdobami, które ostatnio zamieszkały w naszym domu.

Dzięki talentowi Małgosi z "low flying angels"


i Mirelki ze "źródełka marzeń"



możemy codziennie cieszyć oczy prawdziwymi perełkami rękodzieła. Dobrze, że możecie obejrzeć te przedmioty także na Ich blogach, bo moje marne zdjęcia niestety nie oddają ich uroku. Dziewczyny! Jesteście mistrzyniami!

Jest cudnie!

A teraz spójrzcie, proszę na to urocze serduszko.

Czy widać jak jest pięknie ozdobione delikatną koronką, perełkami i szklącymi się lodem koralikami? Do tego jeszcze pachnie, bo wypełnione jest suszoną lawendą. To dzieło Marty z "neverending-story". Wzruszająca niespodzianka, bezinteresowny dar serca. Położyłam je na biurku tuż obok laptopa, żeby zawsze przypominało mi, że wokół nas jest więcej dobra niż zła. Dziękuję Ci Marto.

Jest cudnie!

Kaprysia z "kapryśnika" podarowała mi niedawno kilka wyróżnień. Zebrała je w zgrabny bukiecik, który oczywiście z przyjemnością i dumą umieszczę na blogu.


Dziękuję Ci Kaprysiu :)) Teraz tylko czeka mnie niewdzięczne zadanie wybrania kolejnych blogów, którym będę go mogła przekazać. Większość z Was już wie jak trudno jest podjąć decyzję, gdy każdy blog, który obserwujemy zasługuje na wyróżnienie. Ale dam radę :)

Jest cudnie!

Na koniec prezent, który przywędrował do mnie od kogoś bardzo bliskiego, a który teraz pragnę podarować wszystkim odwiedzającym mój blog. Ta cudowna porcja wzruszeń to sprawka trzech panów: Stinga (śpiewającego po francusku), Chrisa Botti (dzięki któremu trąbka nie kojarzy mi się już tylko z hejnałem z wieży Mariackiej i harcerskimi apelami ) i wreszcie francuskiego malarza symbolisty Gustave Moreau a raczej jego magicznego i alegorycznego, lekko mrocznego ale bardzo pięknego świata obrazów.

11.04.2011 - Niestety ta wersja zniknęła już z YouTube :(((( ta niestety odbiera sens powyższemu zdaniu, ale ...

Zamknijcie oczy. Dźwięki przeniosą Was nad Sekwanę. Wiosenny spacer wąskimi uliczkami Paryża? Chrupiący croissant i kawa? A może pyszna tarta i czerwone wino?



Czujecie to? Ja też. I dlatego mam znowu ochotę zawołać, że ...

Jest cudnie!

środa, 24 lutego 2010

Lawendowo ...


Skończyłam kolejne lusterko.
Tym razem pracowałam na zamówienie. Ktoś zobaczył moje lusterka wystawione na Pchlim Targu i poprosił o takie samo tylko ... zupełnie inne :)))))
Miało być całe białe i najchętniej z lawendą. Do tej pory nie robiłam niczego z takim motywem, mimo, że lubię lawendę nie "czułam" jej na tyle, żeby zastosować na moich decou-wytworkach. Nie miałam nawet takich serwetek. Czegóż się jednak nie robi aby zadowolić klienta. Szybciutko zamówiłam kilka lawendowych wariantów i zabrałam się za malowanie. Powiem szczerze, źle mi się pracowało. Świadomość, że ma być tak a nie inaczej raczej mnie paraliżowała niż mobilizowała. Bałam się, czy efekt końcowy zadowoli klientkę i zamiast ot, tak po prostu bawić się decou- spinałam się jak księgowa przed bilansem. Wyszło jak widać na zdjęciu.


