środa, 6 stycznia 2016

Niespieszny dzień... niespieszny post...

 


Korzystając z wolnego czasu podarowanego przez świąteczny kalendarz pławiłam się od rana w cudownej niespieszności. Przez cały dzień nie zrobiłam niczego pożytecznego. No może poza obiadem, ale przy nim też nie napracowałam się zbytnio. Pozostały czas minął mi na snuciu się z kąta w kąt. W przenośni i dosłownie. Takie powolne przemieszczanie się po domu, zaleganie na dłuższy czas to tu, to tam ma jednak swoje plusy. Pozwala na przykład przyjrzeć się czterem kątom trochę uważniej, skupić na szczegółach,  zauważyć drobiazgi, które zwykle umykają uwadze, gdy w normalnym, codziennym trybie biegam po domu z włączonym trybem turbo. Wtedy tylko omiatam wszystko wzrokiem, bo przecież na pamięć znam trasę kuchnia-salon, łazienka-sypialnia, pralnia-pokoje dzieci. Dziś właśnie był dzień rozglądania się po miejscach zapomnianych, wyłapywania detali i wcale nie chodzi tu o  tych kilka pajęczyn, które przy okazji dostrzegłam ;)), chociaż nie ma co ukrywać moje oko nastawiło się na te miejsca, którym przydałaby się mała zmiana. I od razu powstała lista rzeczy do zrobienia w najbliższym czasie.

Ot, choćby ściana w kuchni, ta przy której stoi stół. Przecież nie tak dawno była malowana (który już raz?) a znowu upstrzyła ją galeria plam i plamek przeróżnych. Świeżych, ale też starych, bo mimo zastosowania specjalnych środków plamy z tłuszczu wyszły spod farby i co tu dużo mówić, z bliska wygląda to po prostu niechlujnie. Kolejne malowanie? Za kilka miesięcy nie będzie widać różnicy. Przyszedł mi do głowy inny pomysł, troszkę bardziej pracochłonny, może troszkę bardziej kosztowny (nie wiem, jeszcze nie sprawdzałam), ale za to trwały. Jeszcze nie zdradzę co to będzie, mam nadzieję, że niedługo będę mogła Wam pokazać co wymyśliłam.

Powolne przemieszczanie się po domu to nie tylko wyłapywanie braków. Można też wreszcie zatrzymać wzrok na dłużej na tym, co oku miłe. Od dawna już nie dekupażuję. Czasem jednak pod wpływem jakiegoś impulsu, inspiracji albo nagłej potrzeby zdarza mi się coś zrobić własnoręcznie. Największa "robótka", odnowienie kredensu, który kupiłam jesienią wciąż czeka na finał. Mam nadzieję, że jak się ociepli na tyle, bym mogła znowu pracować na zewnątrz skończę najbardziej pracochłonną i najbrudniejszą część renowacji, czyli zdzieranie starych powłok. Wciąż sporo tego zostało. Póki co kredens zimuje w garażu a ja bawię się tworząc od czasu do czasu jakieś drobiazgi, małe elementy dekoracji. Jak choćby ten wianek z korków po winie, który powstał z inspiracji korkową tablicą z bloga "Robótki z Myszką". Mam kilka słojów wypełnionych korkami, więc nie było problemów z materiałem. W godzinę "uwiłam" wianek, który wylądował na kominku. 
 




Wiem, wiem... to nic takiego, ale mnie cieszyło zarówno samo klejenie, jak i efekt końcowy. 
Podobnie nagle powstały kolejne dwie ozdoby. Zaczęło się od tego, że ścierając kurz strąciłam ze ściany stary obrazek, który upadając rozpadł się na części. Rama pozostała cała, ale środek, cienka deseczka z namalowanym tulipanem rozpadła się na dwie części. Obrazek był stary i bezwartościowy, ale był pamiątką czasów, gdy mieszkaliśmy z małym (jedynym wówczas) dzieckiem w wynajmowanym mieszkaniu w bloku i był pierwszą ozdobą, jaką do tego mikro-mieszkanka kupiłam. Sentymentalna pamiątka, której nie mogłabym wyrzucić na śmietnik. Nie dało się go naprawić, bo połamana deseczka nie miała oparcia w ramce. Wpadłam jednak na pomysł, by wykorzystać te części. 
Pamiętacie skrzynkę, którą kiedyś przytaskałam ze śmietnika i zamieniłam w salonowe legowisko dla kota? No to skrzynka dostała ozdobę...




I tym sposobem pamiątkowy tulipan wciąż jest z nami a skrzynka jest jeszcze bardziej oryginalna i niepowtarzalna. A ramka? Ramka po delikatnej zmianie koloru i doczepieniu szmacianego serduszka kupionego na szkolnym targu rękodzieła trafiła na ścianę w łazience. Mała rzecz a cieszy. 



