niedziela, 24 stycznia 2010

1:0 dla zimy ...

No to mam za swoje! Opowiadam na prawo i lewo jak to nie znoszę zimy, jak to mi tęskno za wiosną. Lusterka kwieciście ozdabiam, żonkile i prymulki rozmaite znoszę do domu. No i mam. Zima postanowiła pokazać mi, że nie będzie tolerowała kręcenia nosem, obgadywania za plecami i cebulowej dywersji. Wczoraj rano odkręciliśmy wodę, zaburczało, zapluło kroplami i ... kicha. Wody niet! A taka miała być fajna sobota! Zaplanowane pranie i sprzątanie, umówmy się odpuściłam bez żalu, ale ... no właśnie. Wody w czajniku starczyło na jedną kawę. Cud, że zupę zaczęłam gotować już w piątek. Ale po wodę na makaron do niej śmigałam z garnkiem do sąsiadów. Kursowałam kilka razy z garnkami, czajnikiem i wiadrem, bo tak się złożyło szczęśliwie, że rury zamarzły tylko nam. U sąsiadów woda leciała bezwstydnie, ale Oni lubią zimę, to i ona lubi Ich. No dobrze, nie Ich wina. Fajni są ci nasi sąsiedzi, nawet prysznic zaproponowali, bo my, sieroty, nawet zębów... ech!
Ponieważ to nie było nasze pierwsze zamarznięcie w tym domu, wiedzieliśmy, gdzie szukać źródła sabotażu - rury w garażu, tam jest najzimniej niestety. Małż włączył farelkę i kawałek po kawałku nagrzewał rury nasłuchując, czy coś w nich bulgocze. Czekaliśmy. Z domu wyjść nie mogliśmy, bo gdyby to nagle odmarzło a rura okazałaby się pęknięta, to potop murowany. Kwitliśmy tak do wieczora urozmaicając sobie czas topieniem na kuchence śniegu. Nie, nie do picia, póki co do toalety :))). Kiedy już rozgrzaliśmy wszystkie odcinki rury idące "po wierzchu" a kran nadal był pusty Małż ogłosił radosną nowinę - będziemy kuć ściany i szukać dalej. FANTASTYCZNIE!! Był już wieczór, zapowiadało się -25 stopni w nocy i roboty ręczne na rozgrzewkę. Kiedy już zbieraliśmy się, żeby pojechać do pobliskiego "Liroja" po młoty i inne narzędzia łamiąco-kruszące Małż usłyszał delikatny bulgot w sąsiadującej z garażem pralni i wpadł na szalony, ale jak się potem okazało genialny plan. Włączymy pralkę na jakiś krótki program płukania, pralka pociągnie wodę i jak będziemy mieli szczęście, to siła ssania pralki pociągnie też ten lód, który gdzieś tam w rurach , na zakrętach nie chciał się roztopić. Jak się nie uda, to trudno. Ale na szczęście się udało. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszyliśmy, kiedy z kranów popłynął mocny strumień wody.

Był jeden plus tej całej sytuacji. Ponieważ mnie uziemiło w domu i musiałam ograniczyć swoją aktywność do czynności nie brudzących, to siedziałam sobie z ogromną przyjemnością na waszych blogach. Naczytałam i naoglądałam się tylu śliczności i na zakończenie tego pechowego dnia zapisałam się na słodkie candy u Ivonn z "Mój świat".



A, i jeszcze jedno. Nie cierpię zimy i nie zamierzam tego ukrywać!

8 komentarzy:

  1. ha ha ale przygoda!!!No nie żebym tak z czyjegoś nieszczęścia ale i tak zima Cie bardzo lubi!!!Wpadnij do Iki u niej zaklinanie wiosny!!!pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie ukrywam tego faktu-mam jej już dość.Centralne chodzi non stop-pieniądze idą z dymem,z domu wychodzić się nie chce.Szkoda gadać tzn.pisać.
    Współczuję problemów z wodą ,przeżywałam kiedyś brak wody łącznie z brakiem prądu i żyliśmy 5 dni jak w dawnych czasach.Po Bożemu

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś ,gdy mieszkaliśmy na stancji też nam zamarzła woda.Miło nie było ,więc nie zazdroszczę!!!Ale fajnie opisałaś całe zdarzenie!
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Lekkie pióro (a może palec lekki na klawiaturze). Nie zazdroszczę, ale widzę, że było całkiem wesoło ! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. To ci dopiero, na szczęscie wszystko dobrze się skończyło więc jednak zima wcale nie wygrała ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Horror? Farsa? Świetnie napisany tekst. Fajnie się śmiać po fakcie ale nie zazdroszczę sytuacji. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziś i ja się z tego śmieję. Dzień bez wody uświadamia nam jak ważne są rzeczy, których na co dzień nie dostrzegamy. Bo są. Jak ten kisielek z dowcipu o małym Jasiu. A całkiem niedaleko od Krakowa są miejsca, gdzie ludzie od dwóch tygodni nie mają prądu - bez grzania, bez gotowania, bez światła wieczorem. To jest dopiero horror, to nasze, to rzeczywiście była farsa. Pozdrawiam Was ciepło, bo za oknem -21.

    OdpowiedzUsuń
  8. No to atrakcje weekendowe były!
    Zimę lubię, a dziś rano samochód odmowił posłuszeństwa i Olka pojedchała taxówką do przedszkola;)
    Jak nie rury , to akumulator ;)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...