Jakiś czas temu Aneczka z Moorland Home zaproponowała, że podzieli się z kimś przeczytaną już książką. Byłam chętna, bo ja zawsze jestem chętna na takie rozdawajki. Ostatnio mało kupuję :(( a nasza wiejska biblioteka księgozbiór ma malutki, nowości jak na lekarstwo. No i tak się szczęśliwie złożyło, że to do mnie właśnie "Jasne błękitne okna" z dalekiego kraju przyleciały. Tytuł nie był mi całkiem obcy, bo o jej ekranizacji sporo się onegdaj mówiło i pisało. Sam fakt, że reżyserii podjął się Bogusław Linda sprawił, że prasa kolorowa pełna była wywiadów. No bo jakże tu nie zapytać naszego niezdetronizowanego do tej pory filmowego macho-amanta jak czuł się w tak "kobiecych klimatach", jak sobie radził z "wątkiem kobiecym", czy go nie uwierało, nie swędziało i takie tam zmyślne i zaskakujące pytania. No bo wiadomo przecież, że jak ktoś jest macho, to jego mózg zaprogramowany jest na strzelanie, wyrywanie panienek, czkanie wczorajszą wódką i drapanie się po niedogolonej ... brodzie . To wszystko bez udziału jakichkolwiek uczuć wyższych a już broń Boże refleksji. A tu taki siurprajz! Franz Maurer kręci film o sile kobiecej przyjaźni. Oczywiście złośliwa jestem, ale pamiętam, że przy kolejnym wywiadzie z kolejną porcją inteligentnych pytań zaczęłam podziwiać Bogusława L. za cierpliwość w udzielaniu na nie odpowiedzi. Od razu mówię, że filmu w końcu nie obejrzałam, świadomie ustawiając właściwą kolejność - najpierw książka, potem film. Mimo to, Sygita i Beata miały już twarze Joanny Brodzik i Beaty Kawki. Dobrze, że na fotosach kinowych i na okładce książki nie było pozostałych postaci. Te mogłam już sobie wyobrazić po swojemu.
Ania prosiła mnie w mailu, bym po przeczytaniu tej książki podzieliła się swoimi wrażeniami. No cóż, ja w tę historię wchodziłam powoli, na początku nawet trzem krokom do przodu towarzyszył jeden w tył. Bo ja nie lubię opowieści z narracją w czasie teraźniejszym. Takie skrzywienie, niewinne mam nadzieję. To zapewne pozostałość po dziecięcej fascynacji opowieściami, o tym co było dawno, dawno temu. Trudno mi jest wczuć się w historię, która dzieje się teraz, w tej właśnie chwili. Stąd te "kroki w tył" i nerwowe "dreptanie" nad początkowymi stronami. Nie trwało to jednak długo, bo z każdym słowem, z każdym zdaniem i z każdą przewróconą poślinionym paluchem stroną to, co mówiła Sygita wciągało mnie w teraźniejszość i przeszłość jej, jej przyjaciółki Beaty, ich rodzin i ich rodzinnego miasteczka. I zupełnie nie sugerując się jedną z recenzji na okładce, zrozumiałam w którym momencie swojej biografii jestem. Bo i ja też noszę w sobie i to małe miasteczko i przyjaźnie z dzieciństwa i skrywane skrzętnie kompleksy i wreszcie marzenie o "jasnych, błękitnych oknach".
Wiesz, co jest wspaniałe w tej książce? To, że nie jest wydumana. Bohaterki są skrajnie różne, inaczej układają swoje życie, inaczej widzą szczęście. Przez to są dla siebie nawzajem życzliwym głosem rozsądku albo katalizatorem emocji. Lustrem, które pokazuje tę samą rzeczywistość, ale pod innym niż zwykle kątem. To wszystko jest bardzo prawdziwe, bo przecież tak bywa i z nami. Przeszłość ma wpływ na przyszłość, ludzie, których mijamy po drodze naznaczają nas w taki lub inny sposób, dzielimy z nimi radość i smutki...
Sama już teraz nie wiem, czy "Jasne błękitne okna" to smutna opowieść. Pewnie tak, bo kilka razy zdarzyło mi się wytrzeć łzę. Ale jest w niej też optymizm, wiara w to, że szczęście się nam przydarza, tylko nie trzeba go szukać w rzeczach wielkich. Ono jest malutkie, często schowane głęboko i dobrze jest mieć przy sobie kogoś, kto nam to maleństwo wyciągnie spod warstwy kurzu i pokaże, że jednak jest i że pięknie lśni w słońcu.
Nie lubię pożegnań, nawet jeśli są to tylko pożegnania z bohaterami książki. Jednak z przyjemnością przekażę tę książkę dalej.
