niedziela, 10 lipca 2016

Wspomnień kupowanie ...

 Uwielbiam targi staroci, lokalne jarmarki, sklepy typu 1001 drobiazgów, lumpeksy. Nigdy nie chodzę w takie miejsca w poszukiwaniu czegoś konkretnego. To się i tak nigdy nie udaje. Lubię pójść  bez planu, bez specjalnego celu, po prostu pochodzić, popatrzeć, podotykać. Uwielbiam tę atmosferę, gwar, nawoływania ... Lubię wyłapywać w oczach kupujących ten błysk, który pojawia  się, gdy znajdują jakieś cudeńko i tę minę pokerzysty, która spływa natychmiast na ich twarz, bo przecież nie mogą dać po sobie poznać, że w zasadzie i tak już za każde pieniądze kupią ... Zachwyca mnie niezmiennie ta pewność w głosie sprzedawców, którzy z pozoru znudzeni, na wpół uśpieni słońcem ożywiają się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gdy tylko ktoś zainteresuje się przedmiotem z ich stoiska. Rozkwitają nagle, uśmiechają się a z ich ust wypływa potok najpiękniejszych epitetów, porównań i przenośni. I już szmelc najgorszy opisują tak barwnie i sugestywnie, że zaczynamy wierzyć, że oto trafia nam się okazja jedyna w swoim rodzaju. Czarują nas słowami do tego stopnia, że już nie widzimy zardzewiałego grata, nie czujemy owiewającego go zapachu zatęchłej piwnicy. Dajemy się ponieść tej magii ... i widzimy prawdziwe skarby - kubeczek w kwiatki, taki sam jak ten, w którym babcia robiła nam kawę zbożową, lekko wyszczerbiony albo radio, jakie stało w naszym rodzinnym domu lata temu, co z tego, że nie działa. Nie chodzi przecież o same przedmioty, ale o  emocje, które wraz z nimi do nas przychodzą. Radio, być może da się naprawić, kubek, odwrócony brzydką szczerbą do ściany będzie ozdobą półki kuchennej. Patrząc na nie codziennie będziemy wracać do wspomnień... miłych wspomnień.

Nie wiem już od jak dawna planowałam, że się wybiorę na giełdę staroci pod Halą Grzegórzecką. Wciąż coś mi w tym przeszkadzało, jak nie deszczowa pogoda, to weekendowe zobowiązania rodzinno-towarzyskie. Albo po prostu spałam za długo a na giełdę najlepiej jest pojechać rano. Dziś jednak wszystko ułożyło się idealnie. Wczesna pobudka, piękna pogoda i wolna stówka w portfelu.  Zostawiłam pogrążonych w głębokim śnie domowników i ruszyłam. Miasto zdawało się sprzyjać moim planom, ruch na drodze niemal zerowy, zielona fala i wiatr we włosach...

Nie pamiętam ile razy okrążyłam plac wokół, ile  zrobiłam slalomów pomiędzy "alejkami". Bo przecież tam nie wchodzi się jak do zwykłego sklepu, żeby kupić, zapłacić i  wyjść. Tam trzeba przechadzać się powoli, czasem zatrzymać, pochylić, coś podnieść, by zaraz odłożyć, odejść, by po kilku krokach zawrócić... dać się ponieść ludzkiej fali, a za chwilę zrobić obrót na pięcie i  pójść pod prąd. Kątem oka omieść kubeczek z bolesławieckiej kamionki a potem zapomnieć, gdzie się go widziało, zapytać o koszyk z trawy morskiej i zdziwić się, że kosztuje więcej niż nowy w sklepie, zapatrzyć się na stare zdjęcia w sepii, posłuchać nieskomplikowanych w treści i formie rozmów stałych bywalców okolicznych piwiarni, jeszcze trochę "wczorajszych", ale już gotowych by stawić czoło nowym wyzwaniom... 

