Tak mi jakoś wyszło, przy okazji rozmyślań nad moimi fascynacjami przeróżnymi. Sama byłam zaskoczona, że tylu ich się "uzbierało".
Pierwszym chronologicznie i pod względem "siły rażenia" był i jest chyba Bruce Lee ( OK, można się śmiać) . Kiedy zobaczyłam Go po raz pierwszy miałam jakieś 13-14 lat, było lato, obóz wędrowny po malowniczej Jurze krakowsko-częstochowskiej. Przypadkowe kino i przypadkowy film, bo to nie były czasy, gdy się przebierało w repertuarze. Nic nie mówiący tytuł "Wejście smoka", obco brzmiące nazwiska na afiszu, ot film karate dla chłopaków. Wyszłam z kina oczarowana, oszołomiona i zakochana (dopiero kilka lat później dowiedziałam się, że obiekt moich westchnień nie żył już długo przed wprowadzeniem filmu do polskich kin), a drobny, ale umięśniony Chińczyk z cudownie skośnymi oczami i nieśmiałym uśmiechem stał się dla mnie na całe lata ideałem męskiej urody. I choć tych lat minęło już prawie trzydzieści, to wciąż jakaś siła każe mi włączyć telewizor gdy widzę w programie "Wejście smoka". Nie jest ważne, że znam go na pamięć, nie jest ważne, że mam na go płytce, po prostu muszę i już :))) Rodzina przywykła a Małż z cudowną wyrozumiałością toleruje to moje skrzywienie.
Jeśli chodzi o muzykę, to tutaj też rządzą Azjaci, chociaż to dużo młodsza fascynacja. Shigeru Umebayashi i Tan Dun. Obu panów poznałam bliżej dzięki fantastycznej stacji, czyli rmf classic. Oczywiście filmy, do których napisali muzykę znałam już wcześniej, ale ani dźwięki w tle ani tym bardziej nazwiska nie zostały mi w pamięci na dłużej. Dopiero, gdy usłyszałam te melodie w radiu, w pełnej wersji, zawładnęły mną do tego stopnia, że chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którzy potrafią tak magicznie składać nuty w przepiękną całość. Nie będę się tu rozpisywać na ich temat, bo to wszystko można znaleźć w necie, na zachętę tylko wrzucę Wam dwa fragmenty.
Na początek fragment muzyki Tan Duna do filmu "Hero"
i króciutki, ale niesamowity (może dzięki głosowi Kathleen Battle) fragment muzyki Shigeru Umebayashi z "Domu latających sztyletów"
Ponieważ wciąż leje i jest zimno, to dla rozgrzewki dłubię sobie moje decou-. Nadal tkwię w klimatach karmelowo-cynamonowych. Zrobiłam trzy szkatułki. Są tak maleńkie, że można w nich ukryć tylko małe sekrety. Jeśli ktoś takowych nie ma, to może ewentualnie wrzucić jakieś spinacze, guziki, albo koraliki. Ot taki bibelocik-kurzołapek na biurko.
Pierwszym chronologicznie i pod względem "siły rażenia" był i jest chyba Bruce Lee ( OK, można się śmiać) . Kiedy zobaczyłam Go po raz pierwszy miałam jakieś 13-14 lat, było lato, obóz wędrowny po malowniczej Jurze krakowsko-częstochowskiej. Przypadkowe kino i przypadkowy film, bo to nie były czasy, gdy się przebierało w repertuarze. Nic nie mówiący tytuł "Wejście smoka", obco brzmiące nazwiska na afiszu, ot film karate dla chłopaków. Wyszłam z kina oczarowana, oszołomiona i zakochana (dopiero kilka lat później dowiedziałam się, że obiekt moich westchnień nie żył już długo przed wprowadzeniem filmu do polskich kin), a drobny, ale umięśniony Chińczyk z cudownie skośnymi oczami i nieśmiałym uśmiechem stał się dla mnie na całe lata ideałem męskiej urody. I choć tych lat minęło już prawie trzydzieści, to wciąż jakaś siła każe mi włączyć telewizor gdy widzę w programie "Wejście smoka". Nie jest ważne, że znam go na pamięć, nie jest ważne, że mam na go płytce, po prostu muszę i już :))) Rodzina przywykła a Małż z cudowną wyrozumiałością toleruje to moje skrzywienie.
Jeśli chodzi o muzykę, to tutaj też rządzą Azjaci, chociaż to dużo młodsza fascynacja. Shigeru Umebayashi i Tan Dun. Obu panów poznałam bliżej dzięki fantastycznej stacji, czyli rmf classic. Oczywiście filmy, do których napisali muzykę znałam już wcześniej, ale ani dźwięki w tle ani tym bardziej nazwiska nie zostały mi w pamięci na dłużej. Dopiero, gdy usłyszałam te melodie w radiu, w pełnej wersji, zawładnęły mną do tego stopnia, że chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którzy potrafią tak magicznie składać nuty w przepiękną całość. Nie będę się tu rozpisywać na ich temat, bo to wszystko można znaleźć w necie, na zachętę tylko wrzucę Wam dwa fragmenty.