Może chcesz przekonać się jak historia Sygity i Beaty dotknie właśnie Ciebie.
Daj, proszę znać w komentarzu...
Ania prosiła mnie w mailu, bym po przeczytaniu tej książki podzieliła się swoimi wrażeniami. No cóż, ja w tę historię wchodziłam powoli, na początku nawet trzem krokom do przodu towarzyszył jeden w tył. Bo ja nie lubię opowieści z narracją w czasie teraźniejszym. Takie skrzywienie, niewinne mam nadzieję. To zapewne pozostałość po dziecięcej fascynacji opowieściami, o tym co było dawno, dawno temu. Trudno mi jest wczuć się w historię, która dzieje się teraz, w tej właśnie chwili. Stąd te "kroki w tył" i nerwowe "dreptanie" nad początkowymi stronami. Nie trwało to jednak długo, bo z każdym słowem, z każdym zdaniem i z każdą przewróconą poślinionym paluchem stroną to, co mówiła Sygita wciągało mnie w teraźniejszość i przeszłość jej, jej przyjaciółki Beaty, ich rodzin i ich rodzinnego miasteczka. I zupełnie nie sugerując się jedną z recenzji na okładce, zrozumiałam w którym momencie swojej biografii jestem. Bo i ja też noszę w sobie i to małe miasteczko i przyjaźnie z dzieciństwa i skrywane skrzętnie kompleksy i wreszcie marzenie o "jasnych, błękitnych oknach".
Wiesz, co jest wspaniałe w tej książce? To, że nie jest wydumana. Bohaterki są skrajnie różne, inaczej układają swoje życie, inaczej widzą szczęście. Przez to są dla siebie nawzajem życzliwym głosem rozsądku albo katalizatorem emocji. Lustrem, które pokazuje tę samą rzeczywistość, ale pod innym niż zwykle kątem. To wszystko jest bardzo prawdziwe, bo przecież tak bywa i z nami. Przeszłość ma wpływ na przyszłość, ludzie, których mijamy po drodze naznaczają nas w taki lub inny sposób, dzielimy z nimi radość i smutki...
Sama już teraz nie wiem, czy "Jasne błękitne okna" to smutna opowieść. Pewnie tak, bo kilka razy zdarzyło mi się wytrzeć łzę. Ale jest w niej też optymizm, wiara w to, że szczęście się nam przydarza, tylko nie trzeba go szukać w rzeczach wielkich. Ono jest malutkie, często schowane głęboko i dobrze jest mieć przy sobie kogoś, kto nam to maleństwo wyciągnie spod warstwy kurzu i pokaże, że jednak jest i że pięknie lśni w słońcu.
Nie lubię pożegnań, nawet jeśli są to tylko pożegnania z bohaterami książki. Jednak z przyjemnością przekażę tę książkę dalej.
Może chcesz przekonać się jak historia Sygity i Beaty dotknie właśnie Ciebie.
Daj, proszę znać w komentarzu...
no,no a ja tu właśnie o szczęściu tu i teraz ..tylko tak wiesz po swojemu..i myślałam też ostatnio o Tobie.buziaki
OdpowiedzUsuńNo właśnie ja też czytałam Cię i myślałam, że chyba coś jest w powietrzu :))) Ściskam moja Ty Rozwichrzona!
OdpowiedzUsuńz chcecia przeczytam :) ogladałam film i wzzruszyłam sie wtedy bardzo, pamiętam. Wtedy tez moja Mama chorowała na raka i było mi ciężko ogladać ten film, przyznaję, że zasioadałam do niego chyba z trzy razy . Teraz z checia porównałabym :)
OdpowiedzUsuńOglądałam film,książki nie czytałam,ale film wywarł na mnie ogromne wrażenie,a że byłyśmy na nim z koleżankami z pracy,miały do mnie żal że taki smutny film wybrałam:))))Ja nie rozumiałam dlaczego mamy chodzić tylko na "polskie komedie romantyczne"..ale jak koleżance która wtedy ze mną była zmarła przyjaciółka na raka za parę dni,to zrozumiałam ich 'pretensje".Za dużo ich to kosztowało:))))Samo życie:))))
OdpowiedzUsuńJak ładnie napisałaś, Miruś:) Mnie też wkurzał sposób narracji (ten czas teraźniejszy!!!!), jednak momentami kompletnie o tym zapominałam. I masz rację - niewydumana! Taka normalna, opowieść o życiu, z życia wzięta. Opowieść przy której beczałam jak bóbr i przy której rechotałam w głos, az vonZeal spoglądał na mnie dziwnie... Ot, jak w życiu:)
OdpowiedzUsuńBuziolki Ci Miruś ślę:)
Film widziałam, niestety działo się to w najbardziej nieszczęśliwym okresie mojego życia, więc wyszłam z kina przed końcem seansu...
