piątek, 10 sierpnia 2012

Cztery tygodnie ...

Nie wiem jak to jest u innych, ale ja im mam dłuższą przerwę w pisaniu na blogu, tym mozolniej się do tego pisania zbieram. Gubię rytm i mam problem z pozbieraniem wątków w jakąś składną całość. A zbiera się ich z czasem troszkę. Chciałoby się pokazać jakiś świeżutki dekupażyk, opisać jakieś rodzinne wydarzenie czy podzielić refleksją nad przeczytaną książką (bo dzięki Bogu udaje mi się jeszcze wygospodarować pół godzinki dziennie na lekturę). Dylemat, co wybrać, żeby post nie zajął trzech stron jest tak wielki, że z dnia na dzień odsuwam od siebie decyzję i odkładam pisanie na bliżej nieokreślone potem. Dziś jednak postanowiłam się przemóc bo i okazja jest ku temu ważna. 

Dziś nasze kociaki kończą cztery tygodnie!

Nie przewidujemy jakiejś szczególnej celebracji, bo dziś ktoś ważniejszy od kotów ma dziś swoje święto (Kochanie, tysiąc buziaków!), ale odnotować tę datę trzeba, bo to taki przełomowy moment w życiu kota. Maluchy urosły przez ten czas bardzo, czego niestety na zdjęciach nie widać :(  Shiva, jako najbardziej fotogeniczny z całej piątki jest nieustannie fotografowany.


Już nie wyglądają jak małe, trzęsące się szczurki, ale jak prawdziwe koty. Ciałka nabrały proporcji, pyszczki z płaskich "azjatyckich" wyprofilowały się do przodu i tylko oczyska wciąż są błękitne, co w połączeniu z czarną sierścią wygląda niezwykle słodko. I patrzą tymi oczyskami tak mądrze, że człowiekowi się wydaje że rozumieją wszystko co się do nich mówi, a gadamy do nich nieustannie i słodzimy jak nad wózeczkiem niemowlaka. 

 

No nie da się inaczej! Ręce same wyciągają się do głaskania i przytulania. Od poniedziałku mają troszkę spokoju, bo Olaśka pojechała na kolonie i już ich nie zamęcza, ale nasz Duży i Dorosły Synio też lubi się do takiej kruszyny potulić. O dziwo, od początku  Luna nie miała nic przeciwko temu, nigdy nie fuczała gdy zbliżaliśmy się do koszyka, nie panikowała, gdy braliśmy na ręce. Może to, że rodziła je w naszej bardzo bliskiej obecności i z naszą pomocą sprawia, że ma do nas zaufanie i o dzieci się nie boi. Tylko raz, na samym początku zabrała jedno i schowała w garderobie na piętrze, ale gdy je znaleźliśmy i odnieśliśmy do koszyka, to już tego więcej nie próbowała. Jak na tak młodą matkę (w dniu porodu skończyła 10 miesięcy) świetnie sobie radzi. 


 Jest zmęczona, to widać, ostatnio traci sporo sierści, i nieustannie domaga się jedzenia ale jak mnie pocieszył lekarz, to wszystko normalne objawy przy tak licznym potomstwie. Jak maluchy zaczną podjadać coś innego niż mleko z cycucha to i mama nabierze ciała. Oby, bo teraz to skóra i kości i jak biega, to jej się ten pusty, rozciągnięty brzuszek telepie na boki jak farfocel.

Jakoś tak tydzień temu maluchy zaczęły próbować wspinaczki po ściance i podciągały się ku brzegowi koszyka. Oczywiście Pańcia-panikara zaraz obłożyła koszyk poduchami, żeby sobie maluchy głów nie poobijały, nawet im stołeczek podstawiłam, żeby im ułatwić, ale to był akurat głupi pomysł :)))
 

 Jak było do przewidzenia, po pierwszym udanym, choć mocno niedopracowanym pod względem stylu wyjściu a raczej wypadnięciu na główkę z półobrotem koty poczuły, że prawdziwy świat jest poza koszem i potem już jeden po drugim wyłaziły na wolność. Ciekawe, że jak już wychodzą, to wszystkie, taka zgrana z nich gromadka. Pierwsze kroki po zimnej podłodze były mocno chwiejne i przypominały raczkowanie, ale dziś wszystkie chodzą już normalnie, mało tego nawet zdarza im się podbiec. 



Uwielbiają włazić pod szafkę, co doprowadza do rozpaczy Lunę, która tam się niestety nie mieści i przywołuje je do wyjścia a jak to nie pomaga przywołuje nas, żebyśmy jej te dzieci wyciągnęli i podali do wylizania. Bo każdy wędrowniczek jest  zaraz po powrocie z "wyprawy" mocno wylizywany. Czasem te matczyne pieszczoty wyglądają dość szokująco, bo Luna potrafi złapać delikwenta w łapy i podrzutem w górę skierować ku koszykowi, albo "wgryźć" mu się w szyję i potarmosić, co na nas, patrzących z boku robi wrażenie bardziej kary niż pieszczoty, ale młode nie protestują, więc chyba to lubią. 


Niestety wraz z nabyciem przez kociaki umiejętności wychodzenia z kosza skończył się dla nas czas spokoju. Całe szczęście, że maluchy potrafią też samodzielnie do kosza wrócić, bo dzięki temu nocą możemy spać spokojnie nie budzeni przez piszczącego z głodu czy z zimna malca, który nie może wrócić do mamy. 

 Na razie nie zapuszczają się daleko i mamy nadzieję, że jeszcze tydzień-dwa uda się je utrzymać na parterze. Jak już się nauczą pokonywać schody, to ... będzie się działo! ;))
Przed nami jeszcze nauka jedzenia z miski, no i najważniejsze wyzwanie - kuweta. Chcielibyśmy przekazać nowym właścicielom kotki dobrze wychowane, więc będziemy ćwiczyć siusianie do żwirku, a kto wie, może jeszcze nauczymy je wychodzić za potrzebą na zewnątrz.


Tymczasem cieszymy się ich obecnością, gapimy jak w obrazek, bo przecież lada moment pójdą w świat.

Buziaki dla wszystkich kibicujących naszej gromadce. 
 Księżycowa Babcia *


*tak mnie nazwała Kaprysia. Dzięki przymiotnikowi ta babcia mnie trochę mniej "uwiera" ;))))

26 komentarzy:

  1. Wzystkie maluchy sa slodkie, ale od tych czarnych nie moge oderwac oczu! Chyba mam cos z czarownicy, bo moj absolutny zachwyt budza czarne koty, jak moja Maciejka. Dobrze, ze ja zawczasu wet wysterylizowal, bo patrzac na Wasze kocieta, chyba bym nasza koteczke zaraz za maz wydala.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po dokładnych oględzinach maluszych podbrzuszy okazało się, że czarnuszki to nie 3D+1CH, ale 2D+2CH a my mamy zamówienie na trzy czarne dziewczyny!!!! Na razie nie ma paniki, bo pocieszamy się tym, że żadni z nas znawcy i czekamy aż siusiaki troszkę urosną :) Dzięki za odwiedziny Czarna Pantero :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miro, no to teraz masz co robić ;) pilnować tej całej gromadki to niezła sztuka :)
    a masz już dla wszystkich nowe rodziny??
    powodzenia w nauce maluchów!!

    OdpowiedzUsuń
  4. No, piękne te Twoje księżycowe wnuczęta:)))Sto pociech i pełne ręce głaskania.
    Dziękujemy z Mrautak za życzenia zdrówka i pozdrawiamy zapatrzone w maleństwa:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Księżycowa Babciu, cudne te wnuczęta :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A śliczne są , można się w nich zakochać od pierwszego wejrzenia:)
    Pozdrawiam Cię serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudne maluchy! Nie wypuszczałabym ich z kolan. Do zacałowania. Znależliście już nowe rodziny dla wszystkich?

