Jeśli dobrze pamiętam, to na tym blogu nie zamieściłam ani jednego przepisu kulinarnego. Kucharka ze mnie marna, raczej intuicyjna, kiedy przepisów na potrawy szukam w necie, spisuję je z ekranu byle jak na kartce, potem wykorzystuję zmieniając proponowane przez autora produkty na to, co akurat mam w kuchni i bardzo nieortodoksyjnie traktując informacje o miarach i wagach poszczególnych składników. O dziwo, zazwyczaj wychodzi z tego coś smacznego i oryginalnego, jednak jest to wyczyn z racji powyższych poczynań jednorazowy. Nie do powtórzenia (no bo te zmiany w przepisie czynione ad hoc) i najczęściej nie do odnalezienia ponownie w necie, bo nie mam zwyczaju zapisywać sobie w Ulubionych źródła przepisu. Kartka z notatką upaprana czym się da też na zakończenie produkcji ląduje w koszu. Ma to swoje plusy, bo gdy przyjmuje gości na stół trafia zawsze coś nowego, czego u mnie jeszcze nie jedli. Niestety, gdy potrawa gościom zasmakuje, nie ma żadnych szans na powtórkę.
Mam jednak kilka dań, które robię bez podpowiedzi, bez karteczek, przepis mam w głowie, miary i wagi też. Jedną z nich jest szarlotka. Oczywiście, kto zajrzał do Poukładanego Świata kilka dni temu zrozumie dlaczego akurat o niej dzisiaj napiszę. Właśnie tak - to ciąg dalszy mojego małego udziału w akcji "Jedz jabłka na złość ...". I chociaż przepisów na szarlotki jest w sieci multum i trochę , łatwiejszych, trudniejszych, klasycznych i z "wynalazkami" dokładam mój - banalnie prosty, ekspresowo szybki na ...
szarlotkę z Poukładanego Świata
Składniki (zawsze na oko, zawsze plus/minus)
- pół kilo mąki
- szklanka cukru pudru (pewnie jakieś 200-250 g, ja zawsze daję małą szklankę, bo nie lubię bardzo słodkiego ciasta, ale jak jabłka są kwaśne, to można sypnąć hojniej)
- kostka masła, ale też mixełka a nawet margaryny...przedostatnio robiłam z nowej Kasi z dodatkiem masła i było OK + 1 dodatkowa łyżka masła prawdziwego
- 2 jajka (nie wiem...może jedno by wystarczyło, ale ja daję dwa)
- aromat waniliowy lub (co wolę ) cytrynowy
- oczywiście jabłka - 5 to minimum, ale i 7 nie będzie za dużo
Najpierw oczywiście zagniatamy kruche ciasto. Wszyscy wiemy, że trzeba to zrobić szybko, żeby go nie ogrzać. Zaczynam więc do wlania kilku solidnych kropel aromatu do szklanki z cukrem. Nie wiem, czy ma to jakiekolwiek znaczenie dla ciasta, ja robię to na początku tylko dla tego, że wtedy mam jeszcze czyste ręce. Potem mąka. Jak mam czas, przesiewam, jak się spieszę nie przesiewam. Świat się nie wali gdy mąka jest wsypana prosto z torebki. Paluchem zaznaczam sobie połowę i sypię do miski. Niektórzy producenci pomagają takim kuchennym ignorantom, co to miarki w kuchni nie mają i zaznaczają na woreczku kreskami ćwierć, pół itd... Jajka rozbijam do miseczki. Do mąki skrajam jak najmniejsze kawałki masła i najpierw nożem a potem już palcami mieszam aż się jako tako połączą. Potem sypię cukier, dodaję jajka i szybciorkiem gniotę. Jak każde kruche formuję w kulę, zawijam niekoniecznie szczelnie w folię aluminiową i wkładam do lodówki. Według większości przepisów pobyt ciasta w lodówce powinien trwać od pół godziny do godziny. Sprawdziłam po wielokroć, że nie ma to specjalnego znaczenia. Jeśli nagle muszę porzucić pieczenie i wyjść z domu, to ciastu to nie przeszkadza. Leży w lodówce ile musi. Jak lekko przemarznie to nawet lepiej dla późniejszych poczynań, ale to za chwilę.
