poniedziałek, 1 lutego 2010

Malinowa ...



Malinowa ma 5 lat i mieszka po sąsiedzku. Jakoś tak przed miesiącem mama Malinowej a moja serdeczna przyjaciółka-sąsiadka wymyśliła sobie, że niczego tak nie pożąda jak Armagedonu. Znaczy, Ona nazwała to małym remontem w kuchni, ale jak zaczęła podawać szczegóły to już wiedziałam oczami wyobraźni,że będzie się działo. Ale nie o tym miał być ten post.

Jednym z uroków takiego remontu są niezliczone wizyty w marketach budowlanych, które to moja przyjaciółka uskuteczniała przynajmniej raz dziennie, gdyż panowie z ekipy spełniającej Jej kuchenne wizje co rusz przypominali sobie, że coś tam jeszcze jest im potrzebne a nie mają. Malinowa z racji ferii przebywająca w domu towarzyszyła mamie w tych wycieczkach nudząc się przeokropnie pomiędzy puszkami z farbą i blatami kuchennymi z metra. Na początku nudziła się bezgłośnie, potem przeszła do fazy B. Faza B nie jest miła dla ucha, czasami też nie jest miła dla oka, kiedy to dziecię wkurzone bezskutecznością metody werbalnej kładło się na ziemi dołączając do dźwięku także dość dobrze dopracowaną "choreografię". Ten post nie ma być jednak wykładem na temat metod postępowania w takich sytuacjach. Dość, że mama wyszła ze sklepu z silikonem we właściwym kolorze i mocnym postanowieniem, że pogryzie kogoś, jeśli jeszcze raz usłyszy "szefowo, bo jeszcze trzeba przywieźć..." a Malinowa z zestawem sklejkowych mebelków dla lalek. I razem z nimi przyszły do mnie, bo po drodze mama obiecała malinowej, że ciocia Mira jej te mebelki ładnie ozdobi.


Malinowa, jak na rasową klientkę przystało wiedziała czego chce. Meble miały być różowe, najlepiej w kwiatki i gotowe na jutro, bo ona jutro idzie do koleżanki i zamierza je tam ze sobą zabrać. A minę miała przy tym taką, że na wszelki wypadek pokazałam jej kilka serwetek, żeby "inwestorka" sama zaakceptowała wzór.
Na pierwszy ogień poszedł komplet wypoczynkowy. Tu ciocia Mira trzymała się ściśle wytycznych. Róże na różu. Poszło szybko i już wieczorem Malinowa odebrała pierwszą część zamówienia.


Spodobało się, więc odetchnąwszy z ulgą wzięłam się za sypialnię. Akceptacja dla fotelików tak mnie ośmieliła, że samowolnie całkiem zmieniłam lekko wizję klientki i dodałam trochę błękitu. Nawet więcej niż trochę, bo na róż nie mogłam już patrzeć. Na szczęście klientka nie była aż tak ortodoksyjną wyznawczynią różowości i błękitna sypialnia został zaakceptowana.



A ja z przyjemnością wróciłam do moich brązów, zieleni i szarości.

Do następnego razu, bo doszły mnie słuchy, że Malinowa wypatrzyła już zestaw mebelków do kuchni...

5 komentarzy:

  1. ;-) śliczne te różowości. Moja córcia byłaby zachwycona. Na wszelki wypadek jej nie pokażę ;-)
    A swoją drogą, fajny pomysł na NIE kupowanie ciągle nowych klamotów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poważne wyzwanie podjęłaś:) Wyszło ślicznie i "klientka" ma niepowtarzalny komplecik. Aż mi się smutno zrobiło,że wokół same chłopaki, a dziewczynki za bardzo wyrośnięte na mebelki. Najbardziej lubię robić właśnie takie drobiazgi. Duże przestrzenie do zdobienia mnie onieśmielają;)Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Umiesz dogodzić klientce ! No, cóż; klient Nasz Pan ! Hej

    OdpowiedzUsuń
  4. no niezłe masz tempo. Tyle mebli machnąć ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To się nazywa produkcja! Fajne mebelki:)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...