 To żeby zamknąć wątek drobnego hand-made pochwalę się jeszcze tylko ozdobą, która wisi na naszych drzwiach wejściowych. Chciałam odejść od tradycyjnego wieńca i wymyśliłam sobie choinkę z kawałków cienkiej deseczki. Pocięte i zabejcowane na zielono patyki, przykręcone śrubkami do takiego samego zielonego pnia ozdobiłam wszystkim, co znalazłam w moich przepastnych szufladach z przydasiami i co oczywiście pasowało do "mojej" stylistyki - suszone plastry pomarańczy, cynamon, anyż, stary gipsowy aniołek, który kiedyś odpadł z lustra, bombki zrobione z korali i jutowego sznurka, drewniane guziki w kształcie serc i gwiazdki oderwane od płaszcza starego szmacianego krasnala. Do tego łańcuch z zapasów do wyrobu biżuterii i choinka gotowa. Fotografowałam ją w domu, bo na zewnątrz trudno o dobre światło. 






 Taka już uroda tej pory roku, że szybko robi się ciemno i nie ma szans na dobre zdjęcia. Za to jest idealny czas na świece. Już pisałam, że jestem uzależniona od światła świec i zapalam je w całym domu. Ostatnio moja córcia sprawiła mi niespodziankę i za własne pieniądze kupiła mi wspaniały, ogromny lampion, spełniając jedno z moich marzeń, które przyznaję, z racji ceny wciąż odkładałam na potem. Dziecko stwierdziło, że po to ma pieniądze, żeby robić prezenty na święta i tym sposobem mam w domu kolejne źródło nastrojowego światła .
Latarnia stoi na klatce schodowej i nadaje jej cudowny klimat, którego oczywiście nie widać na zdjęciach :(((
 






Gdy zaczynałam pisać ten post było jeszcze jasno. Teraz za oknem panuje ciemność rozpraszana światłem latarni ulicznych i lampek choinkowych migających w oknach bloku naprzeciwko. Lubię ten czas, gdy wszystko się uspokaja, wycisza,  jakby świat zwijał się w kłębek i chował pod kocem. Wykorzystajcie dobrze tych najbliższych kilka godzin.
Jutro znowu odezwą się dzwonki budzików i znowu staniemy do biegu. I znów będziemy żyć za szybko, znów nie będzie czasu na skupienie. Na szczęście za dwa dni znowu weekend. 

Pozdrawiam Was cieplutko.

15 komentarzy:

  1. Unos trabajos preciosos y originales!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Choinka zachwyciła mnie najbardziej. Chciałam taką dla siebie, ale nie udało mi się zgromadzić wystarczającej ilości deseczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Choinka powstała pod wpływem chwili a jedyne, co musiałam dokupić, to właśnie deseczki.
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  3. U mnie numer jeden ...skrzynka!
    Jest świetna:)
    Inne przedmioty również mi sie podobają i choinka i serducho:)
    Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, Miro:)
    Serdeczności
    M.Arta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. U mnie to też numer jeden, dlatego stoi na honorowym miejscu w salonie, zresztą nie ona jedna, bo mam tam też drugą, też w gołębich błękitach i też służy kotu za legowisko :))) Mam słabość do takich skrzynek i gdyby nie Małż znosiłabym je do domu hurtowo;)
      Ciepło pozdrawiam M.Arto.

      Usuń
  4. Życzę Ci wielu nie spiesznych chwil ,wielu fajnych realizacji ...Ja póki co mam deseczki przygotowane na drewniane choinki...brakuje mi długiej deski jako podstawy..Moc serdeczności w Nowym Roku-aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia, szczerze odwzajemniam i dziękuję za dołączenie do Obserwatorów.

      Usuń
  5. Fajnie tam u ciebie. Skrzynka i drewniana choinka robią klimat.
    Uściski noworoczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ściskam mocno i dziękuję za ciepłe słowa.

      Usuń
  6. Myślę, że drobinki dnia codziennego liczą się w życiu bardziej, niż niektórzy sądzą. Chwile zatrzymane w biegu, własnoręcznie zrobione drobiazgi, sentymentalne bibeloty - o wartości tych rzeczy świadczą związane z nimi emocje i wspomnienia. To, co dla jednych jest mało ważne, dla innych może stanowić sens życia. Ta prawda nieobjawiona ;) dotyczy także twórczości. Zatem... Skrzynka, wianek, choinka z deseczek i duży lampion są tym, co Ci ostatnio w duszy grało, a ja to rozumiem, mi się to podoba. :)
    Niech Ci w duszy gra, pięknie i na Twój własny, niepowtarzalny sposób przez cały rok i jeszcze dłużej.
    Przytulam Cię serdecznie Miro Miła i pozdrawiam z naszego blogowego przystanku. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kasieńko, moja przystankowa Przyjaciółko. Za prawdę nieobjawioną, za życzliwość bezinteresowną, za to, że rozumiesz i że jesteś. Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  7. Mireczko, pięknie uratowałaś ten obrazek:) I tyle ciepła tam u Ciebie, cudnie:* Zatęskniłam za jakimś koncertem w Krakowie, żebyśmy znów się mogły spotkać:) A tu Sting w Sopocie, Rod Stewart w Łodzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Haniu. Ja też przeglądam regularnie koncertowe zapowiedzi z nadzieją, że przyjedzie do nas ktoś, kto Cię skusi :))).
      Gdybyś się wybierała, koniecznie daj znać.
      Rod Steward w Łodzi powiadasz ...

      Usuń
    2. Na pewno dam znać:) Rod będzie 28 maja, Łódź nie tak daleko:) My jedziemy, może i Wy się wybierzecie?

      Usuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...