Miniony tydzień upłynął mi pod znakiem miłych wydarzeń i uśmiechów losu. Zaczęło się już w poniedziałkowy wieczór. Dzięki wielkiemu sercu i ogromnym pokładom empatii naszej blogowej koleżanki znanej niektórym jako Tabu spędziliśmy sympatyczny wieczór w krakowskiej Alchemii na imprezie z cyklu "stand-up comedy", której bohaterami tego akurat dnia byli młodzi, ale już rozpoznawalni przez miłośników kabaretu wykonawcy - Abelard Giza (znany szerzej z kabaretu LIMO), Kasia Piasecka i Kacper Ruciński. Poszliśmy całą czwórką, choć mam świadomość ( i tu odważnie wypinam klatę, by na nią przyjąć wszelakie uwagi na temat niepedagogicznych i niewychowawczych zachowań), że to nie było ani miejsce ani pora dla 8 latki. Zważywszy jednak, że cel był może nie zbożny, ale dość ważny dla naszego rodzinnego pożycia, to przeanalizowawszy wszelkie za i przeciw wzięliśmy i Olę ze sobą. I choć przez te dwie godziny wszyscy przyswoiliśmy roczną dawkę dymu papierosowego i słów uważanych powszechnie za wulgarne, to i tak uważam, że bilans wyszedł nam na plus. W szczegóły się wdawać nie będę, kto ma ochotę zobaczyć z czego śmialiśmy się aż do bólu brzucha niech sobie zajrzy TU.
Małgosiu, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Sama nie wpadłabym na ten pomysł a okazał się strzałem w dziesiątkę.
Przy okazji dziękuję Ci też za wyróżnienie, o którym napiszę jednak w osobnym poście.
Ten tydzień przebiegał w iście hitchcockowskim stylu. Najpierw było trzęsienie ziemi a potem napięcie już tylko rosło. Aż do piątku, kiedy to Pan Listonosz przyniósł mi kopertę z wygranym w candy u Rubineli wisiorem. Wiecie jak człowiekowi latają łapki gdy otwiera taką przesyłkę. Jak szarpie kopertę, jak wgryza się w środek. A środek oprócz wylosowanego wisiora, który jest stokroć piękniejszy niż na zdjęciach ...
Małgosiu, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Sama nie wpadłabym na ten pomysł a okazał się strzałem w dziesiątkę.
Przy okazji dziękuję Ci też za wyróżnienie, o którym napiszę jednak w osobnym poście.
Ten tydzień przebiegał w iście hitchcockowskim stylu. Najpierw było trzęsienie ziemi a potem napięcie już tylko rosło. Aż do piątku, kiedy to Pan Listonosz przyniósł mi kopertę z wygranym w candy u Rubineli wisiorem. Wiecie jak człowiekowi latają łapki gdy otwiera taką przesyłkę. Jak szarpie kopertę, jak wgryza się w środek. A środek oprócz wylosowanego wisiora, który jest stokroć piękniejszy niż na zdjęciach ...
Prawda, że piękne? Prawdziwe dzieło sztuki biżuteryjnej i dowód na niesamowity talent Eli. Wielka, cudowna niespodzianka. Elu jeszcze raz bardzo, bardzo Ci dziękuję a dla tych, którzy jeszcze nie trafili do świata Rubineli mam tu furteczkę - wskakujcie proszę, bo warto.
Oczywiście wskoczyłam w te kolczyki zaraz po hiacyntowej sesji zdjęciowej i nie wyskakuję z nich do dziś :))) Ale to nie koniec niespodzianek. Jak się zaczyna tydzień od wysokiego C, to nie można go zakończyć jakimś tam cichym mruczando, nawet jeśli to jest mruczenie zadowolonego kocura. Nie mam pojęcia za co los mnie tak nagradza, albo (tfu, tfu, tfu) co za pech mi próbuje przedsłodzić, ale jeszcze nie ostygłam po piątkowej biżuteryjnej euforii kiedy nadszedł sobotni poranek i ...
... nie całkiem dobudzona, przydeptując troczki szlafroka dowlokłam się z kubkiem kawy do komputera, żeby sobie tą kawę w Waszym towarzystwie wypić. Rodzinka jeszcze spała, dzień wstawał niespiesznie. No to sobie zaglądam tu i tam, kawę małymi łyczkami siorbię, w tle jakaś muzyka cudowna... no raj kochane, raj... i już nic mi więcej nie było trzeba, już mi było dobrze, ale nie... los uznał, ze dobrze, to za mało, że musi być bardzo dobrze.
Wierzcie lub nie, ale zaglądałam na blog Lambi myśląc sobie " no... tak ci się ostatnio szczęściło, że już chyba wyczerpałaś swój limit na ten rok.... no fajne to okienko było, fajne, ale dobra, nie można mieć wszystkiego... no kuknij no kobieto, kto będzie się cieszył, pogratuluj, a Lambi podziękuj ładnie za zabawę.." No i kuknęłam... a potem to już nie tylko moja rodzinka stanęła na równe nogi, ale podejrzewam, że i sąsiedzi po obu stronach domu. No bo synek Lambi wylosował mój komentarz i to ja jestem tą szczęściarą, która sobie nie tyko poogląda, ale nawet podotyka ten cały cudny zestaw.
Oczywiście wskoczyłam w te kolczyki zaraz po hiacyntowej sesji zdjęciowej i nie wyskakuję z nich do dziś :))) Ale to nie koniec niespodzianek. Jak się zaczyna tydzień od wysokiego C, to nie można go zakończyć jakimś tam cichym mruczando, nawet jeśli to jest mruczenie zadowolonego kocura. Nie mam pojęcia za co los mnie tak nagradza, albo (tfu, tfu, tfu) co za pech mi próbuje przedsłodzić, ale jeszcze nie ostygłam po piątkowej biżuteryjnej euforii kiedy nadszedł sobotni poranek i ...
... nie całkiem dobudzona, przydeptując troczki szlafroka dowlokłam się z kubkiem kawy do komputera, żeby sobie tą kawę w Waszym towarzystwie wypić. Rodzinka jeszcze spała, dzień wstawał niespiesznie. No to sobie zaglądam tu i tam, kawę małymi łyczkami siorbię, w tle jakaś muzyka cudowna... no raj kochane, raj... i już nic mi więcej nie było trzeba, już mi było dobrze, ale nie... los uznał, ze dobrze, to za mało, że musi być bardzo dobrze.
Wierzcie lub nie, ale zaglądałam na blog Lambi myśląc sobie " no... tak ci się ostatnio szczęściło, że już chyba wyczerpałaś swój limit na ten rok.... no fajne to okienko było, fajne, ale dobra, nie można mieć wszystkiego... no kuknij no kobieto, kto będzie się cieszył, pogratuluj, a Lambi podziękuj ładnie za zabawę.." No i kuknęłam... a potem to już nie tylko moja rodzinka stanęła na równe nogi, ale podejrzewam, że i sąsiedzi po obu stronach domu. No bo synek Lambi wylosował mój komentarz i to ja jestem tą szczęściarą, która sobie nie tyko poogląda, ale nawet podotyka ten cały cudny zestaw.
Obrzydliwie szczęśliwa jestem i bezczelnie się Wam tym moim szczęściem chwalę. Ale chcę też choć troszkę się za to odwdzięczyć, dlatego już dziś zapowiadam candy u siebie. Już zaczęłam przygotowywać drobiazgi, którymi chcę Was obdarować, niebawem powinny być gotowe.
Zapraszam wkrótce!