Mam i ja! To znaczy będę mieć. Od jutra. Całe sześć dni. Ktoś powie, co to za urlop, cztery dni z weekendem? Dla mnie jednak nawet taka niedługa przerwa w normalnym funkcjonowaniu praca-dom-praca-w-domu to spore wyzwanie. I powód do bezsenności już od kilku nocy. No bo jakże to? Nie przyjdę do biura? Nie zrobię SAMA, tego, co robię codziennie. Ktoś zrobi to zamiast mnie? Czy zrobi dobrze? A czy nie zapomni? Wiem, że to pytanie retoryczne, bo przecież nie ma ludzi niezastąpionych, a to co robię, to nie są jakieś magiczne sztuczki, które znają tylko nieliczni. Od tygodnia przekazuję moim dwóm niezrównanym pracownicom nowe obowiązki, spisuję procedury, żeby miały łatwiej, tłumaczę, wyjaśniam, pewnie już mają dość, bo wciąż dopytuję, czy już to im przekazałam, czy aby na pewno wiedzą? Nie śmiejcie się, ja wiem, że to pachnie zaawansowanym pracoholizmem, ale nic na to nie poradzę. Wiem, że dziewczyny sobie poradzą, są świetnie zorganizowane, inteligentne i znają temat a i tak zastanawiam się jak to będzie jak mnie przez tych kilka dni nie będzie... Małż mi cały czas powtarza, że normalnie będzie i żebym w to wreszcie uwierzyła i zaczęła myśleć o pakowaniu walizki. I straszy, że jak będę nadal tak panikować, to mi jeszcze laptop schowa i nie pozwoli zabrać ze sobą na wakacje. A laptop przecież musi ze mną jechać już nawet nie z powodu pracy, która się w nim chowa, ale z powodu internetu i poczty i bloga przede wszystkim. Bo na wakacjach mam zamiar troszkę nadrobić blogowe zaległości i pobuszować po Waszych stronach. A może i napiszę coś, może jakiś króciutki raporcik z urlopiku wysmaruję. Kto wie, kto wie ...
Urlopik nasz króciutki spędzimy u moich Rodziców, w mojej rodzinnej miejscowości. Nie wiem już kiedy ostatnio pojechałam tam na dłużej niż dwa dni. Najczęściej wpadaliśmy jak po ogień zostawić dzieci na wakacje lub je z nich odebrać. Rekord pobiliśmy przyjeżdżając w sobotę po południu i jeszcze tego samego dnia wracając. A nie wspomniałam Wam, że to ponad czterysta kilometrów w jedną stronę. Tym razem pobędziemy kilka dni, będzie dość czasu i na rozmowy, na które zawsze go brak i na spacery po dawno nie widzianej okolicy i na odwiedziny u koleżanek z liceum (Reniu, będę na pewno!). Przede wszystkim jednak musimy pójść do lasu. Nie pierwszego lepszego, ale tego, który wciąż do mnie wraca we wspomnieniach z dzieciństwa. Lasu we wsi, w której mieszkała moja Babcia. Spędzałam tam niemal każde wakacje, cudownie beztroskie, pełne biegania z innymi dzieciakami a to od podwórka do podwórka, a to po ogrodach pełnych krzewów i drzew owocowych, które objadaliśmy bez opamiętania, a to nad stawy, w których kąpaliśmy się beztrosko nie zważając na wodę niezbyt czystą i na dno muliste i na kaczki i gęsi pływające obok. Najfajniejsze jednak były wyprawy do lasu, oddalonego od wsi na tyle blisko, by nie stracić z oczu dachów domów i na tyle daleko, by czuć emocje związane z prawdziwą wyprawą i nadzieję na ekscytujące przygody. A przygodą był wówczas wszystko. Ot, choćby przeganianie o świcie krów na pastwisko za lasem. Kuzynka, dla której był to codzienny obowiązek nie mogła uwierzyć w nasz entuzjazm dla wstawania o czwartej rano tylko po to, by pędzić na bosaka po piachu (wtedy we wsi był bruk na szosie i ubity piach w miejscu chodnika) i długą witką naganiać krowy na właściwą ścieżkę. I dla powrotu przez las wśród jagodowych dywanów, wśród krzaków malin dzikich i jeżyn. Dla nas to było warte i tej nocy krótkiej i zmęczenia i nawet tych cierni wyciąganych z brudnych pięt po powrocie do domu. Gdy wujek wybierał się rano na grzyby też bez zastanowienia wstawaliśmy z kurami i taszczyliśmy za nim niemal tak wielkie jak my sami kosze wiklinowe. I nurkowaliśmy pod drzewa w poszukiwaniu maślaków i robiliśmy zawody kto znajdzie największego i najpiękniejszego prawdziwka, przekrzykiwaliśmy się kto ma więcej w koszyku i czy kurki się liczą, czy nie liczą. Mam nadzieję odnaleźć chociaż echo tamtych emocji wracając do tego lasu po tylu latach. I mam maleńką, choć pewnie płonną nadzieję, że moje dzieci chociaż iskierkę zachwytu nad tym miejscem z siebie wykrzeszą.