Na początek fragment muzyki Tan Duna do filmu "Hero"
i króciutki, ale niesamowity (może dzięki głosowi Kathleen Battle) fragment muzyki Shigeru Umebayashi z "Domu latających sztyletów"
Ponieważ wciąż leje i jest zimno, to dla rozgrzewki dłubię sobie moje decou-. Nadal tkwię w klimatach karmelowo-cynamonowych. Zrobiłam trzy szkatułki. Są tak maleńkie, że można w nich ukryć tylko małe sekrety. Jeśli ktoś takowych nie ma, to może ewentualnie wrzucić jakieś spinacze, guziki, albo koraliki. Ot taki bibelocik-kurzołapek na biurko.
Ciepła Wam życzę i słońca.
Bardzo ładne szkatułki. A "Wejście smoka" w owym czasie, obejrzałam w kinie 3 razy, a trudno było o bilety !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie mam nic przeciwko azjatom, ani innym nacjom, ale Wejście smoka to nie moja bajka...
OdpowiedzUsuńByłam raz. Nie żałuję, ale i nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki.
Szkatułki - miodzio:)
Fajne takie maleńkie szkatułeczki-kurzołapki ;) Chyba sobie machnę takie na biurko, bo wstyd, spinacze i inne takie w papierowych pudełeczkach.
OdpowiedzUsuńMireczko, wprowadziłaś mnie w nieznane klimaty muzyczne, ale muszę przyznać, że przemiłe dla ucha :)...
OdpowiedzUsuńFilm "Wejście smoka" przeżywałam chyba przez pół roku, później mi przeszło, ale fajnie przypomnieć go sobie w TV...
Mini szkatułeczki cudne - malusie -urokliwe - skarbnice sekretów !!!
Jak tam u Ciebie z wielką wodą?
Pozdrawiam dziś już z prawdziwym słońcem :))
pudełeczka w sam raz na buziaki. Śliczne.
OdpowiedzUsuńŚliczne pudełeczka :), mam jedno takie, ale jeszcze surowe, brakowało mi pomysłu - Twoje rewelacyjne. Azjatów może za bardzo nie kocham, ale RMF Classic uwielbiam, to jedyne radio, którego słucham :). "Hero" to jeden z ulubionych filmów mojego Pana Męża, mnie też zachwyca ta muzyka (mam płytę z całą ścieżką dźwiękową), jak i piękne, niezwykłe obrazy w filmie (też mam płytę :)
OdpowiedzUsuńAle mi się podoba to małe czekoladowe z miłością na wieczku!:)
OdpowiedzUsuńPiękne szkatułki :)))
OdpowiedzUsuńWejście smoka widziałam co najmniej 3 razy - i to jako dziecko( od razu pisze , że w pobliżu nie było rodziców ) :))))
A pod poprzednim postem zapomniałam oczywiście Cię pochwalić - śliczne te obrazki - zdolniacha jesteś :*
buziaki :**
Wejście smoka to film prawie kultowy ;-))) dla pewnego (!) pokolenia. Mojego tak :D
OdpowiedzUsuńSzkatułeczki-puzdereczka śliczne. Moim zdaniem nie powinno się ich rozdzielać-są jak trojaczki :-)
nice!
OdpowiedzUsuńhugs
c@
mini pudełeczka bardzo ładne i przy nich nie tak mini pracy!!!!jak tam Miruś Twoje zalewanie juz dobrze? Trzymam kciuki i pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńSzkatułki rumienią się jak pensjonarki i przekazują Wam cichutkie "dziękuję". A ja? Ja mam świadomość, że z nastoletnich fascynacji powinno się z czasem wyrastać, ale... no właśnie, bywa tak, że przywierają one tak silnie do serca, że żaden zdrowy rozsądek tego nie wyrwie. Mnie z tym dobrze, są gorsze dziwactwa.
OdpowiedzUsuńHanutko - cieszę się, że przebywamy wśród tych samych dźwięków.
Ivciu, Aguś - woda powoli opada, z sufitu też już nie kapie, ale niestety, czeka mnie mały remont :(((. Co jest oczywiście niczym wobec ogromu strat, jaki spowodowała woda w tylu miejscowościach.
cześć słońce:)
OdpowiedzUsuńOj nie powiem ale Ci panowie mają w sobie to coś, mówię jednak o typie jaki pokazałaś na zdjęciu :) A co do szkatułeczek... kochana poczyniłaś takie postępy że aż mnie wsrząsneło :) Piękne te wszystkie rzeczy. Buziaki
Oj mają, mają ...;)
OdpowiedzUsuńA co do postępów, to coś w tym jest. Kiedy teraz patrzę na moje pierwsze lusterka, to mam ochotę zedrzeć je do gołej dechy. Nie mówiąc już o tych dwóch "obrazkach", nawet nie wiesz Mirelko jak mi teraz wstyd za nie. O, nawet teraz oblałam się rumieńcem.
Buziaki.
Piękne szkatułki na skarby! A B.Lee też mnie fascynował swego czasu ;-)
OdpowiedzUsuń