Właśnie u takich "Żul-Janów" najczęściej trafiam na coś ciekawego. Dziś był to obraz. Prawdziwy... farba, płótno. Nie znam się na sztuce, nie szukam znanych nazwisk, nie potrzebne mi sygnatury. Obraz musi mnie poruszyć, przyciągnąć, mieć to tajemnicze COŚ, które sprawi, że będę chciała zabrać go do domu i patrzeć na niego na co dzień. I ten tak właśnie na mnie zadziałał, jakby zawołał mnie spod ściany. 

- ile za ten obrazek? - zapytałam Pana, który siedział na chodniku obok obrazu. I w tym momencie żałuję, że nie miałam przy sobie kamery i nie nakręciłam tego, jak Pan podniósł na mnie swoje lekko zamglone znikającymi zbyt wolno z organizmu promilami spojrzenie, obejrzał mnie niespiesznie z góry do dołu i ocenił na tej podstawie moje możliwości płatnicze...
- dycha!
- skoro dycha, to nie będę się już z Panem targować
oczy Pana znowu poszybowały ku górze a na twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu
- to dobrze, bo jakby się pani targowała, to bym powiedział piętnaście...

Wymieniłam więc papierek o niezbyt wysokim nominale na obraz, którego na pewno nie  namalował Picasso, ale mnie się  właśnie z tym malarzem kojarzy. I idealnie pasuje do naszego zielono-brązowego przedpokoju.  Póki co jednak pierwsze zdjęcie zrobiłam mu na szybko, przed domem...



Drugi zakup, to był prawdziwy impuls. W zasadzie już wracałam, skrót jakiś znalazłam między straganami bukinistów, podotykałam kilka książek, przeglądnęłam jakieś stare gazety z czasów PRL i nagle mój wzrok padł na pudełko z płytami. A dokładnie z winylami... Pewnie bym się nawet nie zatrzymała, ale ta okładka ... Nie do wiary... 
Gdy byłam nastolatką, kupowałam sobie czasem płyty ówczesnych idoli - Maanam, Republika, Lombard... Byłam w trzeciej albo czwartej klasie liceum, gdy pojawili się ONI.
Pamiętam jak dziś, kiedy po jakiejś klasowej wycieczce nocowała u mnie przyjaciółka Gosia i właśnie z nią słuchałyśmy TEJ płyty. Kochałyśmy się obie na zabój w chłopakach z zespołu. Ona w Grześku, ja w Kostku. Tej nocy w kółko puszczałyśmy sobie "Panoramę Tatr"... Potem wyjechałam na studia i wyrosłam z tej miłości. I z tej muzyki wyrosłam, do tego stopnia, że bez żalu ją komuś podarowałam.



A dziś zobaczyłam ją w kartonowym pudełku wśród dziesiątek innych i poczułam, że nie mogę jej tak zostawić, bo to tak jakbym zostawiała na placu pod Halą swoje wspomnienia. Tak, jakbym spotkała siebie tamtą i zostawiła bez choćby krótkiej rozmowy. No przecież nie mogłam.
Jakby mało było tego Papa Dance, to tuż pod nim (niebywałe, ale prawdziwe) stała płyta Barbry Streisand z moją ulubioną Jej piosenką (pisałam o niej ponad pięć lat temu). No to obie wzięłam. Przepłaciłam zapewne, ale co tam, wspomnienia są przecież bezcenne.



15 komentarzy:

  1. Miro, niewykluczone,że to ta sama płyta, która podarowałaś kiedyś komuś:D To by była dopiero wędrówka w czasie :)))
    Co do winyli, zaczęłąm jakiś czas temu (lat parę) kupować stare dobre, ot, takie różności. Na strychu dwa adaptery, żaden nie podłaczony, jutro zaczne męża gnębić :)))
    W obrazie konia widzę, a nawet dwa, w ogrodzie, na stepie, coś jakby, w dzikie pnącza zaplątani, że tak Grechutę strawestuję ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, kto wie... chociaż towarzyszący jej wciąż charakterystyczny zapaszek świadczy, że przeleżała gdzieś w piwnicy lub na strychu. Ale przecież nie każdy ma ochotę wracać do wspomnień, tych muzycznych też.
      Obraz już powieszony, dobrze widoczny, gdy siedzi się na fotelu-leniwcu w salonie, więc można kontemplować i dopatrywać się ... konia jak najbardziej też. Skojarzenia z Grechutą jak najbardziej podzielam. :)))
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  2. Milá Mira, zdravím tě a přeji hodně sluníčkových dní. jak se máš? Jsem ráda, že tě mohu navštívit, ráda čtu polštinu. Iva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Ivo! Ciesze się, że tu wciąż zaglądasz. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło. Miłego lata!

