Dziergam sobie bezustannie. Wcale nie muszę. Samych szalików mam dwie szuflady w komodzie. Zawsze lubiłam motać sobie coś na szyi i nie potrafię przejść obojętnie obok fajnej chusty, apaszki czy szala. I nie jest ważne, czy widzę je w sklepie, szmateksie czy jako dodatek do gazety. Podoba mi się to biorę a potem z upodobaniem noszę.
Domownicy też nie pożądają nowych dzianin. Ola nie lubi, bo ją wszystko "dusi" a chłopcy mają po szaliku i tak im dobrze. Po co więc kupuję kolejne motki i przerabiam na dzianinowe prostokąty? Dla zdrowotności! Nic mnie tak nie uspokaja jak seans z drutami. Muzyka w tle, albo film , który też bardziej słyszę niż oglądam, lampka czerwonego wina i delikatna gimnastyka nadgarstków. Odwijam kolejne warstwy kłębka, odganiam kota, który też musi zobaczyć co się dzieje, smakuję delikatną goryczkę wina, patrzę jak przybywa kolejny rządek... Odpływam w stan bez myśli, zwłaszcza tych nieprzyjemnych, wyciszam się, resetuję przed kolejnym dniem, który nie oszczędzi mi nerwów i stresu. Te włóczkowe seanse to moja psychoterapia, to mój Prozac sprzedawany na motki. Efektem ubocznym kilku ostatnich dni terapii jest kolejny szal. Inspiracją był otulacz, który wydziergała i pokazała na zdjęciach Ania z deszczowej krainy . Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i oczywiście zapragnęłam mieć identyczny o czym oczywiście uprzedziłam Aneczkę. Owa identyczność to kwestia mocno umowna, ponieważ mój otulacz nie mógł być szary, bo zapotrzebowanie na szarość wyczerpałam robiąc poprzedni szal ażurowy (który wciąż czeka na blokowanie, bije się w piersi, ale nijak nie mogę się do tego zabrać). Wymarzyłam sobie otulacz wielokolorowy, taki, żeby na smutnej płaszczyźnie zimowego palta był plamą energii , żeby na jego widok uśmiechał się nawet pochmurny dzień. Nie wiem, czy inni tak mają, ale ja, kiedy sobie coś umyślę to muszę jak najszybciej zacząć działać, każda zwłoka w realizacji planu powoduje jakieś nieokreślone "swędzenie" , poczucie, że czas umyka i się marnuje. Na szczęście w otwartej do późna Galerii Krakowskiej jest dość dobrze zaopatrzona pasmanteria. Włóczek po sufit, tylko brać. No i znalazłam! Włóczka cudo, włóczka marzenie, włóczka spełnienie tęsknot. Miękka i puszysta mieszanka wełny i akrylu, hiszpańska Katia Azteca (7824) w kolorach, które kojarzą mi się z krajobrazami Irlandii ... zgaszona zieleń trawy, przytłumiony fiolet wrzosowisk, rude ciepło zachodzącego słońca i szaroburość omszałych kamieni... wszystko to pomieszane w jednej nitce, przechodzące łagodnymi pasmami w kolejne odcienie. Chociaż cena zbiła mnie nieco z nóg, to szarpnęłam się na dwa motki. I jeszcze druty numer 6. Gdy wracałam do domu z moim skarbem, to nawet światła sygnalizacji świeciły mi na oliwkowo :))).
Oczywiście zarwałam pół nocy bo musiałam zobaczyć jak te kolory będą się układały. A układają się niezwykle. Włóczka skręcona jest z trzech różnobarwnych niteczek i kolor główny dzięki temu zmienia się bardzo płynnie, zresztą co tu gadać, to trzeba zobaczyć, chociaż zdjęcia i tak nie oddają urody tych zestawień.
