Jednym ze wspomnień związanych z Babcią Józią są Jej pączki. Pamiętam, że piekła je zimą, gdy wiedziała, że my, gromada wnucząt pojawimy się na jakiś weekend, albo na ferie. Pączki babci były chrupiące z wierzchu, miękkie i puszyste w środku, nadziane pysznymi konfiturami. I były wielkie jak pięści, jeden pączek i kubek ciepłego mleka wystarczały za podwieczorek i kolację. Mimo to rzadko poprzestawaliśmy na jednym, takie były pyszne. Rzucaliśmy
się na nie, jeszcze gorące, a babcia z udawaną złością odganiała nas ścierką, strasząc "skrętem kiszek. Jednak ani nasza niecierpliwość, ani nieposkromiony apetyt nie dziwiły Babci tak bardzo jak wojny, które toczyliśmy o to, kto będzie miał prawo do pączka, który jako ostatni opuszczał rondel z gorącym tłuszczem. Na stole kuchennym stała pełna micha ogromnych pąkulców a my kłóciliśmy się o tego ostatniego, malutkiego, bo zrobionego z resztek ciasta wyskrobanych z miski. Śmiała się, że taki "wyskrobek", jak go nazywała, wzbudza w nas takie emocje. A dla nas to było najcenniejsze trofeum, wyjątkowa zdobycz, rarytas, smakołyk. Cenny i atrakcyjny, bo jedyny.
"Wyskrobek" przypomniał mi się, gdy zeszłej soboty popatrzyłam na resztki włoczek, jakie mi zostały po zrobieniu "fridy". Końcówki kolorów i malutki motek czarnej. Wkurzają mnie takie resztki. Za mało, żeby coś sensownego zrobić, a wyrzucić żal. I wtedy właśnie przypomniałam sobie pączki Babci i przyszło olśnienie. A może jednak coś jeszcze z tych paru nitek "wyskrobię" ?? No i mam! Jeden wieczór szydełkowania, drugi wieczór zszywania (nie lubię, nie lubię) i "serwetka" w wersji zimowej gotowa. Niestety, mimo, że cały tydzień polowałam na światło, kolory na zdjęciach są absolutnie nieprawdziwe. W rzeczywistości barwy są mocne, nasycone, moim zdaniem genialnie komponują się z kolorowymi świecami. Wykorzystałam każdy centymetr włóczki, nie została ani niteczka. Jeśli wśród moich przodków jest jakiś Szkot, to na pewno jest ze mnie dumny ;)) A ja tylko żałuję, że zaczynając moje zmagania z "fridą" nie miałam tych tchibo-szydełek. Serwetka robiona piątką ma idealną miękkość.
PS A jak Wam się podoba tegoroczny "trójkowy" Karp? Bo mnie bardzo. Póki co jednak, nawet on nie jest w stanie wzbudzić we mnie świątecznego nastroju.
* - przesadziłam z tym tytułem, ale mam nadzieję, że potraktujecie go jak żart ;))) Kto ciekawy, odsyłam TU
świetna serwetka! A Szkot Szkotem, ale Ty przeciez z miasta, które zaludnili ongiś Szkoci wygonieni z ojczyzny za rozrzutność, prawda?:)
OdpowiedzUsuńto miałobyc za nadmierną oszczędnośc, ale mi sie pozajączkowało jak zwykle- nie nadaję się do opowiadania anegdot:(
OdpowiedzUsuńKto jada resztki i ostatki jest piękny i gładki - to tekst z repertuaru mojej Babci :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się wzięło na wspominki:)
Oszczędność cnotą,a karp jak zawsze doskonały :)
świetne. Piękny pomysł miałaś. A takiego pączka chętnie sama bym spróbowała.
OdpowiedzUsuńRównie piękne jak serwetę masz wspomnienia.
www.justordinarymoments.blogspot.com
istotnie, "szkot" bylby z cala pewnoscia z Ciebie dumny :), a swoja droga, to naprawde super pomysl z ta serwetka!!! ktorej powstanie zainspirowaly wspomniania....jakze mile..cieple...i pyszne wspomnienia...