    OdpowiedzUsuń
  8. O Boziuniu, jakie one słodziaczki! :)
    Mireczko Droga, ale macie piękną lekcję życia: narodziny, dorastanie, a potem... rozstanie.
    Bardzo o Was dobrze świadczy fakt, że wypuścicie w świat kotki, które są już nauczone czystości. Dla przyszłych właścicieli będzie to ogromnym plusem.
    Czytam wszystko jednym tchem i cały czas mi mało ;)
    Czekam na kolejną relację, ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ależ masz piękne doznania:)))Nie wszystkim dane:)))Kociaki PRZE-CUD-NE:)))Pozdrawiam Cię Księżycowa Babciu:)))piękny pseudonim:))))

    OdpowiedzUsuń
  10. cudownie opowiadasz o kocim życiu:-)
    słodziaki piękne, a kiedy planujesz przeprowadzkę do nowych rodzin? jeszcze z miesiąc u Ciebie pobroją?
    uściski przesyłam dla Ciebie i głaski dla kocich śliczności:-)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Ależ śliczności:) Do zagłaskania.

    OdpowiedzUsuń
  12. ależ masz cudną atrakcje w domu- takie słodziaki to patrzeć , jak na najlepszy film...
    całuski

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeurocze - jak to małe kotki; niech się zdrowo chowają!
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
  14. Księżycowa Babcia - uśmiałam się;)))
    Trudno napisać o takich kotkach coś innego, niż to, że są słodkie, cudne i kochane:) Tylko teraz rzeczywiście trzeba czuwać, żeby małym zdobywcom świata nic się nie przytrafiło niemiłego - bo jak ta gromadka zacznie się rozłazić, każde w inną stronę, to...;)))
    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Alesz rodzina kwitnie, cudo. Nie dziwoto ze czasu nie masz na blogowanie. Buziole i zdawaj relacje choc fotografczne, bo nie od dzis wiadomo ze każdy maluch to cudowny widok dla oczu.

    OdpowiedzUsuń
  16. To jest niesamowite, że większość małych zwierzatek jest przez długi okres czasu do zwierząt nie podobne, tylko do klusek tłustych (np. pieski, hihi), ale kotki szybko robią się idealnie kocie :-)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ależ ten czas leci. Nie tak dawno czytałam o porodzie, a tu już kociaki porosły że ho. ho.Pięknie wyglądają.Ich mama, choć jak wspomniałaś młoda, widać ,że wie jak sobie z nimi radzić.

    OdpowiedzUsuń
  18. Słodkie maleńkie stworki a Siwa ma tak specyficzne pręgi na łepku, że wygląda jakby był zatroskany o cały świat. Mamy jednego kota, ale za to z ADHD i uważam, że to jedne z najbardziej absorbujących małych stworzeń na świecie. Słodycz jest wprost proporcjonalna do łobuzerstwa i ciekawości świata.

    OdpowiedzUsuń
  19. Kociaki wspaniałe,podziwiam ,że tak ogarniasz sytuację z tą wesołą gromadką.Ja niechęć do reprodukcji mojej futrzanej panny eL zwaliłam na zbyt małe lokum,ale prawda jest taka,że po prostu całość "logistyczna" mnie zniechęca, co nie zmienia faktu,że chętnie bym takie maluszki potuliła :)
    pozdawiam
    The Moon Star Granny :D

    OdpowiedzUsuń
  20. sliczne :)
    postaw maluchom niska kuwete z drobnym piaskiem-same sie przyucza :)
    powodzenia
    Aska

    OdpowiedzUsuń
  21. Kociaczki sa przeslodkie, owszem moga troche nabroic ale nie musza...Poza tym...nawet jesli juz cos spsoca to...wystarczy popatrzec na pyszczki i...po sprawie;-)
    Kochana powodzenia zycze!!!!
    Mireczko i duzo slonca!!!

    OdpowiedzUsuń
  22. Napisałam długi komentarz i Blogger wysłał mnie z nim w kosmos. Grrrr! No to w skrócie: pisz, Kochana, choćby i wielostronicowe posty, ja i tak będę wielbić Twój sposób pisania. Kociambry przesłodkie! Całusk dla Ciebie i wytarmoski dla Futer!

    OdpowiedzUsuń
  23. Saśku! Jak ja Cię kocham!

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...