A czy się spodobało? Nie mam pojęcia, pani nie odezwała się już więcej :)))
Jestem Jej jednak bardzo wdzięczna, bo historia tego "zamówienia" nauczyła mnie dwóch rzeczy.
Po pierwsze, że nie każda oferta jest poważna i nie ma się co ekscytować za wcześnie. Ale to pikuś, ważniejsze jest to, co po drugie. Otóż dzięki temu zdarzeniu wiem, że zdecydowanie wolę tworzyć "do szuflady", wtedy kiedy mam wenę i nastrój a potem ewentualnie pokazywać ( i sprzedawać) efekt końcowy. Ładne czy nie, to już kwestia gustu. A te wiadomo są przeróżne i nie dyskutuje się o tym. Fakt, że nie każdemu spodoba się to, co robię doskwiera mi zdecydowanie mniej niż brak radości i entuzjazmu jaki towarzyszy pracy na zamówienie. Jak widać człowiek uczy się całe życie i całe życie siebie poznaje.




Zupełnie niechcący lusterko stanowi komplet ze zrobionym wcześniej wieszaczkiem.

A na koniec pochwalę się Wam prześlicznym wyróżnieniem jakim obdarowała mnie Zielicha. Zajrzyjcie do Niej koniecznie, bo to, co potrafi wyczarować z papieru jest absolutnie cudowne. Jej serca z tektury falistej to prawdziwe mistrzostwo świata. Dziękuję Zielicho, ale wiesz... nie zasłużyłam.


Wieczorne P.S. :))))
Oczywiście nie zapomniałam, że należy otrzymane wyróżnienie przekazać dalej. Każdy, kto choć raz był w tej sytuacji wie, jak trudny jest to moment. Bo jak wybrać spośród tylu blogów, które odwiedzam codziennie? Wszystkie są dla mnie wielką inspiracją, zachwycają mnie, wzruszają lub bawią. Dlatego dajcie mi, proszę, trochę czasu na zastanowienie zanim to śliczne pastelowe cudo podam dalej.

poniedziałek, 22 lutego 2010

W błękicie ...


To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyłam te serwetki i po prostu MUSIAŁAM je mieć. Kolorowe kwiatki na zielonym tle były balsamem dla oka spragnionego barw, a towarzyszące im pastelowe postacie przywodziły na myśl ilustracje do kolorowych książek dla dzieci. Ogrodnik z konewką ( nie wiem dlaczego mój Małż twierdzi, że to kobieta), dama w kwiecistej sukni, dziewczynka podrywająca się do góry jakby chciała schwytać przelatującego motyla i druga, z zaciekawieniem obserwująca kwitnące kwiaty. Wokół nich kolorowe domki, fruwające ptaszki i motylki. I tyle możliwości tworzenia "scenek". Słodkie, sielankowe i kiczowate CUDO.
Same zobaczcie, tym razem mała "girlanda" z serc. Ciąg dalszy na pewno nastąpi :)))






Przemierzając dzisiaj Bloggera w poszukiwaniu inspiracji i natchnienia natrafiłam na kolejny, ciekawy blog, który przy okazji kusi słodkim candy. Zajrzyjcie tam koniecznie - decou-, filc, biżuteria, czyli to, co lubimy najbardziej.



Miłego dnia!

piątek, 19 lutego 2010

Czy to już może wiosna? ...



Zrobiło się mokro. Mgła jest tak gęsta, że aż namacalna i opada ciężkimi kroplami na ziemię. Chodniki i ulice powoli zamieniają się w płynące potoki. Już wczoraj spod lodu i zamarzniętego śniegu zaczęła się nieśmiało czerwienić kostka chodnikowa. W nocy obudziły mnie zsuwające się z dachu masy śniegu. Ola też, wystraszona dziwnym łoskotem przytuptała do naszego łóżka ze swoim nieodłącznym pluszakiem.

Wiosna idzie! Mówcie co chcecie, ale ja już ją czuję. W powietrzu, bo pachnie już jakoś inaczej. I w sobie, bo czuję jak wstępuje we mnie energia. Wczoraj nie czekając na powrót moich chłopaków do domu poprzestawiałam meble w salonie. Niby nic takiego, kanapa w miejsce fotela, stolik w inną stronę, duża stojąca lampa przytargana ze strychu i już jest świeżo, inaczej, wiosennie :)))