      Usuń
  3. Też uwielbiam targi staroci :-) regularnie tam wizytuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Chętnie poczytam u Ciebie co ciekawego wynalazłaś, choć nie ukrywam, że opowieści o nowościach w Twoim i Twojej mamy domku również chłonę.
      Pozdrawiam Was obie!

      Usuń
  4. Targi staroci uwielbiam, doznaję wielu wzruszeń i dom mam urządzony przedmiotami z tych targów. Zauważyłam, że czytasz Martina, u nas był czytany rodzinnie, ostatni sezon serialu przegonił książki i ciekawe, czy doczekamy się w końcu kolejnych książek.
    Miłej lektury życzę.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem fanką rzeczy starych i niechcianych do tego stopnia, że mi ostatnio Synio wypomniał, że mieszka w muzeum ;)) Cóż poradzę, że lubię ten styl, tam mi w duszy gra i nie po drodze mi z nowością na wysoki połysk. Co do G.R.R.Martina, to powoli kończę czytać ostatnią książkę i czekam na kolejną odsłonę serialu, chociaż ... im dalej w to brnę tym mniej mi się podoba. Wyczuwam pośpiech w pisaniu kolejnych części, niestety ze szkodą dla nastroju opowieści. Nie marudzę jednak i cieszę się, że jest nas, fanów smoczej sagi więcej. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. taka wyprawa na targ staroci jest niczym podroza w nieznane...wiesz, ze czeka Cie wielka przygoda, ale jaka, gdzie i kiedy pozostaje niespodzianka, bo istotnie, to z czym lub z kim (hahaha) wrocisz jest jedna wielka niewiadoma...(papa dance pamietam...Barbare nauczylam sie doceniac z wiekiem, a obraz a la P.P. nietuzinkowy, przypomina mi rumaka na lonie natury) buziaczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aguś, jak dobrze Cię spotykać i tu i u Ciebie. Czy już wspominałam, że za rzadko ? Ty też widzisz w tym gąszczu kolorów konia? Z bliska ta jego paszcza taka bardziej smocza jest, ale możliwe, że już za bardzo tkwię w klimacie "Gry o tron" ;))) Buziaki!

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Jest nas spora grupa, sądząc po tłumie przemierzającym takie miejsca. Każdy w dzieciństwie szukał skarbów, niektórym to nie przechodzi z wiekiem.
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  7. Aż się wzruszyłam...to takie miłe, kiedy Ktoś mi obcy, ma takie same odczucia jak ja...kocham te klimaty starych i nikomu już nie potrzebnych przedmiotów... czas spędzony na oglądaniu, dotykania i wyszukiwaniu perełek... ach....nidlugo mam swoje święto i marzę o spędzeniu kilku godzin na właśnie takim snuciu się bez celu, bez szukania czegoś konkretnego. .. Ale z uśmiechem na ustach :)
    Buziaki Aga z Różanej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci Aguś w takim razie radosnego świętowania w ulubiony sposób i udanych łowów. Na pewno pochwalisz się nimi na swoim przepięknym i klimatycznym blogu. Czekam z niecierpliwością na każdy nowy wpis. Ściskam!

      Usuń
  8. Widzisz sama, urok takich miejsc jest nieoszacowany. Każdy znajdzie tam coś, co tylko jemu będzie się z czymś kojarzyło, wywoływało miłe wspomnienia. To taka kapsuła czasu :-)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...