OdpowiedzUsuńaz mi slinka poleciala na mysl o takim paczku...puszystym...mieciutkim w srodku...pachnacym i koniecznie z lukrem ....mniam....mniam...
nie wiem dlaczego, ale drozdzowe wyroby jakos mi nigdy nie wychodza...ale tak bardzo mnie tymi paczkami skusilas, ze chyba jeszcze raz podejme sie wyzwania i sprobuje je zrobic...nie dzis..i nie jutro...ale moze w weekend...jestem ciekawa czy beda mialy format piesci czy tez orzecha wloskiego :) buziaczki
Z początku wzruszyłam się opowieścią o babcinych pączkach... a potem pękałam w głos ze śmiechu przy piosence! dziękuje za miły początek tygodnia:)))
OdpowiedzUsuńFajna historia z tym "wyskrobkiem":) Patrzę na szydełkowe wytwory od jakiegoś czasu i zbieram się. Na razie kupiłam szydełko;) Oprócz łańcuszka, jak dotąd nic innego mi nie wychodzi, bliżej po drodze mi z drutami:)
OdpowiedzUsuńA nowy "Karp" na początku trochę mnie zawiódł - tekst przefajny, ale melodia refrenu wydała mi się jakaś taka zbyt smętna, jak na te Święta... Po kilku wysłuchaniach jest już lepiej:)))
Ściakam:)))
Jestem ostatnią z mojego rodzeństwa i dlatego moja babcia nazywała mnie Wyskrobkiem :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Karp Don Juan? Kupuję ten temat... ;))) podobnie jak temat Twojego postu - jest przedni. ;) Ale co ja tu piszę - przecież łatwość pisania takich perełek to jedna z Twoich blogowych cech! :) Pozdrawiam serdecznie zapatrzona w kolorowy obraz z nitek. :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie znalazłam na stronie adresu e-mail. Proszę o kontakt na: kontakt@blog-media.pl
OdpowiedzUsuńChciałabym przekazać informacje na temat możliwości współpracy
Pozdrawiam serdecznie
Magdalena
Witaj, jestem u Ciebie po raz pierwszy i bardzo mi się podoba. Będę wracać na pewno. Na razie jednak jestem w stanie napisać tylko, że ze łzammi w oczach zobaczyłam, że masz czarną kocicę o imieniu Luna. Ja moja czarną Lunę pochowałam w sierpniu po przegranej walce o jej nerki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiro,
OdpowiedzUsuńżyczę radosnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia !
Pozdrawiam
Tomaszowa
Mirus Kochana, z calego serca zycze Tobie i calej Twojej rodzinie cudownych, niezapomnianych Swiat Narodzenia Panskiego. Buziaczki Aga
OdpowiedzUsuńMira, radosnego świętowania Bożego Narodzenia!
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam, buziaki:)
Mirruś - wpadłam Cię uściskać na Nowy Rok! Niech Ci pospełnia to, co chcesz! O! Bo niby dlaczego nie! N'est-ce pas?
OdpowiedzUsuńSzczęścia , miłości, spełnienia marzeń i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!
OdpowiedzUsuńcieplutko pozdrawiam
Wzajemnie Miro, wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku!
OdpowiedzUsuńHej hej Miro. Też miałam babcię Józię, co za traf. I też piekła szarlotki, smażyła paczki... Odeszła jakiś czas temu, ale nadal tęsknię. Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńWitaj, cieszę się, że tu trafiłam, bo takiego kunsztu to tylko pozazdrościć...:)
OdpowiedzUsuńJa niestety nie daję rady ...druty, igła, włóczki mnie nie kochają, dlatego omijamy się szerokim kołem...
a Babcia to najcenniejszy skarb i tak myślę sobie, że ubogi te, który nie zdaje
sobie z tego sprawy...
Pozdrawiam:)
No i proszę :) nic w przyrodzie nie zginie... ja myślę troszkę o nauce robienia na drutach albo o szydełkowaniu... ale nie wiem jak się zabrać? Są jakieś internetowe poradniki? :)
OdpowiedzUsuńTrójkowy Karp podobał mi się bardzo! Może nawet najbardziej.... :)
P.S. :) dziękuję Ci! Ależ mi się buzia uśmiechnęła przy czytaniu Twojego komentarza! My się tym budyniem rozochociliśmy i jutro chyba będę robiła znowu... ;D mam nadzieję, że i Tobie się uda, jeśli masz taką ochotę :)