Małe zmiany też w pokoju Oli. Jakiś czas temu pojawiła się w nim szafa. Do tej pory wydawała mi się zbędna. Rzeczy Oli mieściły się na dwóch półkach w naszej garderobie, częściej używane sukienki czy bluzki wisiały na małym stojącym wieszaku zrobionym już dawno ze stelaża po dużym lustrze. Dzięki temu, że w pokoju było niewiele mebli, podłoga była świetnym placem zabaw. Szafa była w planach, ale dość mgliście zarysowanych. Przypadek sprawił, że znajoma po sąsiedzku zapragnęła mieć szafę wnękową na wymiar i za pół ceny oddawała całkiem nowy sosnowy mebelek. Szybka decyzja i tak ciuszki mojej 8-latki znalazły swoje miejsce, ku jej ogromnej radości. A że w tym samym czasie dotarła paczka z zamówionymi różnościami do decou-, między innymi z wymarzonymi już dawno wieszakami otrząsnęłam się wreszcie z zimowego lenistwa i w dwa wieczory machnęłam Oli wieszaki na jej małe sukieneczki z czasów, gdy jeszcze "była mała". Nie mogłyśmy się zdecydować na jeden motyw, więc mamy trzy, na różne pory roku i nastroje.

Pierwszy wieszak lawendowy,delikatny pasuje do koloru ścian i dodatków.


Drugi, komplet mocno postarzony (oj, tu poeksperymentowałam tak, że doświadczone dekupażystki złapały by się za głowę widząc jak to maziałam). Strasznie mi się podobają te cieniowania, które na żywo wyglądają tak, jakby były efektem wielu lat użytkowania.

No i ostatni wieszak, jeszcze nie skończony. Ten wymyśliłam wczoraj wieczorem i spodobał się Oli najbardziej, dlatego chyba zastąpi te wiszące teraz.


Do kompletu powstają jeszcze niebieskie serducha z tym samym motywem i jak mi starczy serwetek, to jeszcze kosz na śmieci. No chyba, że nam się wizja odmieni, bo pomysłów mamy mnóstwo.

Pozdrawiam Was wiosennie.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Dziękuję ...


Pamiętacie zielono-cynamonowy wisiorek od Be-Arte? Ładny był. Znaczy, dalej jest ładny, z tym, że teraz to już jest cudzy. Weronika miała więcej szczęścia i wygrała candy. A ja chciałabym teraz z całego serducha podziękować MariiPar, Alexie, kaprysi, adze, Penelopie i Jolannie za to, że solidarnie nie zgłosiły się do zabawy aby zwiększyć moje szanse. Jak widać w matematyce nic się nie zmieniło i 0 (ZERO) pomnożone przez 7 daje, choćby nie wiem jak czarować, 0 (ZERO) . Mój przysłowiowy już niefart we wszelkiego rodzaju loteriach i grach liczbowych nadal będę sobie rekompensować proporcjonalnie wielkim szczęściem w miłości. I w bezinteresownych przejawach sympatii i życzliwości ludzkiej, czego dowodem koleżanki wyżej wspomniane.

Buziak wielki dla Was dziewczyny i jedna z piękniejszych piosenek mojego UKOCHANEGO niezmiennie od dwudziestu pięciu lat zespołu.




Gdy po raz pierwszy usłyszałam głos Micka Hucknalla minęły lata i kilogramy. Ja już nie jestem czerwieniącą się z byle powodu nastolatką. On też zgubił gdzieś po drodze swoją rudą czuprynę. Ale pozostało to, co najważniejsze. Cudowny, mocny głos i uczucia, które wciąż wzbudza. Są też wspomnienia, które przywołują niektóre piosenki, wciąż gorące wrażenia z zeszłorocznego koncertu w Warszawie, który był cudownym urodzinowym prezentem-niespodzianką od Takiego Jednego, który nieustannie śmieje się z tego mojego pensjonarskiego zauroczenia, ale stanął na głowie, żeby zdobyć bilety. A potem, w czasie bisów wrzeszczał razem ze mną na cały głos "If You Don't Know Me by Now " chociaż twierdzi, że nie lubi tego "rudego paskudztwa".



Miłego dnia!

niedziela, 14 lutego 2010

All You Need Is LOVE ...


Dzisiejszy dzień opanowały dwa kolory. Czerwień walentynkowych podarunków i biel śniegu, którym sypnęła hojnie Pani Zima. Oj nie daje ona za wygraną i mimo zaklęć rozmaitych pokazuje, że zamierza tu jeszcze troszkę porządzić. Dziś rano mój maleńki ogródeczek wyglądał tak:

Krajobraz iście bajkowy, wymarzony o tej porze roku o ile oczywiście nie musimy nigdzie jechać samochodem.

Za oknem zimno a w naszych sercach cieplutko za sprawą kartek, maskotek, serduszek, kwiatów i wszystkiego co nam nasza fantazja ( i oferta sklepowa) podpowiedziały. I dobrze! Można narzekać, że to nie nasze święto, że przecież kochać się i wyznawać sobie miłość powinniśmy przez cały rok a nie tylko 14 lutego. Ale założę się, że nawet najbardziej zagorzały przeciwnik Walentynek uśmiechnie się i wzruszy na widok takiego materialnego dowodu uczuć.
Dlatego nie szczędźmy ich swoim najbliższym, bo przecież "wszystko czego potrzebujemy, to MIŁOŚĆ"


Dlatego jak najczęściej mówmy sobie...



A żeby Wam przyjemnie mruczało w tle wrzucam do posłuchania nienachalny, delikatny i subtelny duet damsko-męski.
W porywach nawet po francusku... mmm!




Miłych Walentynek!

czwartek, 11 lutego 2010

Wianek...


Kasiorkaa uplotła wianek. Mało tego, że uplotła, to pokazała krok po kroku jak to zrobiła a na koniec postanowiła komuś to "ciasteczko" podarować. No to oczywiście po pierwsze "primo" zapisałam się na candy, bo wianek przecudnej urody i grzech przejść obok zaniechawszy. A po drugie "primo" dumałam, czy by sobie w międzyczasie też czegoś nie uwić. Chodziłam, myślałam, no i wczoraj wreszcie mnie dopadło. I dobrze, bo ostatnio lenię się bardzo. Po miesiącu spędzonym nad starym krzesłem ze strychu koleżanki, mam lekką decu-traumę i dopóki mi nie przejdzie nie mogę patrzeć bez wstrętu na pędzle, farby a zwłaszcza papier ścierny :)

Jaki jest wianek Kasi widać na zdjęciu powyżej. Chciałam zrobić taki sam, w takich wiejskich, sielskich kolorach, "ściereczkowych" wzorach z jakimś małym dyndadełkiem na przaśnym sznurku.

Prawie mi się udało :)))
Gazeta, taśma malarska ... łatwizna! Przy okazji uwiłam jeszcze jedno kółko dla Oli, bo jak zobaczyła do czego się przymierzam, to postanowiła się przyłączyć. Potem już zaczęło być troszkę pod górkę. No bo skąd wziąć materiał. Nie szyję (na razie) , więc nie mam w domu resztek i skrawków, gotowych ściereczek, apaszek i innych poszewek było mi szczerze mówiąc trochę żal drzeć na strzępy. No trudno, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A miało się trochę zachomikowanych tasiemek przeróżnych i koronek wycyganionych od mamy w charakterze "przydasi". Kolorystycznie nawet się w klimat sielsko-wiejski wpisały, chociaż może nie do końca o to mi chodziło. Nawet chciałam odpuścić, kiedy kolejny wynaleziony kawałek okazywał się za krótki i wystarczał na trzy-czwarte koła. Skoro jednak się powiedziało A, trzeba było dobrnąć do Zet i skończyć. Dziecko patrzyło, więc niepedagogicznie by było tak się przy nim poddawać ;)) Skończyłam więc.
Ta-dam! Mój pierwszy, samodzielnie wykonany wianek.








Jak tak teraz patrzę wklejając fotkę, to nawet słowo "prawie" w odniesieniu do mojego i Kasinego wianka jest poważnym nadużyciem. Umówmy się, że tamten był inspiracją a ten wariacją na temat. Bardzo "moją" wariacją, bo i kolorystyka bliska sepii i parciany sznurek, no i obowiązkowo laski cynamonu w charakterze dyndadełka. Idealnie też wpasował się w klimat "kącika leniucha" w naszym gabinecie.

*********************************************************

A żeby Wam się miło czytało mam dla Was muzyczny prezent ze specjalną dedykacją dla dziewczyn, które ostatnio przyłączyły się do niewielkiego, ale jakże miłego mojemu sercu grona obserwatorów mojego pisania. Witam Was cieplutko, bardzo mi miło za każdym razem, gdy widzę nowe twarze.

Są takie piosenki, których melodia każe nam zatrzymać się w pół kroku, zasłuchać. Słowa uruchamiają wrażliwość, przysypaną codziennymi sprawami jak grubą warstwą śniegu, muzyka przenosi nas w zupełnie inny wymiar.
Tak właśnie było z tą piosenką. Kiedy przypłynęła do mnie po raz pierwszy nie pozwoliła mi wysiąść z samochodu, dopóki nie wybrzmiały ostatnie nuty.
I jeszcze On - Harry Connick Jr. aktor, który tak przekonująco zagrał psychopatycznego mordercę (kto zgadnie w jakim filmie?) okazał się jeszcze niezłym piosenkarzem i pianistą jazzowym.
Kto chce, niech posłucha...chociaż jakość nie taka :)

środa, 10 lutego 2010

Cynamonowe candy i języki bardzo obce ...

Nie unikam candy, ale też nie staję do walki o każde zaproponowane na blogach cukieraski. Czasem po prostu wiem, że wygrany prezent bardziej przyda się komuś innemu. Oczywiście, kiedy widzę piękne zestawy serwetek, albo papierów, to sroka siedząca we mnie od razu szepcze mi do ucha,: "Spróbuj, spróbuj, a nuż..." No i próbuję a ponieważ jestem chyba genetycznie zaprogramowana na przegrywanie w rozmaitych loteriach, totolotkach i zdrapkach, także i w candy, póki co, cieszę się wygraną innych.

Dzisiaj jednak nie mogłam nie zauważyć prezentów zaproponowanych przez Galerię BE-ARTE. Każdy, kto mnie zna, wie, że cynamon, karmel i wanilia, to zapachy wobec których nie potrafię przejść obojętnie. I nie ważne, czy to jest herbata czy balsam do ciała. Taki zestaw biorę w ciemno :) .
Dlatego na widok wisiorka z zielonych koralików i laseczek cynamonu nie zastanawiałam się ani chwili.


Śliczny, prawda? I bardzo Was proszę, tylko ten jeden raz, zapomnijcie o tym candy ;)))), chociaż blog galerii polecam do pooglądania.

A teraz jeszcze kilka słów o "językach obcych".

Reupeadi patonas skythsp thocali.
Calst gatesen lanicar.
Avolland crethe fetra aqualine.
Zinstr undithar pelymag thras.
Vedgen spleccia horistic.

Ciekawe, czy wiecie cóż to za poezja i w jakim języku. Niektóre wyrazy brzmią z celtycka inne lekko ocierają się o łacinę. Język elfów z trylogii Tolkiena? Niestety, chociaż niektóre słowa brzmią jak elficka muzyka.

Większość z Was używa tego języka codziennie i to nawet w piśmie :)
To oczywiście słowa, które wpisujemy kiedy chcemy zamieścić u kogoś swój komentarz. Początkowo bawiło mnie to, bo niektóre "twory" bywają naprawdę udane. Teraz jednak drażni mnie, że gdy chcę zostawić u kogoś ślad mojej obecności pod postem, to nie dość, że muszę pamiętać o zalogowaniu się (ileż to komentarzy "odpuściłam" gdy opisawszy się kwieciście dostałam w głowę informacją, że nie jestem zalogowana), to jeszcze czasami muszę wystukać ten absurdalny kod. W założeniu ma to nas chronić przed spamem, ale czy komuś zdarzył się spam w komentarzu? Mnie nie, ale ja tu nie jestem zbyt długo.

Oczywiście nie mam wpływu na to jakie ustawienia mają inni blogujący, ale na potrzeby mojego bloga i dla wygody odwiedzających pogrzebałam, poczytałam i ustawiłam sobie tak, żeby nikt nie musiał tych literek przepisywać. Zainteresowanym chętnie podam "ścieżkę".


Miłego dnia...

poniedziałek, 8 lutego 2010

Poniedziałkowy dół *...