Ale nawet, jeśli one nie zauważą tej magii, nie poczują tego specyficznego zapachu, tego niesamowitego, niemal fizycznego "dotyku" lasu to ja na pewno, z przyjemnością powrócę do przeszłości...
Ale nawet, jeśli one nie zauważą tej magii, nie poczują tego specyficznego zapachu, tego niesamowitego, niemal fizycznego "dotyku" lasu to ja na pewno, z przyjemnością powrócę do przeszłości...
Jeszcze tylko pakowanie (nie lubię, nie lubię) i śmigamy. Życzcie nam pogody!
udanych powrotów:)
OdpowiedzUsuńDzięki Olqu. A co tam u Ciebie? Czyżbyś w wakacje odpoczywała od pisania?
UsuńŻyczę wspaniałego wypoczynku pomimo tego,że to tylko 6 dni ale zawsze...i pogoda ma być....:)Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOby, oby z tą pogodą. Połowa planów weźmie w łeb, jeśli będzie lało. Buziaki!
UsuńMireczko, będzie cudnie, ja to wiem! :)
OdpowiedzUsuńPotrafisz delektować się najdrobniejszym aspektem życia, a tacy ludzie dostrzegają szczęście tam, gdzie inni go nie widzą... Wiem coś o tym ;)
I proszę o zdjęcia lasu, KOCHAM LAS!
Wypoczywaj, nie myśl o pracy i wróć do nas w pełni uszczęśliwiona :)
Dziękuję Aluniu za wszystkie ciepłe słowa. Zdjęć nie obiecuję. Żadne moje zdjęcie nie odda tej magii, jaką emanuje las. Ale postaram się opowiedzieć jak było. Ściskam!
UsuńNo to odpoczywaj! Pięknie piszesz o wakacjach z dzieciństwa. Ja też miałam takie beztroskie wakacje, koło Makowa Podh. Jeździliśmy tam całe lata z moja mamą na 2 miesiące. Cudne to było! Zabawne było to, po tych 2 miesiącach pobytu w górach mówiliśmy z bratem gwarą góralską. Po powrocie z wielką niechęcią wracaliśmy do "normalnego polskiego":))) Teraz odwiedzam starych gospodarzy, stare miejsca. Wszystko inne...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię Miruś słonecznie:)
To niesamowite, jak wiele zostaje w nas z tych beztroskich, pełnych zabawy i śmiechu lat dzieciństwa. Jakie to wszystko (wówczas zwyczajne i proste) teraz wydaje się niezwykłe, niemal bajkowe. Szkoda, że nie można powrócić do tej beztroski. Ściskam mocno.