OdpowiedzUsuńAle jednego Lindzie odmówić nie można- reżyseria tego filmu była doskonała, Boguś wspiął się na wyżyny swego intelektu i profesjonalizmu. Książki nadal nie chcę przeczytać, ale napisałaś piękną recenzję Miruś i trudno przemilczeć ten post:)
Pozdrawiam
Mira,jestem pod wrażeniem Twojej "pisaninki". masz talent kobietko. Tak dobrze się "Ciebie" czyta!!!
OdpowiedzUsuńNie oglądałam filmu ani nie czytałam książki!!!!Zajrze przy najbliższej okazji do księgarni.
Pozdrowionka
Witaj, ja niestety nie widziałam filmu i książki też nie. Bardzo mnie zaciekawiłaś. Z chęcią przeczytałambym coś wartościowego , co skłania do refleksji, porusza. Pozdrawiam cieplutko! Iwona
OdpowiedzUsuńJa filmu nie widziałam, ale z przyjemnością książkę bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chętnie przeczytam. Film widziałam. Chociaż zawsze wolę przeczytać książkę, a później obejrzeć film.
OdpowiedzUsuńMiruś, dzięki za świetną recenzję.
Bardzo cenię twoje zdanie, bo jesteś mądrą i refleksyjną babką :-)
Ściskam
Po takiej recenzji trudno nie sięgnąć po książkę, która jak widzę ma szanse stać się książką przechodnią :) No to jak? Kto robi listę chętnych do przeczytaj_i_podaj_dalej? :) Pytam, ponieważ ja również nie boję się łez wylewanych nad książkami i chętnie przeczytam tę smutną opowieść.
OdpowiedzUsuńMoje drogie blogowe koleżanki. Po przeczytaniu Waszych komentarzy teraz ja mam ogromny apetyt na film. Wiem, że będę ryczeć, no bo wiadomo, ale ja lubię sobie poryczeć z powodu filmu czy książki.
OdpowiedzUsuńW kolejnym poście dam znać do kogo pofrunie książka. Niestety będę musiała losować. Mam nadzieję, że po przeczytaniu (i podzieleniu się wrażeniami) ten Ktoś znowu puści "Jasne błękitne" w obieg.
Ściskam Was wszystkie mocno!
Witaj. Masz wspaniały dar pisania. Nie oglądałam filmu i nie czytałam książki, ale z przyjemnością przeczytałam Twoją recenzję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiro jeśli nie uda Ci się dotrzeć do "okien" na dvd, to tutaj masz linę do filmu w wersji online do obejrzenia: http://www.ekino.tv/film,Jasne-blekitne-okna-2006-PL,6849.html
OdpowiedzUsuńAgnieszko - witaj w moim Poukładanym Świecie. Dopisuję Cię do listy chętnych i pędzę poczytać i pooglądać Twój blog.
OdpowiedzUsuńPalmette - dziękuję Ci bardzo za ten link. Pozdrawiam cieplutko.
Ależ proszę bardzo :) Dobrymi okryciami sieciowymi warto się dzielić :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytam. Bo mnie zainteresowałaś:)
OdpowiedzUsuńFilm widziałam, książki nie czytałam...nadrobię zaległości.
OdpowiedzUsuńTwoje recenzje są zawsze ciekawe, trafne i przydatne.
Pozdrawiam
Ps. Nota bene jak mało kto, ale ja lubię Joasię B.i filmy z nią.
Świetna recenzja! Ja wolę czytać niż oglądać ekranizację. Dodałaś, że gra tam Brodzik - niestety drażni mnie okruktnie jej syczenie przez zęby i nie jestem w stanie nawet oglądać reklamy kremu Olej efekt;)
OdpowiedzUsuńBuziaki:)
Nie wiem Miro, czy dam radę, bo smutków mam pod dostatkiem od jakiegoś czasu, ale chciałabym wyciągnąć te zakurzone szczęście przy udziale tej książki, bo innymi sposobami już powyciągałam...choć może znasz inną, która bardziej się do tego nadaje...
OdpowiedzUsuńNarobiłaś mi apetytu, chociaz ja jak zwykle ostatnio spóźniona, ale ustawiam się w kolejce. Pozdrawiam wieczornie:)
OdpowiedzUsuńno kochaNA to jeżeli jeszcze można to się ustawiam, bo tak to opisałaś, ze czy wygram czy tez nie to bedę szukała tej pozycji i na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńMirruś,jakoś nie miałam jeszcze okazji przeczytać tej książki... To może i ja ustawię się w kolejce?
OdpowiedzUsuń