niedziela, 2 października 2011

Wehikuł czasu Woody'ego A.


Zupełnie nagle okazało się, że z piątku na sobotę będziemy mieć wolną chatę. Ola pojechała na szkolną, weekendową wycieczkę w góry. To akurat nie było niespodzianką, ale w piątkowe popołudnie Synio oznajmił, że chciałby przenocować u kolegi i tym nas akurat zaskoczył. Gdybyśmy byli młodsi i mieli bardziej "dyspozycyjnych" znajomych to by się nawet dało wykroić jakąś imprezkę. Skoro jednak się nie dało, to postanowiliśmy pójść sobie w miasto bliżej nie określając planu wyjścia ani godziny powrotu. Szczerze mówiąc (i to również tłumaczę naszym wiekiem i co tu dużo mówić zmęczeniem materiału) owa podarowana nagle wolność, po pierwszej euforii spowodowanej tym faktem troszkę nas zakłopotała. No bo teoretycznie pomysłów i możliwości mieliśmy przynajmniej kilka, ale gdy przyszło do konkretów, to stanęliśmy przed ścianą. No bo fajnie by było pójść gdzieś potańczyć na przykład. Niby nic trudnego. W milionowym mieście wojewódzkim, pełnym lokali przeróżnych wystarczy wjechać w okolice szeroko rozumianego centrum i ruszyć przed siebie. Co brama, to pub, klub, piwnica itp. Nic tylko wchodzić i ... wyjść czym prędzej. Bo muzyka w głośnikach zdaje się służyć li tylko zagłuszeniu bełkotu wydobywającego się z przepitych gardeł. Niestety w większości nastoletnich gardeł. Wchodząc zawyżalibyśmy średnią wieku co najmniej o dyszkę, jak nie więcej. Poza tym jedyna forma tańca, jaką w warunkach klubowych można by było uprawiać nazwałabym raczej zawodami w nieskoordynowanym, ale zdecydowanie nakierowanym na pewne strategiczne punkty ciała wiciu się wokół partnera. Świetne, o ile jest się fanem ocierania o nabuzowanych hormonami nastolatków płci obojga z lepkimi łapkami i mętnym spojrzeniem. Nie takich jednak wrażeń szukaliśmy.

Dlatego skończyło się dość banalnie dla wielu, ale dla nas i tak wyjątkowo... po prostu poszliśmy sobie do kina. Znaczy na film. A dokładnie na "O północy w Paryżu". Z ilości osób na sali wywnioskowałam, że już chyba wszyscy ten film widzieli. Ale to nic nowego dla nas, że jesteśmy na szarym końcu. Zresztą uważam, że akurat ten film jest idealny do oglądania w kameralnej atmosferze małego kina. Woody Allen to Mistrz kina, reżyser z niesamowitym dorobkiem, człowiek, który o sprawach zasadniczych potrafi mówić w sposób żartobliwy, lekki. Scenarzysta, który mnie rozśmiesza, bym po chwili, gdy uspokoję nieco oddech po spazmatycznym rechocie odkryła tkwiące w skorupce skeczu sytuacyjnego ziarnko smutnej prawdy o życiu i o nas samych. Chociaż przyznaję, że na tym seansie zaśmiałam się na głos raptem dwa lub trzy razy. Tym razem był to raczej półuśmiech, który jednak nie schodził mi z twarzy długo po wyjściu z kina.

Bo ten film to była dla mnie prawdziwa przyjemność estetyczna i emocjonalna. Obrazki z Paryża (też uważam, że pięknie wyglądającego w deszczu), wspaniała scenografia wnętrz, pełna zgaszonych kolorów, brązów, sepii, muzyka i stroje od współczesnych po te z Belle epoque. Wszystko to stworzyło bardzo spójną i ciepłą całość. Ale najważniejsze, co mnie urzekło, to magia tej prostej w gruncie rzeczy historii. Historii odkrywania tego, co jest dla mnie najważniejsze, tego kim naprawdę jestem a kim w żadnym wypadku być nie chcę, chociaż ktoś może przekonuje mnie, że tak nie jest. Historii odwagi stawiania własnych pragnień przed oczekiwaniami innych. Czyż sama nie myślałam czasem, że urodziłam się jakieś dwadzieścia lat za późno? Czy nie marzyłam o przeniesieniu się choćby na chwilę do Warszawy lat 60-tych? Niestety, po mnie nigdy nie podjechała stara Syrenka i nie dosiadłam się do dziewczyn w szerokich spódnicach z natapirowanym kokiem na głowie. Nie zatańczyłam twista z chłopakiem w wąskich spodniach i kolorowych skarpetkach, nie usłyszałam Komedy na żywo. Ale czy Gil (bohater filmu) przeżył to wszystko? Czy spotkał Hemingway'a, Picassa czy Salvadora Dali ? Czy automobil przeniósł go w lata 20-te XX wieku, czy to było po prostu senne marzenie lekko zamroczonego winem i atmosferą Paryża przyblokowanego pisarza. To już każdy sobie sam musi zinterpretować. Bo każdy z nas nosi w sobie jakieś marzenie, albo jakieś wspomnienie. Pielęgnuje je, dopieszcza, często ubarwia. To jest właśnie piękno marzeń i siła wspomnień. Im dłużej wspominamy, tym bardziej rzeczywistość minioną idealizujemy, im bardziej do czegoś tęsknimy tym bardziej kolorowo to widzimy. Zapominamy, że uliczki Paryża toną nie w malowniczej poświacie jak z pejzaży impresjonistów, ale po prostu w śmieciach, że nie pachną świeżą zielenią ale spalinami i że wieża Eiffla błyska milionem światełek jedynie dzięki fleszom aparatów fotograficznych tłoczących się na niej turystów. Chcemy pamiętać to, co piękne, co nas zauroczyło i chwyciło za serce. Chcemy pielęgnować nasze wyobrażenia. Chcemy być tam, gdzie nas nie ma (przynajmniej czasami). Woody Allen pokazuje mi, że "chcieć" należy zamienić w "móc".
Tych kilkadziesiąt minut seansu to była także moja podróż wehikułem czasu do mojej własnej La Belle Epoque.

Nie mogę sobie odmówić zapisania w tym miejscu jeszcze kilku bardziej przyziemnych spostrzeżeń. Ciekawa jestem, czy tylko mi się tak wydaje i czy (jeśli mam rację) był to świadomy zamysł Allena, ale Owen Wilson niesamowicie mi go przypominał. Nie znam tego aktora zbyt dobrze, więc nie wiem, czy podobieństwo jest zagrane, czy istnieje naprawdę, ale co chwila powstrzymywałam się by nie krzyczeć Małżowi do ucha "przecież to cały Allen, te neurotyczne gesty, te miny, nawet to przygarbienie ramion ". Czy ktoś też tak myśli, czy to tylko moje odosobnione wrażenie?

Adrian Brody - niesamowicie zabawny, po raz kolejny udowodnił, że jest niesamowicie "plastyczny" jako aktor.

Corey Stoll - cały czas miałam wrażenie, że już go gdzieś widziałam, ale po przejrzeniu filmografii obawiam się, że tylko mi się wydaje. Jeśli Hemingway miał tak samo magnetyzujące spojrzenie, to nie dziwię się, że siał spustoszenie wśród kobiet ;)

Kathy Bates - świetna, jak zawsze

Michael Sheen- brrr. nie cierpię takich ludzi. Całe szczęście, że Paul "Pan Wiem-wszystko-najlepiej" to tylko wymyślona postać ;)))







20 komentarzy:

  1. Dziękuję za tą recenzję, zachęciłaś mnie skutecznie:)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niespodziewana wolna chata dość ciekawie zaowocowała:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana,jestem absolutnie zakochana w allenie od wielu, wielu lat...Nieco neurotyczny intelektualista to prawie zawsze kluczowa postać w jego filmach,kiedyś grał siebie ,a teraz inni grają jego...Film oczywiście widziałam,wiele tekstów już funkcjonuje w moim środowisku-"Zdradziłaś mnie,wybaczam Ci wszak to Paryż..."-no i jak nie wielbić Woodego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny pomysł na spontaniczny wypad " w miasto".
    A Allena zawsze i wszędzie :-)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłam, widziałam, zachwyciłam się pięknymi zdjęciami i nastrojową muzyką. Fabuła filmu wydaje mi się nie ma nic wspólnego z dotychczasowymi produkcjami W. Allena, ale film przez to nie jest ani trochę 'gorszy' ogląda się go wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE WIEM CO O SOBIE MYŚLEĆ...ALE JUŻ JAKO MAŁA DZIEWCZYNKA UWIELBIAŁAM ALLENA...KU ZDZIWIENIU MOICH KOLEŻANEK..PIĘKNA RECENZJA....CHĘTNIE BYM OBEJRZAŁA:))...I JESZCZE SINATRA..DZIĘKUJĘ:))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Pocieszę Cię Miro :) nie byliście na szarym końcu kinomanów, którzy nie widzieli tego filmu. Na szarym końcu jestem ja z Małżem, ponieważ my wciąż jeszcze jesteśmy przed ;) Jednak sądzę, że po przeczytaniu Twojej recenzji to "przed" zamieni się niebawem w "po".
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Byłam, widziałam:) W pełni popieram zachwyty.. I dzięki za Sinatrę do kompletu:)
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  9. ..hehe na szarym końcu zaraz za Palmette jesteśmy my z małżem ;-) Też mam na liście do pooglądania, tym bardziej po przeczytaniu Twojej recenzji. Jestem ciekawa tego Owena Wilsona, widziałam go w jakimś lekkim filmie i jakoś mnie nie zachwycał. Za to Kathy Bates uwielbiam w każdej roli.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajnie się tak z lubym wypuścić czasem:) A dancingów dla "jeszccze nie całkiem starszych państwa" to pod Wawelem nie organizują??? Toż to tak nie może być!!!! Może tu pomysł na jakąś działalność gospodarczą się zrodził????
    Buziole Cie ślę upalne!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. W tej nowszej stolicy też nie ma miejsc, gdzie "starsi państwo dwoje" mogliby sobie potańcować. Widocznie to nie jest dżazy... ;)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Taka nagła wolność może spowodować zawrót głowy:)) Nasza wolność to motor, ujeżdżamy i korzystamy z ostatnich pięknych dni.
    Na filmie byliśmy. Nie opuścilibyśmy pozycji Woody"ego Allena, bo go lubimy.
    Mam podobne emocje i przemyślenia co Ty. Może to charakterystyczne dla naszego wieku????:)))))))) Może dzięki temu filmowemu obrazowi, choć przez chwilę, spojrzymy na siebie i świat wokół nas inaczej, radośniej, pozytywniej, cieplej... Może docenimy to: kim jesteśmy, jak, gdzie i kiedy żyjemy. U mnie film wywołał taką właśnie refleksję.
    Cały Woody - zawsze zmusza do myślenia:>

    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Oj czekam czekam na ten film w wersji płytowej.
    ps=trzeba było wtargnąć w tłum i pokazać na co Was stać
    Buziolki

    OdpowiedzUsuń
  14. Do kina pewnie nie pójdę, ale jak tylko złowię płytę z przyjemnością obejrzę. Kaprysie lubią Paryż, nastroje,deszcz, impresjonistów i czasem Allena;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Co do wyjść na miasto nie okłamujemy się już z moim (jak Ty to mówisz)małżem i wiemy, że najlepiej jest nam w naszym towarzystwie bez żadnych wielkich wyjść. Powiem więcej nie rozumiem czemu wysłuchiwanie głośnej muzyki i podchmielonych sąsiadów ze stolika obok jest nazywane zabawą i w moim przypadku to nie jest kwestia wieku, bo nigdy tego nie lubiłam, ale tego w którym momencie to sobie uświadomiłam i już nie muszę się do niczego zmuszać.
    Wspomnienia, marzenia trzymają przy życiu, ale czasami myślę sobie, żeby nie przekroczyć granicy, że tu i teraz jest jednak najważniejsze, ale i tak przekraczam te granice.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak widzę randka się udała... a potańczyć można i w domu w jakiś romantyczny wieczór ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  17. Miruś wsród blogerek jestes dla mnie mistrzynią "pióra" :) Kochana Ciebie sie czyta i czyta i nie ma człowiek dosyc :) Do tego jesteś kusicielką :) My ostatnio z kochaniem dostaliśmy propozycję od mojej siory, ze sie dzieciaczkami zaopiekuje i cholercia mamy nieżły dylemat, bo już lata minęły od naszego ostatniego bycia sam na sam :):):) Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  18. Jak to wspaniale spędzić taki wieczór we dwoje. Najlepiej w Paryżu:))
    Uściski.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja próbuję obejrzeć ten film tak długo jak jest w kinach.. I wciąż nie mogę... Najpierw nie było z kim zostawić Stworków, potem pan M. wyjechał, gdy akurat miałam u siebie rodziców.. A w zeszłą sobote, gdy zamówiłam już nawet bilety (w mieście na P notabene)postanowiliśmy, że jednak nie.. że zostaniemy u cioci i pogadamy..
    A tu taka recenzja... Wiedziałam, że jest to ciekawy film bo Woody bo Rachel McAdams, bo Owen Wilson itd itd.. MUSZĘ go obejrzeć, ale boję się, że technicznie będzie to wykonalne za długi czas... :(

    OdpowiedzUsuń
  20. Miro swoim postem oddałaś wszystko to, co czułam kiedy obejrzałam ten film. Jestem wierną fanka Woody Allena i nie jestem obiektywna. Przyznaje, że po ostatnich jego produkcjach szłam z sercem na ramieniu na ten film. Tak bardzo bałam się porażki Allena. Ale jednak znowu Mistrz jest w formie a film to całe meritum o życiu i naszych pragnieniach. Jak dla mnie Owen Wilson zagrał genialnie Woody Allena. Bo jak wiadomo, film ten oparty jest na osobistych pragnieniach Woody Allena. ( zresztą jak większość jego filmów). Woody Allena bardzo ale to bardzo kocha Paryż i miał takie zawahanie w swoim życiu, ze chciał się do niego na stałe wyprowadzić z całą Rodziną.Wilson genialnie oddał temperament Allena. W innych filmach widziałam go w równie ciepłych i sympatycznych rolach ale ta była kopią Woody Allena, jak dla mnie. I jeszcze jedno : moja interpretacja tego cudnego filmu - nic głównemu bohaterowi się nie przytrafiło tak naprawdę. on po prostu stale nosił w sobie te pragnienia i dopiero atmosfera magicznego Paryża, pozwoliła mu zdobyć się na odwagę i dostrzec co tak naprawdę dzieje się jego życiu i ze to dzieje się na przekór niemu i że czas z tym skończyć.. Wybrać wolność..Wybrać marzenia.. Och...zazdroszczę:))) Mira zauważyłaś, że praktycznie w tym samym czasie oglądałyśmy ten sam film?

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...