Nie, nie, nie jest jeszcze tak źle. Powiem więcej, jest całkiem dobrze, chociaż ten pierwszy dzień po weekendzie zawsze bywa trudny. Bo już zaczyna się nieciekawie. Budzik, a nawet trzy. Pierwszy w telefonie Małża, dziesięć minut przed pobudką. On tak lubi, obudzić się, ale mieć jeszcze tych kilka minut na balansowanie miedzy snem a jawą. Potem dzwoni mój telefon. I tak już nie śpię, bo przecież obudził mnie budzik Małża. A na końcu, na wypadek gdybyśmy zapomnieli po co ustawiamy te jazgotliwe melodyjki dzwonią dzwony pobliskiej wieży kościelnej.
To Pan Józef, nasz kościelny pomaga nam zacząć dzień bez spóźnienia. :)))


Kto ostatni z łóżka ten ścieli...

A potem to już jak w dobrze naoliwionym zegarku.
Pierwsze budzenie dzieci-woda na kawę-biegiem po świeży chleb - łyk kawy- drugie budzenie dzieci - szybki prysznic- ostatnie budzenie dzieci w wersji łagodnej łaskotki, w wersji bardziej nerwowej samolot z kołdry- łyk kawy- doprowadzanie się do stanu używalności- łyk kawy-kanapki dla wszystkich do szkoły-nieskończona ilość pytań, a spakowałaś?, a wziąłeś?, a umyłeś?, a masz?- łyk kawy - ubrałaś się?

-Mamo ja nie lubię tej spódnicy, jest głupia!
- Weź spodnie!
- Ale one mi nie pasują do tej bluzki!
- Weź inną!
- Chcę tą!
- Ubierz co chcesz, tylko się pospiesz!
- No to już wezmę te spódnicę!
- Przecież jest głupia!
- Nie tak bardzo!


10 minut w plecy :) z powodu nie takiej spódnicy, bluzki, rajstop, gumki do włosów (niepotrzebne skreślić) i znowu wskakujemy w trybiki.

Zjedz płatki-umyj zęby- łyk kawy, brr już zimna - pa chłopcy, buziaki na drogę, uważajcie na siebie-Ola, spakuj śniadaniówkę- buty-kurtka-szalik... IDZIEMY!

...
...
...

A potem ... potem jest już cicho, niespiesznie. Druga kawa jest gorąca, radio przestawione na moją stację... Można spokojnie pomyśleć co dalej zrobić z tak pięknie rozpoczętym tygodniem.


Dlaczego więc "poniedziałkowy dół"?

To nazwa jednej z ulic w Krakowie. Mieszkam w tym mieście już tyle lat i dopiero wczoraj, jadąc autem zobaczyłam tabliczkę z tą nazwą po raz pierwszy. Wydała mi się zabawna. Ktoś kto ją wymyślił musiał mieć spore poczucie humoru. Albo strasznego poweekendowego kaca. :))



Miłego dnia!

czwartek, 4 lutego 2010

My Teddy Bear ... cz.1

Zaroiło się na blogach od pamiątek z dzieciństwa. To niesamowite, jak wiele z Was przechowuje przytulanki, lalki i inne zabawki z tamtych lat. Ja swoich niestety nie mam, szczerze mówiąc nawet nie wiem, co się z nimi stało. Najpewniej trafiły do kogoś młodszego w rodzinie a te, które zostały u rodziców po cichu znikały podczas kolejnych generalnych porządków i remontów. Sentyment do pluszaków a w szczególności do miśków pozostał mi do dziś, dlatego z prawdziwą dumą przedstawię Wam moich przyjaciół. :))))

Smutas... Pan Smutas ;)

