piątek, 2 lipca 2010

Wakacje, czyli sezon na leszcza ...

Albo na jelenia, bo tak się właśnie czuję od tygodnia. Wykorzystana, wrobiona, "wyjeleniona", no leszcz po prostu. Miałam o tym nie pisać, bo nie lubię zawracać ludziom głowy moimi humorami i problemami. Na zewnątrz uchodzę za osobę twardą i konkretną. Tylko ja wiem ile mnie ta "twardość" potem kosztuje. Jeżeli więc ktoś, kto trafi dziś na mój blog nie ma ochoty na czytanie mało optymistycznego, niespecjalnie wesołego tekstu, to może sobie ten wpis spokojnie odpuścić. Zwłaszcza, że zapowiada się kolejny, piękny i słoneczny dzień. Szkoda czasu na pesymizm i łzy. Dla mnie ten wpis będzie rodzajem psychoterapii, odreagowaniem. Walenie w klawisze działa prawie tak samo jak tłuczenie bokserskiej gruszki, wiem, bo mam taką w pokoju Synia.

A zaczęło się niewinnie, od pytania rzuconego przez Panią Wychowawczynię w dniu rozdania świadectw.
- A co państwo na to, żeby tak odmalować naszą klasę?
"Państwo" rozejrzało się po rzeczywiście dość brudnych ścianach i wydało niezrozumiały pomruk.
Pani biorąc ów pomruk za rodzaj wstępnej aprobaty przybliżyła jeszcze powody, dla których jest to najlepszy moment na takie przedsięwzięcie, po czym jak na najlepszych PRL-owskich wiecach rzuciła tylko
- To co, malujemy?
Znowu niezbyt zdecydowany pomruk przeszedł po sali, ale że rodzice byli już znieczuleni dość długim przebywaniem w niewietrzonej i nieklimatyzowanej salce gimnastycznej , więc kilkoro rzuciło nieco głośniej TAK i sprawa została uznana za zaklepaną.
Już wcześniej został "upolowany" i wstępnie "zakontraktowany" Tatuś Malarz, który to na początku roku szkolnego nieopatrznie przyznał się do wykonywanej profesji.
Pozostała tylko drobna formalność polegająca na:
a) przygotowaniu klasy do metamorfozy, kto pracuje w szkole wie ile dobra wszelakiego mieści przeciętna sala lekcyjna. Ławki i krzesełka to tylko wierzchołek góry lodowej, cała niespodzianka mieści się w szafach, regałach, wisi na ścianach...
b) wybraniu i zakupieniu farb, bo Tata Malarz ma czas na malowanie, nie na jeżdżenie po mieście.
c) ustaleniu godziny "O" i zorganizowaniu elementów a) i b) do czasu jej wybicia
potem nastąpi jeszcze element
d) czyli sprzątanie "po" , ale tym przecież nie ma się co martwić, gdy nie nastąpiło jeszcze "przed".
Niestety zanim zdążyłam pomyśleć o powyższych punktach Rodzice, rozpływający się w uśmiechach nad pierwszymi w życiu ich dzieci świadectwami i jednocześnie dziwnie unikający spojrzeń w kierunku Pani Wychowawczyni i Pani z Trójki Klasowej (czyli mnie niestety) opuścili klasę rozpoczynając tym samym WAKACJE. A ja usłyszałam, że malujemy w następny weekend, bo wtedy Tata Malarz ma czas :))))

W zasadzie dopiero w tym miejscu powinna znaleźć się właściwa opowieść o tym jak:
- w poniedziałek z jeszcze JEDNĄ(!!) mamą (pozostali rodzice nie raczyli odpowiedzieć na wysłane sms-em "zaproszenia" ) wyniosłyśmy wszystko, co były w stanie wynieść dwie, średnio tylko podobne do Pudziana kobitki

- we wtorek dowiedziałyśmy się z inną mamą ( ma auto i czas), że farby olejne produkuje się już tylko w burych kolorach a tych kilka mniej burych akurat w najbliższym nam markecie budowlanym NIE MA

- we środę małżowie dwóch mam z poniedziałku wynieśli ciężkie meble, odkręcili lampy, tablice i różne dziwne "twory" przykręcone za PRL-u do ścian. Wtedy też dowiedziałam się od szkolnego konserwatora, że to ja jestem "tą panią co koordynuje malowanie w klasie pierwszej". Jasne, innych jeleni nie widziałam. :((

- we czwartek z mamą z wtorku przedarłyśmy się przez korki na drugi koniec miasta ( kto mieszka w Krakowie, wie co tu się ostatnio dzieje), by radośnie dostarczyć farby do szkoły (nie bez przygód, bo oczywiście NIE BYŁO tylu puszek na stanie) i by po godzinie dowiedzieć się, że wybrana farba nie spełnia wymogów Sanepidu (szczegóły wybierania takiego a nie innego koloru daruję już sobie, chociaż to głównie sprawiło, że ryczałam wieczorem nad swoją głupotą i brakiem stanowczości)

- za chwilę jedziemy wymienić owe siedem puszek farby w kolorze wywołującego ADHD oranżu na bezpieczną pastelową brzoskwinię z nadzieją, że uda nam się wreszcie rozpocząć malowanie, bo kto wie ile największy market budowlany ma puszek owej brzoskwini. Może tylko trzy ostatnie i trzeba będzie jechać na przykład do Warszawy. Znając moje szczęście...

