Gdyby nie fakt, że nie po drodze mi ostatnio z aparatem fotograficznym, to dzisiejszy wpis ozdobiłabym zdjęciami czterech pór roku, jakie dzisiaj miałam okazję zaobserwować za moim oknem. Teraz jest prawdziwie zimowo. Mróz ścina kałuże, które powstały po jesiennym deszczu sprzed kilku godzin. A koło południa wielkie płaty mokrego śniegu powoli opadające osiadały na dachach i trawnikach. Jeszcze wcześniej słońce przyświeciło tak mocno, że musiałam zaciągnąć rolety, żeby móc bez mrużenia oczu pracować przy komputerze. Rano zaś, gdy odprowadzałam Olę do szkoły spokojne, bezwietrzne powietrze pachniało jak w marcu, gdy budzi się wiosna. Meteorolodzy jednak nie dają już szans tej ni-to-jesieni-ni-to-wiośnie. Ma być zima, duży śnieg i mróz. Dzieciom i wielbicielom sportów zimowych gratuluję! ;)) A ja kupiłam sobie wreszcie długi, pikowany płaszczyk, więc też się nie dam.
A jak zima, to także druty i włóczka. Dzierganie to u mnie zajęcie wybitnie sezonowe, zupełnie nie ciągnie mnie do tego w cieplejsze pory roku, natomiast nie wyobrażam sobie zimowego wieczoru na kanapie przed telewizorem bez jakiejś robótki. Jeszcze w listopadzie machnęłam sobie mięciutki i ciepły "zamot" w kolorach, które idealnie ożywiły moje zimowe czarne paltoty. Właśnie ze względu na kolor, a raczej kolory wykupiłam w pobliskiej pasmanterii cały zapas tej włóczki. Potem "wygooglałam" sobie jej nazwę w necie i lekko się podłamałam, ponieważ opinie doświadczonych dziewiarek na temat Himalaya Padisah są raczej krytyczne. Gdy wyczytałam, że nie tylko farbuje już w trakcie robienia, ale też rozdwaja się i czasem drut się wkłuwa pomiędzy nitki już chciałam oddać wszystkie motki, ale ten kolor... Zaryzykowałam i ani farbowania ani rozdwajania nie zauważyłam. Sprawdziło się natomiast to, że włóczka się niestety mechaci. No niestety, zwłaszcza przy eksploatacji tak intensywnej jak moja, ale uznałam, że taka już uroda "dzianych" ciuszków. Najwyżej mechacza wyczeszę ;)) Zdjęcia mojemu "zamotowi" nie zrobiłam, ale podobny ma Sunsette i mam nadzieję, że się nie pogniewa, że użyję zdjęcia z Jej bloga. Aguś, mogę??
Następna w kolejce miała być nowa czapka dla Olaśki. W zeszłym sezonie zrobiłam jej kilka czapek, ale absolutnie ulubioną stała się ta:
Zrobiłam ją z dość marnej, jak się teraz okazuje, włóczki , jakiejś mieszanki z przewagą akrylu, bardzo miękkiej, miłej w dotyku i taniej. Niestety baaaaardzo się rozciąga i czapka idealnie dopasowana zeszłej zimy teraz jest po prostu za duża. Przerabiać nie ma sensu, ale ponieważ zostało mi jeszcze kilka motków to wpadłam na genialny pomysł, że jak dołożę drugą nitkę z jakiejś 100% wełny i jak zrobię taką podwójną nitką, to ta wełna będzie trzymać akryl w ryzach. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Pobiegłam do pasmanterii, kupiłam kilka motków szarego moheru i cała szczęśliwa zasiadłam do dziergania. Znaczy, nawet nie zaczęłam, bo szarość moheru okazała się raczej ciepła, stary akryl był szary w zimnym odcieniu i te dwie szarości razem wyglądały delikatnie mówiąc nijak. Od razu mi pomysł zrobienia czapki obrzydł. Nie obrzydł mi natomiast nowo nabyty "moher", który przy bliższym poznaniu okazał się mieszanką wełny, moheru i ... akrylu, (w sklepie jak jakaś kretynka nawet nie spojrzałam na metkę, brałam na czuja). Ponieważ nie opuścił mnie też druciany amoku a łapki mnie mocno swędziały zaczęłam ... kolejny "zamot" dla siebie.
Już oczami wyobraźni widziałam te kilometry miękkiego szala owijające mą szyję łabędzią. Po przerobieniu kilkudziesięciu rzędów podwójnym ściągaczem usłyszałam w głowie pierwszy zgrzyt. To rzeczywistość zaskrzeczała. Ten kawałek dzianinki, choć jeszcze niewielki już zalatywał banałem, Nie zapowiadał tej cudnej szarej chmurki jaka miała mnie otulać, ale szmatowaty, nijaki farfocel. Sprułam wszystko wściekła przede wszystkim na siebie, bo uświadomiłam sobie, że z moimi umiejętnościami, z moim przywiązaniem do prawych-lewych w najprostszych kombinacjach nie mam szans na spełnienie mojej wizji. I dotarło do mnie, że to jest właśnie ten moment, kiedy albo mogę zostać przy tym, co umiem i co nie sprawia mi problemu, ale niestety nie jest niczym oryginalnym, albo mogę odważyć się wreszcie i zmierzyć się z czymś bardziej ambitnym. I postanowiłam, że zmierzę się z AŻUREM. Ja wiem, że dla kogoś biegłego w robótkach ażur to żadna filozofia, ale dla mnie to zawsze była czarna magia, której nie da się opanować w biegu. Do tego wzory ażurowe wymagają skupienia i dyscypliny, których to cech posiadam poważny niedobór. Tu już nie można przymknąć oka na przypadkowe oczko, tu nawet sposób narzucania oczka jest istotny dla efektu końcowego (o czym się przekonałam podczas dziergania). Nie ma improwizacji, jest mozolna praca ze schematem.
Zaczęłam więc od poszukiwania schematu wpisując w wyszukiwarkę frazę "prosty szal na drutach" znalazłam blog dagi35, której pojęcie słowa łatwy nieco różni się od mojego ;))), ale która oprócz zdjęć zamieściła w miarę czytelny schemat bardzo sympatycznie wyglądającego szala. Wyjaśnienie znaczenia tajemnych symboli znalazłam TUTAJ i zaopatrzona w kartkę z wydrukowanym schematem i ołówek do zakreślania kolejnych zrobionych rzędów zaczęłam.
Dziś mam za sobą jeden motek włóczki i dziesięć pełnych motywów. I cieszę się jak nie wiem co, bo chociaż w jednym miejscu zgubiłam ażur narzucając nitkę "przedsiębiernie" zamiast "zasiębiernie" to nawet z tym przez moment niewidocznym ażurem szal jest moją dumą i co chwila pokazuję moim domownikom kolejne przybywające motywy i każę im się zachwycać chociaż oni nie za bardzo rozumieją dlaczego i śmieję się jak głupi do sera i już się nie mogę doczekać końca. Zanim jednak ów koniec nastąpi (mam nadzieję, że jeszcze tej zimy) to muszę rozkminić kolejny sekret włóczkowych czarodziejek, czyli tajemnicze BLOKOWANIE. Wszystkie dziewiarki blokują swoje szale i chusty i chyba jest to czynność, której nie powinnam pomijać, tylko za diabła nie wiem z czym to się je. Nie chcę się zdawać na moją pokręconą logikę, żeby znowu czegoś nie zepsuć, więc muszę się podszkolić.
A potem już się dam omotać...ale to dopiero za jakieś trzy-cztery motki :)))
A jak zima, to także druty i włóczka. Dzierganie to u mnie zajęcie wybitnie sezonowe, zupełnie nie ciągnie mnie do tego w cieplejsze pory roku, natomiast nie wyobrażam sobie zimowego wieczoru na kanapie przed telewizorem bez jakiejś robótki. Jeszcze w listopadzie machnęłam sobie mięciutki i ciepły "zamot" w kolorach, które idealnie ożywiły moje zimowe czarne paltoty. Właśnie ze względu na kolor, a raczej kolory wykupiłam w pobliskiej pasmanterii cały zapas tej włóczki. Potem "wygooglałam" sobie jej nazwę w necie i lekko się podłamałam, ponieważ opinie doświadczonych dziewiarek na temat Himalaya Padisah są raczej krytyczne. Gdy wyczytałam, że nie tylko farbuje już w trakcie robienia, ale też rozdwaja się i czasem drut się wkłuwa pomiędzy nitki już chciałam oddać wszystkie motki, ale ten kolor... Zaryzykowałam i ani farbowania ani rozdwajania nie zauważyłam. Sprawdziło się natomiast to, że włóczka się niestety mechaci. No niestety, zwłaszcza przy eksploatacji tak intensywnej jak moja, ale uznałam, że taka już uroda "dzianych" ciuszków. Najwyżej mechacza wyczeszę ;)) Zdjęcia mojemu "zamotowi" nie zrobiłam, ale podobny ma Sunsette i mam nadzieję, że się nie pogniewa, że użyję zdjęcia z Jej bloga. Aguś, mogę??
Następna w kolejce miała być nowa czapka dla Olaśki. W zeszłym sezonie zrobiłam jej kilka czapek, ale absolutnie ulubioną stała się ta:
Zrobiłam ją z dość marnej, jak się teraz okazuje, włóczki , jakiejś mieszanki z przewagą akrylu, bardzo miękkiej, miłej w dotyku i taniej. Niestety baaaaardzo się rozciąga i czapka idealnie dopasowana zeszłej zimy teraz jest po prostu za duża. Przerabiać nie ma sensu, ale ponieważ zostało mi jeszcze kilka motków to wpadłam na genialny pomysł, że jak dołożę drugą nitkę z jakiejś 100% wełny i jak zrobię taką podwójną nitką, to ta wełna będzie trzymać akryl w ryzach. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Pobiegłam do pasmanterii, kupiłam kilka motków szarego moheru i cała szczęśliwa zasiadłam do dziergania. Znaczy, nawet nie zaczęłam, bo szarość moheru okazała się raczej ciepła, stary akryl był szary w zimnym odcieniu i te dwie szarości razem wyglądały delikatnie mówiąc nijak. Od razu mi pomysł zrobienia czapki obrzydł. Nie obrzydł mi natomiast nowo nabyty "moher", który przy bliższym poznaniu okazał się mieszanką wełny, moheru i ... akrylu, (w sklepie jak jakaś kretynka nawet nie spojrzałam na metkę, brałam na czuja). Ponieważ nie opuścił mnie też druciany amoku a łapki mnie mocno swędziały zaczęłam ... kolejny "zamot" dla siebie.
Już oczami wyobraźni widziałam te kilometry miękkiego szala owijające mą szyję łabędzią. Po przerobieniu kilkudziesięciu rzędów podwójnym ściągaczem usłyszałam w głowie pierwszy zgrzyt. To rzeczywistość zaskrzeczała. Ten kawałek dzianinki, choć jeszcze niewielki już zalatywał banałem, Nie zapowiadał tej cudnej szarej chmurki jaka miała mnie otulać, ale szmatowaty, nijaki farfocel. Sprułam wszystko wściekła przede wszystkim na siebie, bo uświadomiłam sobie, że z moimi umiejętnościami, z moim przywiązaniem do prawych-lewych w najprostszych kombinacjach nie mam szans na spełnienie mojej wizji. I dotarło do mnie, że to jest właśnie ten moment, kiedy albo mogę zostać przy tym, co umiem i co nie sprawia mi problemu, ale niestety nie jest niczym oryginalnym, albo mogę odważyć się wreszcie i zmierzyć się z czymś bardziej ambitnym. I postanowiłam, że zmierzę się z AŻUREM. Ja wiem, że dla kogoś biegłego w robótkach ażur to żadna filozofia, ale dla mnie to zawsze była czarna magia, której nie da się opanować w biegu. Do tego wzory ażurowe wymagają skupienia i dyscypliny, których to cech posiadam poważny niedobór. Tu już nie można przymknąć oka na przypadkowe oczko, tu nawet sposób narzucania oczka jest istotny dla efektu końcowego (o czym się przekonałam podczas dziergania). Nie ma improwizacji, jest mozolna praca ze schematem.
Zaczęłam więc od poszukiwania schematu wpisując w wyszukiwarkę frazę "prosty szal na drutach" znalazłam blog dagi35, której pojęcie słowa łatwy nieco różni się od mojego ;))), ale która oprócz zdjęć zamieściła w miarę czytelny schemat bardzo sympatycznie wyglądającego szala. Wyjaśnienie znaczenia tajemnych symboli znalazłam TUTAJ i zaopatrzona w kartkę z wydrukowanym schematem i ołówek do zakreślania kolejnych zrobionych rzędów zaczęłam.
Dziś mam za sobą jeden motek włóczki i dziesięć pełnych motywów. I cieszę się jak nie wiem co, bo chociaż w jednym miejscu zgubiłam ażur narzucając nitkę "przedsiębiernie" zamiast "zasiębiernie" to nawet z tym przez moment niewidocznym ażurem szal jest moją dumą i co chwila pokazuję moim domownikom kolejne przybywające motywy i każę im się zachwycać chociaż oni nie za bardzo rozumieją dlaczego i śmieję się jak głupi do sera i już się nie mogę doczekać końca. Zanim jednak ów koniec nastąpi (mam nadzieję, że jeszcze tej zimy) to muszę rozkminić kolejny sekret włóczkowych czarodziejek, czyli tajemnicze BLOKOWANIE. Wszystkie dziewiarki blokują swoje szale i chusty i chyba jest to czynność, której nie powinnam pomijać, tylko za diabła nie wiem z czym to się je. Nie chcę się zdawać na moją pokręconą logikę, żeby znowu czegoś nie zepsuć, więc muszę się podszkolić.
A potem już się dam omotać...ale to dopiero za jakieś trzy-cztery motki :)))
piękne kolory wełny :) a ja przedwczoraj poczułam nieprzemożoną ochotę, by nauczyć się robić na drutach i dzisiaj mam już gotowy pierwszy "komin" :)) ale nie wiem czy w najbliższym czasie jeszcze coś wydrutuję :)))) chyba nie umiem tak logicznie myśleć i prucia było co niemiara :)
OdpowiedzUsuńMotaj, motaj...dobrze Ci wychodzi plątanie nitek :-)
OdpowiedzUsuńDla mnie dzierganie to nieodgadniona tajemnica.
Pozdrawiam weekendowo
Slinka i cieknie na ten moherek.Plataj,plataj i pokazuj co wyszlo.Blog Dagi to jeden z moich ulubionych.Szkoda,ze od dawna nic na nim nie zamiecila.Teskno mi za nia.Pozdrawiam Cie cieplutko
OdpowiedzUsuńMiła perspektywa spędzania wieczorów. Czekam na Twoje prace. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńMira, jak ja Cię lubię czytać:)))) Czapeczka naprawdę super, lubię takie na czoło, nie zwisające na kilometr. No i drutuj, Mira, drutuj! jestem ciekawa efektów. A blokowanie już przerabiałam, fajna sprawa. Blokowalam taki jeden swetereczek, który był nieco majutki:) No i się troszkę naciągnął w wyniku tego blokowania, co było moim zamierzeniem :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
blokowanie,,,tez zastanawiam sie nad ta czynnością,,,,nawet uplotłam taką mini chustę ..moim nieśmiertelnym łatwym ażurem()jedyny jaki pamiętam po 30 latach)///i jakaś nieforemność mi wyszła....nic tylko brak blokowania:)))) szmatowaty, nijaki farfocel...rozbawił mnie do łezów:)))-ściskam
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ja też jestem początkującą dziewiarką i przyznam się szczerze, ze po stokroć wole szydełko niż druty z tego powodu, ze te wszystkie oznaczenia dla mnie to po prostu czarna magia. Ostatnio też gdzieś wyczytałam o tym blokowaniu i nie mam zielonego pojęcia o co w tym chodzi. Moim kolejnym celem jest nauczyć się robić na drutach, ale boje się, ze mnie to przerośnie. Z tej włóczki Himalaya właśnie robię sweter na szydełku, jest ok, ale do sprucia to masakra, rwie się podobnie jak Sasanka, pomyliłam się w jednym miejscu i myślałam, ze zęby zjem. Pozdrawiam i wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńJa lubię włóczkę HP, jest bardzo fajna w pracy, zrobiłam z niej wiele prac i nic nie farbuje.