Gdy przerobiłam jeden motek włączył mi się rozum, bo wcześniej to machałam w jakimś durnym amoku. Zaczęłam sobie uświadamiać, że jak zrobię ocieplacz taki jak ma Ania, to zrobię go do szuflady. Bo na mojej pikówce nie będzie ładnie wyglądał, a jeśli miałabym go nosić po domu czy na kurtkę jesienną to mnie szybko zacznie wkurzać gruby i ciepły golf po samą brodę. A przecież robię to sobie, nie muzom i może połowa roboty to dobry czas na ochłonięcie, sprucie i zrobienie czegoś, co jednak posłuży mi zimą. O dziwo, prucie nawet mnie nie "zabolało", szybko przyszło, szybko poszło, lepiej teraz niż po zszyciu. Tym razem nabrałam mniej oczek i postanowiłam, że to jednak będzie szal. Szeroki, niezbyt długi, taki do spięcia broszą czy agrafą. Znowu dwa wieczory machania nadgarstkami i gotowy szal w kolorach jak z kadrów "Nieśmiertelnego" zadebiutował grzejąc mnie w te siarczyste mrozy.
Zastanawiam się, czy nie lepiej by wyglądał zrobiony na jeszcze grubszych drutach, ale póki co zostawiam tak jak jest, bo...
... kupiłam kolejne dwa motki Katia Azteca (7815), tym razem w odcieniach szaro-fioletowych , druty nr 8 i robię szalik dla Oli. Jak starczy, to zrobię też czapkę, zobaczę. Na ósemkach robi się trudniej, ale za to robótka jest jeszcze milsza i delikatniejsza w dotyku. W sam raz dla takiej, którą szaliki duszą ;))) Pewnie szybko pokażę efekt końcowy, bo wczoraj w kolejce do ortodonty przerobiłam prawie cały motek.
A na zakończenie melodia, która przenosi mnie w lata 60-te.
(nie zdążyłam sfotografować motków, więc to piękne zdjęcie pożyczyłam ze strony zamotane.pl )
Oczywiście zarwałam pół nocy bo musiałam zobaczyć jak te kolory będą się układały. A układają się niezwykle. Włóczka skręcona jest z trzech różnobarwnych niteczek i kolor główny dzięki temu zmienia się bardzo płynnie, zresztą co tu gadać, to trzeba zobaczyć, chociaż zdjęcia i tak nie oddają urody tych zestawień.
Gdy przerobiłam jeden motek włączył mi się rozum, bo wcześniej to machałam w jakimś durnym amoku. Zaczęłam sobie uświadamiać, że jak zrobię ocieplacz taki jak ma Ania, to zrobię go do szuflady. Bo na mojej pikówce nie będzie ładnie wyglądał, a jeśli miałabym go nosić po domu czy na kurtkę jesienną to mnie szybko zacznie wkurzać gruby i ciepły golf po samą brodę. A przecież robię to sobie, nie muzom i może połowa roboty to dobry czas na ochłonięcie, sprucie i zrobienie czegoś, co jednak posłuży mi zimą. O dziwo, prucie nawet mnie nie "zabolało", szybko przyszło, szybko poszło, lepiej teraz niż po zszyciu. Tym razem nabrałam mniej oczek i postanowiłam, że to jednak będzie szal. Szeroki, niezbyt długi, taki do spięcia broszą czy agrafą. Znowu dwa wieczory machania nadgarstkami i gotowy szal w kolorach jak z kadrów "Nieśmiertelnego" zadebiutował grzejąc mnie w te siarczyste mrozy.
Zastanawiam się, czy nie lepiej by wyglądał zrobiony na jeszcze grubszych drutach, ale póki co zostawiam tak jak jest, bo...
... kupiłam kolejne dwa motki Katia Azteca (7815), tym razem w odcieniach szaro-fioletowych , druty nr 8 i robię szalik dla Oli. Jak starczy, to zrobię też czapkę, zobaczę. Na ósemkach robi się trudniej, ale za to robótka jest jeszcze milsza i delikatniejsza w dotyku. W sam raz dla takiej, którą szaliki duszą ;))) Pewnie szybko pokażę efekt końcowy, bo wczoraj w kolejce do ortodonty przerobiłam prawie cały motek.
A na zakończenie melodia, która przenosi mnie w lata 60-te.
oj znam en błogostan podczas dziergania, znam :)
OdpowiedzUsuńa muzy brak jest :(
JOASIU - u mnie gra... właśnie sobie słucham po raz stopięćdziesiatytrzeci...Buziaki!
OdpowiedzUsuńAleż piękne kolory! Śliczny szal wychodzi. Machanie drutami jest wspaniałe dla nerwów - właśnie też porzuciłam chwilowo decoupage i dziergam dłuuugi sweter dla córki (na cienkich drutach, więc trochę mi zejdzie, ale dobrze by było skończyć zanim zima sobie pójdzie;))
OdpowiedzUsuńŚciskam cieplutko mimo trzaskającego mrozu za oknem.
Haniu - też bym sobie popełniła coś większego... marzy mi się taki sweter-płaszcz, długi, rozpinany, właśnie z takiej włóczki ale to może na wiosnę... U nas też coś koło 20 na minusie, brrrr. Byle do niedzieli, potem może będzie cieplej.
OdpowiedzUsuńBardzo kuszące motki. I kolory śliczne, a mróz taki,że szali, szalików i wszelkich zawijaków wokółszyjnych nigdy za wiele:) Pozdrawiam gorąco:)
OdpowiedzUsuńSuper moteczki, super szal sie kroi:) Ja sobie dzisiaj matinki dziergnełam bio zimno mi okrutnie (choć nawet w połowie nie tak jak u Ciebie:).
OdpowiedzUsuńBuziole Ci wielkie ślę:):):)
pięknie dziergasz:) mnie tez ostatnio wzięło i dłubię szale na zmianę z kamizelami i też chyba do szuflady a ażurek walnę sobie przydymioną himalaye padishah-już się nie moge doczekać:)( druty grube jak palce:)
OdpowiedzUsuńMitenki znaczy sie chciaam powiedziec:)
OdpowiedzUsuń"prozac sprzedawany na motki...." jak to pięknie brzmi i jak pięknie opisałaś miłość do dziergania... jestem pod literackim wrażeniem:)
OdpowiedzUsuńuwielbiam takie szaliki,kiedys nawet o tym pisalam,ze musza byc dlugie i kolorowe jak tecza(czyli podobne do Twojego) a pozniej ktos mi powiedzial,ze tecza jest symbolem kochajacych inaczej...ale to nic,bo ja nadal takie szaliki lubie:):):)
OdpowiedzUsuńsama jednak nie robie,bo nie umiem i nie moge sie nadziwic -serio,aaz tak leczniczo to dziala? faaajnie:)
p.s Miro,nic mi nie wiadomo,czy moja deseczka dotarla,samolot leci,jak doleci,to zaraz dam znac;) z gory dziekuje!!!
Miro kolory są zjawiskowe !!! Coraz częściej chodzi mi po głowie dzierganie , kurcze chyba zacznę :)
OdpowiedzUsuńPotrzebuje takiego prozacu ostatnio ....
Buziaki posyłam i czekam na prezentacje kolejnych wykorzystanych motków:***
No cóż, sobie tylko popatrzę. O jakimkolwiek dzierganiu u mnie pojęcia niet !
OdpowiedzUsuńSzal cudny. Fajnie zestawione kolory, można ubrać do wszystkiego.
Pozdrawiam cieplutko
Piękny pean na temat włóczki i o ile w ogóle się na tym nie znam to rzeczywiście nie widziałam płynnie przechodzącej w tak wiele różnych kolorów. I jeszcze do tego lecznicza, czyli same korzyści. Dobrze znaleźć sobie coś tak kojącego.
OdpowiedzUsuńLubię Twoje zabawy słowne nie mniej, niż efekty Twoich nadgarstkowo - palczastych gimnastyk :) Prozac na motki rozłożył mnie na przysłowiowe łopatki ;) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńno I low Ju Cię Mirko,za ten otulacz co to grzeje przez monitor .Cudny jest i w ogóle i w szczególe.Gdybym umiała coś w tym temacie stworzyć też bym się w ten sposób relaksowała.
OdpowiedzUsuńp.s. u mnie ostatnio butelki z grzańcem znikają z niepojącą częstotliwością :)
WŁAŚNIE SIEDZE Z DRUTAMI....WEŁNA CZEKA.....ALE TWOJA TO CUDO:)))))
OdpowiedzUsuńMiruś ale wspaniała to włóczka i jaki szalik będzie (jest)!!!I od samego patrzenia cieplej się robi...u mnie tylko -13!!!!Buziaki:)
OdpowiedzUsuńpiękny szal, cieplutki na pewno bo to gruba włóczka,
OdpowiedzUsuńWczesniejszy szary jest cudowny, bardzo lubie robic z tej wełenki
Cudna wełna,cudny szal. Moja terapia "prozakowa" to szydełko i włóczka. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuń