wtorek, 8 marca 2011

Przekornie ...


U schyłku dnia, w którym słowo kobieta odmieniano na wszystkie sposoby ja przekornie napiszę o mężczyznach. Starych mężczyznach. A w zasadzie o jednym... o Alvinie.
Wszystko zaczęło się, jak wiele moich znajomości od muzyki. Pięknej i nastrojowej, w której z naiwnością laika odnajdywałam brzmienia ni to irlandzkie, ni to bieszczadzkie, a która w zamyśle Angelo Badalamentiego miała najlepiej ilustrować historię podróży. Podróży przez trzysta mil od stanu, do stanu. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Jak zawsze, gdy zaintryguje mnie muzyka słyszana w rmf classic sprawdziłam, że to fragment ścieżki dźwiękowej do filmu... szybki rzut oka na notkę w Filmweb i tyle. Do czasu jednak, gdy Tabu, na swoim nastrojowym, pełnym mądrych słów i pięknych dźwięków blogu pokazała ten fragment.



To był sobotni ranek. Zostałam sama, bo Małż musiał pojechać do Warszawy. Nie byłam zadowolona z jego wyjazdu, miałam nadzieję, że po pracowitym i zabieganym tygodniu weekend spędzimy razem. Siedziałam sobie z pierwszą kawą w ręce, w szlafroku jeszcze i zasłuchana w muzykę oglądałam ten fragment gdy zadzwonił z trasy Małż i powiedział, że samochód się popsuł i że wraca. W tym samym momencie, gdy Alvin nie mógł odpalić na drodze swojej kosiarki. I niestety (lub stety) tak samo uparty i zdeterminowany jak Alvin wrócił do Krakowa nie po to, by zrezygnować i zostać w domu. Nie. Mój "Alvin" wrócił do Krakowa... na dworzec PKP i do tej Warszawy pojechał pociągiem. Zmęczony, zły na nasz coraz bardziej grymaśny "czołg"... pojechał. Bo tak było trzeba. Wtedy pierwszy raz płakałam przy "Prostej historii" Wtedy też postanowiłam, że muszę jak najszybciej zobaczyć cały film.

Płyta z "Prostą historią" wpadła mi w ręce w ostatnią niedzielę. Dziś wrzuciłam ją do odtwarzacza. To rzeczywiście prosta historia. Prosta i cicha, pełna drobnych gestów, które tak wiele znaczą i słów które docierają tym głębiej im ciszej są wypowiadane. To opowieść o starym człowieku z małego miasteczka w stanie Iowa, który postanawia odwiedzić swojego chorego brata, mieszkającego kilkaset mil dalej. Nie rozmawiali ze sobą od dziesięciu lat z powodu, który teraz przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Staruszek nie ma już prawa jazdy, nie chce też, żeby go ktokolwiek tam zawoził. Chce to zrobić po swojemu i rusza w drogę na starej kosiarce. Nie napisze co dalej, bo dalej jest po prostu droga. I ludzie, których spotyka w tej drodze i z którymi zamienia kilka słów. Zawsze to są te właściwe słowa. Bez moralizatorstwa tak częstego u starych ludzi, bez pouczania mówi to co w danej chwili jest ważne. Niesamowite jest w bohaterach to, że nikt nikogo nie poucza, nie ocenia. Może się dziwić, jak córka Alvina, czy jak czwórka jego kolegów (którzy w sumie mają ze trzysta lat) którzy tylko kiwają głowami widząc starego kumpla na prawie tak samo starej kosiarce. Nie odwodzą go jednak od pomysłu jakkolwiek szalony by im się on wydawał. Dają mu prawo do zrobienia tego co zaplanował.
A my ( ja przynajmniej) od pierwszej chwili trzymamy kciuki za sukces tej wyprawy. Co ja mówię! Gryziemy paznokcie, żeby udało mu się dojechać i zobaczyć brata. W tym filmie niewiele się dzieje, nie ma szybkiej akcji, błyskotliwych ripost czy fajerwerków. Ale porcja emocji jaką dostarcza samo patrzenie w oczy Alvina i słuchanie tego, co opowiada wystarczyłaby na kilka filmów sensacyjnych.W odróżnieniu jednak od tamtych, są to dobre emocje. A łzy, które od początku filmu drżą gdzieś za powiekami, by potem płynąć bez szans na opanowanie mają moc oczyszczającą.

To trochę irracjonalne, ale przez cały film kołatała mi się w głowie jedna myśl. Czy Richard Farnsworth, grający Alvina dostał za nią nie daj Boże nominację do Oscara. Dlaczego nie daj Boże, skoro grał wspaniale? Bo nie zniosłabym myśli, że siedział tam, na gali razem z czwórką innych nominowanych i Oscara nie dostał. Nawet nie sprawdzam, jak było...