OdpowiedzUsuńKażda wełna z czasem sie lekko mechaci.
Piękna czapeczka.
Kochan ale się rozwijasz... super!Tak trzymaj!I pokaż koniecznie!Bo dla mnie wszelkie oczka i i motki to czarna magia!:)Buziaki!
OdpowiedzUsuńBędąc 'wytrawną dziewiarką' (prawe lewe prawe;))...Powiem tyle, pierwszy raz słyszę o BLOKOWANIU, ale jakby coś- zrób to!To może być kolejne życiowe doświadczenie, może i nawet okaże się być przyjemnym?:>:D
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię Miruś za cierpliwość/ Próbowałam rozgryźć kiedyś jakiś druciany schemat...brakło mi siły i zapału do rozszyfrowania o co w tym chodzi...i w efekcie ręce wraz z drutami upadły mi nisko;)
Pozdrowienia!
Jestem drutowym nieukiem, więc tym bardziej podziwiam Twą cierpliwość w drutowaniu :) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńFajnie, że dziergasz, to bardzo miłe zajęcie:) Niedawno też zrobiłam dla moich córek rękawiczki i czapkę, ale jakoś szalonych zachwytów nie było:( Gdy wczoraj zima przyszła, pomyślałam o jakimś zamotaniu dla siebie i pewnie niedługo zacznę, ale czy skończę jeszcze w tym sezonie, to nie wiem:) Zresztą to nieważne, po prostu lubię sobie podziergać:D
OdpowiedzUsuńUściski.
PS. Uwielbiam schematy, wolę od opisów:)
Pięknie:) Ja tylko podwójny ryż, a czasem warkocze. Ażury mnie przerażają. Blokowanie jest jakąś sekretną metodą powiększania szali, już się o to pytałam na blogach, ale dalej nic nie wiem. Pozdrawiam z zaśnieżonej Warszawy:)
OdpowiedzUsuńZ drutami byłam kiedyś w wielkiej komitywie ale ostatnimi czasy zaniedbałam je strasznie bo czasu wolnego mam za mało. Wieczory przed telewizorem to u mnie jednoczesnie np.prasowanie i jakos nie ma kiedy drutować. A tak bym sobie zrobiła jakiegoś zamotańca!!
OdpowiedzUsuńA u mnie też dzisiaj prawdziwa zima!
Buziaczki!
Zazdroszczę tej umiejętności:)) piękne rzeczy wychodzą spod Twoich rąk:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam zimowo:)
Umiem tylko prawo lewo. A i tak wolę prawo. Poza tym jedyna rzecz jaka mi wychodzi to szalik albo inny prostokąt;D
OdpowiedzUsuńNo kochana dla mnie drutki to czarna magia, ale kiedyś spróbuję :)
OdpowiedzUsuńCzekam już na efekty pracy :) I normalnie córci zazdroszczę czapeczki :)
cudnie, ze dziergasz.. to tak bardzo pasuje mi do zimy, ognia w kominku i domu..sama kiedyś non stop dziergałam.. chyba nawet na własnoręcznie udziergany sweter poderwałam mojego Męża.. bo taki wzruszony się wydawał gdy go przymierzał.. a może to była litość dla mojego marnego talentu dziewiarskiego??? nie wiem dokładnie..nigdy się nie przyznał:))) pozdrawiam Cię cieplutko..u nas też za oknem teraz biało i wiesz co...właściwie to już wolę to niż ostatnie szarości..
OdpowiedzUsuńzazdroszczę talentu :)
OdpowiedzUsuńMoje Wy Cieplutkie! Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i od tych, co z drutami są za pan brat i od tych, co tylko szydełkiem, wreszcie od tych, które czymś innym łapki zajmują. Tajemnicy blokowania jeszcze nie zgłębiłam, gorzej, im więcej o tym czytam, tym mniej wiem :((( A tu ostatni motek na drutach i czas podjąć decyzję czy i jak blokować. Trzymajcie kciuki, bo jak zmarnuję, to co zrobiłam, to się chyba pochlastam.
OdpowiedzUsuń