Na początek gość, który towarzyszy mi podczas przeglądania netu i pisania do Was. Siedzi na biurku i chyba tylko on jeden nie wypomina mi czasu spędzonego przy komputerze. Kiedy na niego spojrzycie, nie przyjdzie Wam na pewno do głowy, że został kupiony w jednym z bardziej "wypasionych" sklepów meblowych w moim mieście. On też czuł się nieswojo, kiedy wciśnięto go na półkę obok bogato rzeźbionych ramek do zdjęć za -dziesiąt złotych sztuka i orientalnych wazonów, każdy powyżej setki. Patrzyły na niego, jakby wstydziły się takiego sąsiada. One, złocone, pyszniące się ornamentami i On mały bury miś ze skudłanym futerkiem, kurczowo trzymający swoją sosnową rameczkę. Wpadłam do tego sklepu zupełnie po coś innego, kiedy jednak wyłowiłam z zakurzonego kąta tego Smutaska wiadomo było, że nie zostawię go tam. I wcale nie miało znaczenia, że kosztował tylko 12 zł. Niosłam go do domu jak prawdziwy skarb. On też wydawał się być zadowolony ze zmiany miejsca pobytu. Zadomowił się na biurku. Spodobało mu się stare zdjęcie, którym miał się zaopiekować. Miał tylko jedna prośbę. Chciał żebym ramkę pomalowała na złoty kolor. Tłumaczyłam, że nie pasuje, że kocham go takiego jak jest, ale w końcu zrozumiałam, że musieli mu dopiec tam w sklepie i że jeśli ma go to wyleczyć z kompleksów... niech ma, maźnęłam złotolem !


c.d.n.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Malinowa ...



Malinowa ma 5 lat i mieszka po sąsiedzku. Jakoś tak przed miesiącem mama Malinowej a moja serdeczna przyjaciółka-sąsiadka wymyśliła sobie, że niczego tak nie pożąda jak Armagedonu. Znaczy, Ona nazwała to małym remontem w kuchni, ale jak zaczęła podawać szczegóły to już wiedziałam oczami wyobraźni,że będzie się działo. Ale nie o tym miał być ten post.

Jednym z uroków takiego remontu są niezliczone wizyty w marketach budowlanych, które to moja przyjaciółka uskuteczniała przynajmniej raz dziennie, gdyż panowie z ekipy spełniającej Jej kuchenne wizje co rusz przypominali sobie, że coś tam jeszcze jest im potrzebne a nie mają. Malinowa z racji ferii przebywająca w domu towarzyszyła mamie w tych wycieczkach nudząc się przeokropnie pomiędzy puszkami z farbą i blatami kuchennymi z metra. Na początku nudziła się bezgłośnie, potem przeszła do fazy B. Faza B nie jest miła dla ucha, czasami też nie jest miła dla oka, kiedy to dziecię wkurzone bezskutecznością metody werbalnej kładło się na ziemi dołączając do dźwięku także dość dobrze dopracowaną "choreografię". Ten post nie ma być jednak wykładem na temat metod postępowania w takich sytuacjach. Dość, że mama wyszła ze sklepu z silikonem we właściwym kolorze i mocnym postanowieniem, że pogryzie kogoś, jeśli jeszcze raz usłyszy "szefowo, bo jeszcze trzeba przywieźć..." a Malinowa z zestawem sklejkowych mebelków dla lalek. I razem z nimi przyszły do mnie, bo po drodze mama obiecała malinowej, że ciocia Mira jej te mebelki ładnie ozdobi.


Malinowa, jak na rasową klientkę przystało wiedziała czego chce. Meble miały być różowe, najlepiej w kwiatki i gotowe na jutro, bo ona jutro idzie do koleżanki i zamierza je tam ze sobą zabrać. A minę miała przy tym taką, że na wszelki wypadek pokazałam jej kilka serwetek, żeby "inwestorka" sama zaakceptowała wzór.
Na pierwszy ogień poszedł komplet wypoczynkowy. Tu ciocia Mira trzymała się ściśle wytycznych. Róże na różu. Poszło szybko i już wieczorem Malinowa odebrała pierwszą część zamówienia.


Spodobało się, więc odetchnąwszy z ulgą wzięłam się za sypialnię. Akceptacja dla fotelików tak mnie ośmieliła, że samowolnie całkiem zmieniłam lekko wizję klientki i dodałam trochę błękitu. Nawet więcej niż trochę, bo na róż nie mogłam już patrzeć. Na szczęście klientka nie była aż tak ortodoksyjną wyznawczynią różowości i błękitna sypialnia został zaakceptowana.



A ja z przyjemnością wróciłam do moich brązów, zieleni i szarości.

Do następnego razu, bo doszły mnie słuchy, że Malinowa wypatrzyła już zestaw mebelków do kuchni...