wtorek, 29 grudnia 2009

"Śniadanie u Tiffany'ego"


Często tak mam, że wychodząc do sklepu po całkiem przyziemne sprawunki wracam do domu z czymś innym. Nie do końca potrzebnym, niezupełnie planowanym, ale jakże niezbędnym, żeby nasze życie nie było tylko szarą monotonną składanką codziennych obowiązków. Wyszłam dziś rano po bułki i na półce z gazetami spostrzegłam ostatni, może jedyny, bo to mały sklepik, egzemplarz filmu (z książką!) z serii "Złota kolekcja Hollywood". Ostatnio omijam takie gazetowe kolekcje, bo taki już miałam "bibliotekarski" zwyczaj, że jak zaczęłam, to chciałam mieć komplet. Bo ładnie wygląda na półce, bo grzbiety zazwyczaj układają się w jakiś fajny napis itp. Oczywiście, to normalne, że w wybranym przez autorów zestawie nie wszystko musi mi pasować i kończyło się na tym, że owszem, miałam fajny komplecik, ale zaglądałam regularnie najwyżej do kilku jego elementów. Dlatego od pewnego czasu, kiedy zachęcona reklamami i zapowiedziami "zachoruję" na jakąś kolejną serię powtarzam sobie jak mantrę: " zastanów się, czy tego naprawdę potrzebujesz, przemyśl to trzy razy a potem spokojnie wyjdź ze sklepu". Pomaga! Serio! Przeważnie ;)
Ale ten film po prostu MUSIAŁAM mieć w domu. Żeby wracać do niego kiedy tylko będę miała ochotę. Uwielbiam go od zawsze, od kiedy pierwszy raz zobaczyłam go jeszcze chyba w czarno-białym telewizorze. Zresztą akurat temu filmowi kolor nie jest potrzebny. Cudowna, delikatna Audrey Hepburn wygląda wspaniale w dwukolorowej scenerii zarówno w klasycznej małej czarnej i perłach, jak i w ręczniku zamotanym na mokrych włosach, kiedy siedząc w oknie gra na gitarze i śpiewa jedną z piękniejszych kinowych piosenek "Moon River" Henry'ego Mancini. Chętnie wrzucę tu fragment tego filmu...



Nie mogę też sobie odmówić zamieszczenia tych kilku zdjęć:




a Wy, patrząc na nie wyobraźcie sobie, że słyszycie tę melodię...

7 komentarzy:

  1. Też uwielbiam ten film, a plakat który pokazałaś jako ostatni wisi u mnie na ścianie. Do melodii z tego filmu tańczyliśmy nasz pierwszy taniec na ślubie, więc zawsze będzie mi się dobrze kojarzyć.

    Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę zapamietać Twoją "mantrę":-)
    PS Też uwielbiam ten film i chyba jeszcze bardziej książkę:)
    Pozdrowienia noworoczne przesyłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. o tym, że Audrey lubię i podziwiam ten silny duch w delikatnej oprawie to się już zorientowałaś ... za tym filmem zbiegałam całe miasto i mam ... oglądam zawsze gdy potrzebuję wyciszenia i zawsze wycisza choć zupełnie nie wiem dlaczego ... konkurencję stanowi tylko "Marzyłam o Afryce " Kuki Galaman to ksiązka ... ekranizowana z główną rolą Kim Bassinger polubianą od tego filmu ... polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja.Może jednak bardziej lubię scenę z kotem,i w deszczowej tej scenerii

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj bo te koty...nawet rude, są takie fotogeniczne w deszczu...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale,... chociaż.Mimowolnie dostrzegając wyrazisty stuk maszyny

    OdpowiedzUsuń
  7. Dostrzegając stuk... poezja wkrada się niepostrzeżenie w prozę...

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...