Dobranoc moje blogowe przyjaciółki...
już środa... już czas na sen.



Zdjęcie oczywiście wygooglowałam sobie z sieci.

20 komentarzy:

  1. Koniecznie muszę zdobyć ten film, bo takie nastroje są mi dzisiaj bliskie.
    Dziękuję Kochana :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Twoje recenzje Miro, po prostu uwielbiam! i film zobaczę choćby nie wiem co, podobnie, jak obejrzałam "Życie jest piękne" :)
    Uściski dobra kobieto :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry Miro :-) Dziękuję za świetną recenzję. Koniecznie muszę zdobyć ten film.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Muzyka Angelo Badalamentiego towarzyszy chyba większości filmów D. Lyncha. Mnie szczególnie zapadła ścieżka z Miasteczka Twin Peaks...O Blue Velvet nie wspominając!!! :))Serdecznie pozdrawiam, dobrego dnia!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. No i wtopiłam, tylko przeraźliwie sie boje bo ja teraz
    rycze nawet na reklamach. A jak jest jhakiś film ze zwierzakiem i mju się dzieje krzywda to już wogóle histeria. Cos podejrzewam, ze przy Alwinie tro tez będe rycze jak durna. No trudno-oczyszcze sie. Buziole w noch.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana Mirko,kiedy pierwszy raz widziałam ten film Davida Lyncha (było to dobre kilka lat temu w kinie Muranów :),nie potrafiłam do końca docenić jego zalet. Jako miłośniczka Twin peaks" i "Blue velvet" wypatrywałam momentu kiedy wreszcie jakiś karzeł wysunie nos zza purpurowej kurtyny....
    Mój drugi raz z tym filmem był już właściwym odbiorem,bez zbędnych obciążeń jakim bywa nerwowe oczekiwanie na coś co nas przerazi.
    Buziaki,muzyka cudowna

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałam ten film dawno temu, a kiedy zobaczyłam go jako dodatek do jakiejś gazety,zakupiłam.
    Film jest piękny o miłości, samotności i przemijaniu,ot po prostu życie

    OdpowiedzUsuń
  8. Widziałam to i miałam bardzo podobne odczucia:)

    OdpowiedzUsuń
  9. cudowny film w swojej prostocie...pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękne dzięki za ten post :)
    Pięknie napisane :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mireczko... wstyd mi. Mam ten film...na plytce..."Dziwna historia"...bez lektora polskiego, z napisami.....Musze go obejrzec, po Twojej recenzji na pewno.
    Dziekuje Kochana!!!!
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  12. Miruś Twoje recenzje są świetne!!!!Oglądałam ten film i jestem nim urzeczona...to piękna historia:)Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Muszę go w końcu zobaczyć, od dawna jest na mojej prywatnej liście filmów "koniecznych", na które ciągle brakuje mi czasu :-( A Twoje recenzje po prostu uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. oooj zrobiłas mi apetyt na ten jakże"nie amerykański" film...dziękuje tez za odwiedziny u mnie...a jak tam chlebuś na otrebach-juz lepszy,czy zaprzestałas go piec? pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja tak z innej beczki, ale Ty będziesz wiedziała o co chodzi. :) Pamiętam, pamiętam, pamiętam i pozdrawiam bardzo serdelecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Kochana Miro, dziekuje za wizytke na kadefee:) i mily komentarz...
    nigdy wczesniej nie widzialam tego filmu (a szkoda), aktor owszem jest mi znany, chociazby jako Mateusz z Ani z Zielonego Wzgorza.
    A twoj post napisany literackim stylem jak zwykle bardzo mnie ujal...
    pozdrawiam cieplutko
    buziaczek
    aga

    OdpowiedzUsuń
  17. widzialam:)
    brat mi pozyczyl i przymuszal mnie do oddania :) bo widujemy sie raz w roku-a ten film-to jego ulubiony...
    obejrzalam wlasnie z powodu glownego bohatera-Mateusza z Ani....ktora uwielbiam-mimo,ze daaaawno wyroslam z mlodych lat :) zachwycilam sie filmem...tak jak kiedys "Czekolada" i "Kronikami portowymi"...chetnie obejrze jeszcze raz.o ile brat mi pozyczy:)
    pozdrawiam
    Aska

    OdpowiedzUsuń
  18. Wszystko pięknie opisane! Koniecznie muszę obejrzeć ten film! Pozdrawim serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  19. a jednak... był nominowany i nie dostał Oscara, a niedługo potem, niestety, popełnił samobójstwo...

    OdpowiedzUsuń
  20. I to jest właśnie prosta (?) historia bez happy endu :((( ...

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...