niedziela, 14 maja 2017

wciąż o tej Krystynie ...

Ja wciąż o tej Krystynie. Nic nie poradzę, trzyma mnie mocno. Już dawno przestałam traktować to jak zwykłe zadanie. Muszę przyznać, że od kilku tygodni każdą wolną myśl poświęcam Krystynie. Rodzina, chociaż staram się im nie narzucać, też w pewnym sensie żyje (z) Krystyną, bo obrazy stoją w różnych miejscach domu. Muszę mieć je przed oczami, patrzeć na nie o różnych porach dnia, przy różnym świetle, różnym stanie ducha, wreszcie przy różnych dźwiękach dochodzących zewsząd. One tak stoją oparte o sztalugę albo o ściany ... czekają. Czekamy w zasadzie ... , bo ja też czekam, aż przyjdzie ta właściwa myśl, aż gdzieś w głowie pojawi się impuls i na obrazie, który jest ledwie szkicem, będą mogły pojawić się kolejne elementy, kolejne warstwy. Bywa, że jest na odwrót, obraz wydaje się już być skończony, zdąży pojawić się nawet element zadowolenia, czy dumy, wtedy też stawiam go pod ścianą. Mijam codziennie,  patrzę i nadchodzi dzień, że nagle spostrzegam, że coś jest bez sensu, że nie pasuje i zaraz idzie w ruch pędzel i zaraz większa część znika pod białą lub czarną farbą... I mijają kolejne dni, tygodnie ... I znowu pojawia się inspiracja, w oglądanym właśnie filmie, na przeglądanych stronach internetu albo w krajobrazie mijanym podczas jazdy samochodem...
Nie umiem szybko malować. Na szczęście nie muszę. Nie robię tego na zamówienie, nie czuję presji terminu. Tu czas mnie nie goni, mam go dość na ułożenie kolejnych historii.
Historii zatrzymanych na kawałkach płótna...

"Sen Krystyny" znowu się zmienił. Udało mi się namalować dłoń, o której tak długo myślałam. Musiała znaleźć się w tym miejscu, to wiedziałam od początku, od kiedy powstała w mojej głowie pierwsza wizja obrazu. Silna, męska dłoń, na ciele delikatnej kobiety jest ważna dla fabuły snu dziewczyny. Teraz chcę znaleźć jakiś kontrapunkt dla tej czerwieni. Zastanawiam się nad dodaniem innego, równie energetycznego w barwie punktu gdzieś u góry obrazu. Dlatego powiesiłam go na ścianie, na wprost wejścia na piętro. Kilka razy dziennie mijam go... patrzę... czekam aż pojawi się właściwy pomysł.


W międzyczasie kształtu nabrała kolejna "krystyna". Ta, w pierwotnym założeniu miała być jak najbardziej zbliżona do oryginału. Oczywiście na miarę moich możliwości, Nie kopia, ale też nie żadna "wariacja na temat...". Naszkicowałam dwa domy na wzgórzu i zaczęłam malować pole. To dość duży fragment, więc gdy pokrywałam go mozolnie wieloma odcieniami zieleni i brązu zaczęłam rozmyślać nad tym jak Christina, osoba o chorych, bezwładnych nogach znalazła się tak daleko od domu. Zupełnie sama. Czy odciśnięte ślady na trawie to ślady kół auta, czy wozu, którym ktoś ją tam przywiózł ? Może bardzo chciała spędzić jakiś czas na łące i poprosiła kogoś z domowników jadących akurat do miasta aby ją tam zawiózł i zostawił. Miał ją zabrać w drodze powrotnej. A co jeśli nie wrócił ?
Wyobraziłam sobie, że Wyeth utrwalił na swoim obrazie moment, w którym Christina uświadamia sobie, że ten ktoś już po nią nie wróci. I że musi sama dopełznąć na górę.   A robi się coraz ciemniej ... Zrozumiałam, że chcę namalować to, co stało się potem. Christinę, która pozostała u stóp wzgórza. 
Gdy podzieliłam się moim pomysłem z Panią Natalią powiedziała tylko ... poczekajmy, zostawmy to tak jak jest teraz, poćwiczmy na osobnych kartkach postać, przyłożymy do obrazu, zobaczymy ... 
Zawsze mówi do nas w liczbie mnogiej, choć tak naprawdę decyzję, co zrobić musimy podjąć same.

Ma oczywiście rację. Nigdy jeszcze nie malowałam całej postaci, nigdy nie malowałam szkieletu... znowu muszę postudiować anatomię i szkicować, szkicować, szkicować.
Kto wie, może w trakcie tych ćwiczeń przyjdzie mi do głowy zupełnie inny pomysł.
Na razie taki oto dość spokojny pejzaż czeka na Christinę ... nacieszę się, póki co tym spokojem, bo na pewno już wkrótce na błękitne niebo nadciągną burzowe chmury ...



Zdjęcia strasznie przekłamały kolory :(( w rzeczywistości nie jest tak "płasko", niestety, wciąż nie umiem się dogadać z moim aparatem...
A tak dzisiaj wygląda "Sen Christiny" ...




Dobrego tygodnia!

P.S. 
ku pamięci, niedziela 14.05 godz. 22:00


- fajny ten obraz mamuś! - Synio rzuca w przelocie mijając mnie na schodach
- który?

- no ten wielki na sztaludze  
- ... dzięki Synuś!

Dzieci są moimi najbardziej surowymi i bezlitosnymi krytykami. Dlatego, gdy moje starsze dziecko pochwaliło obraz z łąką i domami to ja najzwyczajniej... puchnę z dumy.

6 komentarzy:

  1. Mireczko, z zachwytem patrzę na Twoje obrazy, a z jeszcze większym zachwytem czytam opowieść o nich. Ile tam pasji! To wspaniałe, że odnalazłaś ją w sobie:) Mnie też urzekł ten obraz z łąką, te domki- cudne! Pochwała z ust dzieci- bezcenna, wiem coś o tym:)))
    Serdecznie uściski<3
    [Za 2 tygodnie będę w Krakowie, napiszę jeszcze]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haneczko, czekam na kontakt co do szczegółów Waszego przyjazdu. Na szczęście planowany na ten sam czas wyjazdowy plener nie doszedł do skutku, więc zostaję w Krakowie.

      Usuń
  2. Wciągnęło Cię to malowanie, a ja się z tego cieszę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciągnęło, wessało i trzyma. Ty Kasiu wiesz najlepiej,jako to smakuje. Ściskam!

      Usuń
  3. Fantastyczna historia i idea malowania tej historii. uwielbiam takie obrazy z duszą, z opowiadaniem o tym wszystkim, co doprowadziło do jego powstania. Ciekawie piszesz, świetnie malujesz :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię serdecznie w moim świecie, dziękuję za ciepłe słowa...

      Usuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...