Usuńa wiesz ,że mi jako horror-dziś zresztą też śni się pakowanie....ale ,ze tak się wyrażę w drugą stronę...czyli nagle mam wracać do domu,samolot za 10minut odlatuje ...a ja wciąż się pakuje ,pakuję ,pakuje i końca nie widać....... taki urlop to piękny powrót do przeszłości...i ja do dziś wspominam wakacje na wsi jako mały dzieciak....odciski od wiązania snopów...wstawanie o 5rano i jazda wozem konnym na grzyby...ło mamuniu-odpoczywaj!!!!!!1
OdpowiedzUsuń... i jeszcze powroty z pola na wozie pełnym siana, człowiek miał wrażenie, że wyżej już być nie można ... i mleko prosto od krowy i chleb ze śmietaną i cukrem i to rżysko ostre i kłujące nawet przez buty ... odpoczywam i wspominam. Buziaki!
UsuńMireczko, cudownego urlopu. Odpoczywaj beztrosko:)
OdpowiedzUsuńDzięki Haniu, ściskam Cię mocno.
UsuńDobrego pełnego spełnienia urlopu :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Pozdrawiam.
UsuńObyś w zachwycie lasem i urlopem zapomniała o pracy, telefonie i komputerze (net nie zając, nie ucieknie ;) ). Czasami taki powrót do natury jest wręcz konieczny. :) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńSama w to nie mogę uwierzyć, ale do dzisiaj nie tknęłam komputera. Zabrałam go ze sobą, ale leżał przez tych kilka dni w torbie i nawet mnie do niego nie ciągnęło. Czy to na pewno ja? ;)) A tak całkiem serio, to chyba byłam już tak bardzo zmęczona, że zamykając klapę laptopa zamknęłam wszystko, co było związane z pracą, obowiązkami, terminami i stresem. Wrzuciłam na luz i teraz tylko zastanawiam się jak z tego luzu wskoczę w normalne tryby. Aż się boję ;)))
UsuńMirus kochana zycze Ci udanych wakacji, spacerow po sciezkach przeszlosci, cudownych chwil spedzonych z twoimi rodzicami, ale przede wszystkim WYPOCZYNKU (i tego duchowego jak i fizycznego)....zapomnij...choc na chwile o pracy, jestem pewna, ze wszystko bedzie ok :) ciesz sie kazdym dniem !!! buziaczki aga
OdpowiedzUsuńps.: Twoj post opisuje rowniez moje wakacje ...sprzed wielu lat....kiedy jeszcze jako dziecko co lato jezdzilam na wies do dziadkow (Stok Ruski, okolice Mordy)...Boze, jakie to byly beztroskie czasy...czlowiek cieszyl sie ze wszystkiego...nawet z tego ze siedzial na drzewie i zajadal sie czeresniami do bolu (doslownie), z przyprowadzania krow z pola (z witka w reku oczywiscie:)), a pozniej to pyszne mleko...prosto od krowy, a do tego kromka chleba (domowej roboty) z konfitura z czarnej porzeczki...To byly czasy...
UsuńAguś... to jest po prostu niewiarygodne. Albo ja już nie pamiętam, że pisałam tu na blogu skąd pochodzę, albo to jakaś magia. Stok Ruski, Mordy!!!! Aguś, przecież my się mogłyśmy nawet gdzieś mijać w dzieciństwie (chociaż jako starsza mogłam nie zwracać uwagi na "dzieciaki"). Kochana, musimy to koniecznie szerzej obgadać. Mam nadzieję, że dasz znać kiedy będziesz w Krakowie i się jakoś spotkamy.
UsuńMIrus, czekaj, to ty tez masz rodzine w Stoku Ruskim?W Mordach? to niesamowite!!!! ten swiat naprawde jest maly!!! :) super byloby sie spotkac....poznac "na zywo"....moze laczy nas wiecej anizeli tylko swiat blogu...:) Mirus bedziemy w sierpniu w krakowie, niestety tylko na pare godzin...naszym glownym cele i miejsem noclegu jest Oswiecim, ale przy okazji mam nadzieje ze wygospodarujemy nasz czas tak, aby chociaz na chwile wstapic do Krakowa...chociazby, aby zobaczyc Wawel....nie wiem zatem czy starczy czasu na spotkanie...moze nastepnym razem uda mi sie namowic moja rodzinke na dluzszy pobyt....buziaki
OdpowiedzUsuń