Gdy ciasto leży w lodówce czas zająć się jabłkami. Ta czynność zawsze spada na kogoś z moich domowników, bo ja niestety nie jestem w stanie ani obrać ani pokroić jabłka. Gęsia skórka i ciarki na całym ciele pojawia mi się gdy tylko słyszę dźwięk noża wbijającego się pod skórkę. Te same objawy mam nawet wtedy, gdy ktoś obok mnie głośno gryzie twarde jabłka. Głupia przypadłość, ale da się z tym żyć. Ale wracając do przepisu.
Obrane i pocięte na małe kawałki jabłka (5 sztuk) wrzucam na głęboką patelnię lub do rondla, w którym rozpuściłam solidną łyżkę masła (tym razem już prawdziwego). Mieszam i dodaję wodę. Tu już na oko, tak żeby jabłka się "rozpiekły" a nie pływały w soku. Dosładzam cukrem, najczęściej brązowym i też na oko - ilość zależy od gatunku jabłek, kwaśnym sypię solidniej. Gdy jabłka się rozpadną odstawiam je na bok do ostudzenia. Gdy są ciepłe dosypuję rodzynki. My akurat lubimy rodzynki, więc nie żałuję, ale jak ktoś nie lubi to można je sobie darować.
Jabłka stygną, można więc włączyć piekarnik (termoobieg i 180 stopni ). Zanim się nagrzeje wykładam blachę ( 20 x 25 cm) papierem do pieczenia, wyjmuję z lodówki ciasto i szybko (bo mięknie) ścieram na tarce o grubych oczkach jakieś 2/3 kuli. Starte wiórki rozprowadzam równomiernie po całej blasze i ugniatam ręką, żeby pokryć cały spód. Nie robię rantów ani wyższych boczków, jabłka i tak zatrzyma papier.
Chowam resztę ciasta do lodówki a blachę wstawiam do nagrzanego piekarnika na jakieś 15 minut, ale to też na oko, ciasto ma być lekko podpieczone, ale jeszcze nie całkiem upieczone. W trakcie tego kwadransa wracam do przestudzonych jabłek. Obieram (rękami Małża lub dziecięcia któregoś) jeszcze 2 jabłka i ścieram je (też nie osobiście) do tych z rondla. Mieszam całość.
Wyjmuję ciasto z piekarnika i szybko wykładam na nie jabłka a potem ścieram równo na całą powierzchnię pozostałą część ciasta. Wkładam blachę do piekarnika na jakieś 20-25 minut.
A potem to już zależy czy potrafimy się oprzeć ... czekamy aż ciasto wystygnie lub pałaszujemy na ciepło.
Smacznego!
tak sobie myślę, że takie właśnie przepisy, niekoniecznie podane co do grama, są najlepsze
OdpowiedzUsuńwiem, że to profanacja, ale zdarza mi się, gdy się śpieszę, zrobić kruche malakserem i jakoś nikt tego nie zauważył przy jedzeniu;))
Nie mam malaksera, ale podejrzewam, że gdybym miała to na pewno i kruche wpadłoby do misy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWspaniale i obrazowo napisany przepis, chyba spróbuję,jak tylko skończe chrupiace własnie kruche ze śliwkami pałaszować.Wekend taki długi,więc można piec :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie pochwalam akcję "zjedz jabłko na złość...", więc każda szarlotka musi być zjedzona. Przepis zachęcający do pieczenia, więc może zbiorę się dzisiaj i upiekę...?
OdpowiedzUsuń:)
zapisuję bo ze mnie kucharka marna ale z kartką jakoś daję radę:) pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuń