niedziela, 4 maja 2014

Bo nawet najdłuższy kiedyś się kończy ...

No i minął. Do północy jeszcze kilka chwil, ale już teraz długi majowy weekend A.D. 2014 można wrzucić do szufladki "przeszłość". Chociaż aura nie mogła się zdecydować, czy chce być z nami, czy przeciw nam to jednak odpoczywanie i cudowne nicnierobienie można było uprawiać nie zważając na (nie)pogodę. Taki był mój zamysł - odzyskać dawno nieodczuwaną niespieszność, zapomnieć o słowach "trzeba" i "muszę" i przesnuć się przez te cztery dni bez żadnych planów i patrzenia na zegarek. Chyba mi się udało. Przede wszystkim się wyspałam. W czwartek prawie do dziesiątej. Dla kogoś, kto codziennie wstaje o piątej to podwójna porcja snu. Nawet nie wiedziałam, że potrafię tyle spać. Potem kawa, długo celebrowana w ogródku. Nogi wystawione do słońca, leniwie kartkowana gazeta, po obu stronach płotu sąsiedzi równie niespiesznie obchodzący Święto Pracy. Południe witamy w szlafrokach, cudowne słońce, ptaki śpiewają jak szalone, żaby z pobliskich stawów wtórują im, choć środek dnia to chyba nie pora na żabie koncerty. Jest cudnie! Obiad? Nie chce nam się spędzać tego dnia przy garnkach. Zjemy na mieście. Bawimy się w turystów. Znajdujemy w internecie restaurację, w której nigdy nie byliśmy, rezerwujemy stolik. Jedziemy na Rynek, tam zawsze się coś dzieje, a nawet jeśli nie, to też jest ciekawie. W tłumie przechodniów migają twarze znane z ekranu, Zbigniew Wodecki, Andrzej Sikorowski ...  Nie wychodząc z roli turysty zaglądamy do galeryjek i sklepów z pamiątkami. W jednym z nich Ola wynajduje maleńką ceramiczną, ręcznie malowaną broszkę. Obok na półce stoi maleńki, szkliwiony kubeczek. Jest uroczo niedoskonały i zupełnie niepraktyczny, ale to mnie właśnie w nim urzeka. Mamy swoje "pamiątki z Krakowa" :)) 

 
 
 
 Spacer kończymy w "Dynia Resto Bar" na Krupniczej. Miła obsługa, smakowite dania a do tego jeszcze bliskie mi klimaty w wystroju wnętrza - ściana z gołej cegły, stolarka okienna w szarych przecierkach, klimatyczny ogródek. Obiad dla czterech osób z deserem (pyszne crummble z malin !!) i kawą nie rujnuje kieszeni. Wracamy na naszą krakowską wieś, mimo późnego popołudnia wciąż skąpaną w słońcu. Sąsiedzi siedzą wciąż w swoim ogrodzie, prognozy na kolejne dni są nieciekawe, więc trzeba wykorzystać to cudowne, niemal letnie ciepełko. Lubię te nasze niezobowiązujące sąsiedzkie pogwarki, bez umawiania, bez przygotowania, ktoś przynosi wino, ktoś przypomina sobie, że ma w zamrażalniku lody... impreza bez imprezy. 

Cztery wolne dni mijają szybko... za szybko, ale dla mnie to niemal jak urlop. Komputer wyłączony,  nie zaglądam do firmy. Nawet, jeśli jest tam jakiś mail z super-mega-pilną-sprawą-do-załatwienia-na-wczoraj to i tak niczego nie zmieni, że przeczytam go w święto. Wybaczcie Klienci, ale my też jesteśmy tylko ludźmi, nie cyborgami albo krasnoludkami i mamy prawo do odpoczynku. W tych dniach całkiem świadomie i zupełnie bez poczucia winy z tego prawa korzystaliśmy. 

Zamiast maili i faktur i pism urzędowych było więc to:

 

Ciepła chusta (moja pierwsza) z 200 g angielskiej mieszanki 40 % wełny i 70 % akrylu powstała tylko dlatego, że natrafiłam na blog Drutoterapia, na którym znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie od dawna pytanie - jak i od której strony zacząć? Zaczęłam, a potem to już żal było przerywać, tak fajnie i szybko szło. I dobrze, bo chusta bardzo się przydała w sobotnie, okropnie zimne popołudnie. 

 

 i to:
 
Nie, nie zmieniły mi się upodobania kolorystyczne i nie opanowało mnie pasteLOVE szaleństwo, ale chyba tak mi właśnie wczoraj w duszy grało. Wyciągnęłam z kąta stary obrazek zrobiony gdzieś na początku mojej zabawy z dekupażem, odarłam z pierwotnych motywów, zeszlifowałam ile się dało stare tło, dodałam "zepsute" kiedyś drewniane serce i zupełnie bezmyślnie zamieniłam w taki cukierkowy obrazeczek 3D, który całkiem niechcący wpasował się w kolorystykę łazienki dla gości. Nieskromnie powiem, że chociaż to zupełnie nie moje kolory to efekt końcowy bardzo mi się podoba.

Udało mi się wygrzebać z archiwum zdjęcie deski (bo raczej trudno nazwać to obrazkiem) w wersji sprzed metamorfozy ... tak to wyglądało do wczoraj


a tak wygląda dziś w miejscu docelowym...

Tak jak lubię, przedmioty zupełnie nieprzydatne, zajęcia niekonieczne, ale cudownie relaksujące, oczyszczające głowę i kojące nerwy. A w tle niemal przez cały weekend "Trójka" i  Lista Przebojów i Polski Top Wszech Czasów, Markomania i Sjesta. Muzyką więc kończę ten wpis. Chciałam Wam polecić najnowszą piosenkę Perfectu "Wszystko ma swój czas", niestety jest zbyt świeża i nie ma jej jeszcze w sieci (fragmentu można posłuchać na stronie LP3, bo jest już w zestawie do głosowania). Dlatego żegnam się cudownym, lirycznym, idealnym na tę porę "Pod niebem pełnym cudów" Raz Dwa Trzy.


Miłego i spokojnego tygodnia!

7 komentarzy:

  1. Piękny utwór... metamorfoza deseczki też boska...małym nakładem, a taki efekt...
    w końcu czas do pracy i wyjście z marazmu długich deszczowych dni...
    Buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam takie piosenki. Muzyka nienachalna, spokojna, no i tekst. Kocham piosenki, w których jest mądry tekst "o czymś" a nie byle ple-ple jako wypełniacz kilku dźwięków. Bardzo się cieszę Różana Ławeczko spotykając Cię tutaj. Ściskam ciepło.

      Usuń
  2. no taki weekend to ja rozuuummiem i zamawiam za rok ;] trochę niespieszności,trochę biesiadowania i turystyki, a wszystko w idealnych proporcjach.
    chusta ma piękne kolory,a obrazek w lazience groszkowo-różany slodki i fajnie gra z mozajką.sorki za bledy,ale trzymam mlodego.buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uściskaj Młodego od ciotki z Krakowa ;)). Super, że mimo nawału zajęć znajdujesz czas, by do mnie zajrzeć. Te groszki bladziutkie niby takie nie moje a co sobie na nie spojrzę zachodząc do łazienki to aż mi się micha cieszy. Buziaki dla wszystkich!

      Usuń
  3. ...no bo do szczescia tak naprawde nie wiele jest potrzeba...troche slonca...ciszy...przerywanej spiewem ptakow... chwile spedzone z rodzina...popoludnie w gronie przyjaciol...DOBRE WINO...zapach skoszonej trawy...kawalek czekolady, albo jakis inny pyszny deser...idt.itd...i jest fajnie, CHCE SIE ZYC!!! :) :) :)
    a deseczka S U P E R!!! no i te kropeczki, cudo!!!buziaczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aguś, wymieniłaś wszystkie składniki niezbędne dla osiągnięcia pełni szczęścia. Podpisuję się obiema łapkami pod tą listą. Szkoda, że takie weekendy zdarzają się raz, może dwa razy w roku. Kropeczki, chociaż nie czerwone są z dedykacją dla Ciebie :))) Ściskam!

      Usuń
  4. Cudowny weekend, szkoda, że tak rzadko się zdarza:) Piękne rzeczy powstały - chusta ma śliczne kolory, a deseczka - hmm, ja bym właśnie powiedziała, że ona jest taka Twoja:) I cudnie pasuje do łazienki. Bardzo lubię Raz, Dwa, Trzy, więc muzyka też moja:) Ściskam i częściej takich weekendów życzę - nam wszystkim:))

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...