Kto dotrwał mimo wszystko do końca tej lekko chaotycznej "blogoterapii" temu powiem, że już mi lepiej i jak wrócę szczęśliwie z tymi puszkami to wrzucę jakiś bardziej optymistyczny tekst. Może nawet z obrazkami ;))

17 komentarzy:

  1. Oj, wiem coś o podobnych klimatach, więc w adopcję biorę nerwa i życzę już spokojniejszego dnia i zakończenia remontu... :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyrzucaj z Siebie i wrzucaj na bloga !
    Hejka

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze jest tak wszystko z siebie wyrzucić.

    pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki ,żeby wszystko się udało :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze jest tak czasem wyrzucić z siebie, to co nas boli...
    Ja też kiedyś brałam udział w takim przedsięwzięciu, kiedy moje dziecię było w pierwszej klasie. Z kilkoma innymi rodzicami sami dobrowolnie przemalowaliśmy obskurne stoliki i krzesełka - w klasie, myślę, że zrobiło się o wiele przyjemniej, ale cóż...znaleźli się jednak rodzice, którzy oczywiście palca nie przyłożyli do owej pracy, ale do komentowania, krytykowania itd. znaleźli się pierwsi. I takim to sposobem wyleczyłam się na długie lata z bycia w tzw. trójce klasowej
    Pozdrawiam serdecznie i życzę przetrwania w jak najmniejszym stresie tego "przedsięwzięcia"

    OdpowiedzUsuń
  5. Najlepiej pozbyć się wszystkiego co zalega...
    PeeS. Pomarańczowy wywołuje ADHD? Rany! Co ja narobiłam?:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Hi, no faktycznie dałaś się wyrolować, kochana:) Ale się nie martw bo jeszcze trochę i będzie załatwione, a we wrześniu dzieciarnia bedzie Ci dozgonnie wdzięczna:):):) No i Pani Wychowawczynie/
    Uszy do góry i uśmiechnij się:) Buziaczki!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. No nieźle, jakies dziwne obyczaje panują w tej szkole, tak mi sie przynajmniej zdaje, na moje oko szkoła powinna sobie z takimi rzeczami radzić sama.
    Głowa do góry, za tydzień o tym nie będziesz pamietała :)
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  8. Milá Mira, přeji ti krásnou dovolenou plnou slunce, pohody, smíchu a radosti.
    Iva

    OdpowiedzUsuń
  9. rozumiem Cie doskonale-znam problem z obydwu stron i szczerze powiem staram się raczej nie zgłaszać do 3 i wstydzę się tego.U nas tak zawsze ale ja nie mam śmiałości zagajać rodziców.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mireczko...
    no cóż,życie dzieli się na złe i dobre uczynki,a że dobre chęci każdy ma,a tylko niewielu potrafi je wykorzystać to już zupełnie coś innego.Za jakiś czas, będziesz się z tego zarządzania tym całym bałaganem w głos śmiała.Gdyby Jelenia była bliżej Krakowa to chętnie bym pomogła,
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. a to wlasciwie bezsens malowanie farbami olejnymi ciekawa jesem czy gdzies w swiece sie tak robi,bo tu w niemczech napewno nie ,a wlasciwie szkoly chyba wcale sie nie maluje hahah bo robia to nasze pociechy :) pokazujac w ten sposob swoje talenty artystyczne no i dobrze bo przynajmniej raz zabazgrana szkole nikt wiecej mazac nie bedzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ha! Jak ja chodziłam do szkoły 20 lat temu, to też rodzice malowali, ale zawsze była to spora grupa tatusiów ;-). Kiedy zaś pracowałam w szkole, wszyscy znajomi dziwili się, że w lipcu wciąż zapitalam do pracy, zamiast - jak WSZYSCY przecież nauczyciele - wypoczywać na hamaku w ogródku. A w szkole, w której pracowałam, zaraz po zakończeniu nauki, każdego roku, był remont - wykonywany przymusowo rękami nauczycielek (bo nauczycieli "męskich" ;-) było dwóch), bo szkoły nie było stać na ekipę. Latałyśmy po drabinach, przenosiłyśmy ciężkie szafy, malowałyśmy ściany, wierciłyśmy wiertarkami dziury, nie miało to nic wspólnego z zasadami BHP.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochane moje! Bardzo Wam dziękuję za słowa otuchy i wsparcia. Oczywiście moje "problemy" z tą całą akcją mogą się wydawać błahe i nie warte tej całej pisaniny. Ale czasem tak jest, że małymi kropelkami spadają na człowieka jak do wiadra małe problemy i w końcu kolejny, równie mały, przelewa wiadro a raczej wylewa człowiekowi na głowę. Wtedy trochę boli i nie wystarczy się tylko otrzepać. Oczywiście dziś już mi przeszło, malowanie zmierza ku końcowi i już się cieszę, że będzie ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Skąd ja to znam ;) Przy moich dwóch starszakach raz po raz dawałam się wykorzystywać. Rozumiałam tzw potrzebę chwili i wspólne dobro. A że zawodowo nie pracowałam a "zdolną dziewczynką" byłam to często czułam się niezastąpiona ;)
    Przy Kasi już zmądrzałam i daję młodszym rodzicielom się wykazać :))
    Moja droga, a może Ty chociaż na jakąś tablicę honorową zasłużysz na tych nowych ścianach klasowych, gdzie z wtorkową mamą i tatą-malarzem spoglądać będziecie na zachwyconą remoncikiem dziatwę ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Miro, witaj! Ja tez wcześniej u Ciebie nie byłam, ale po pobieżnym "przeglądnięciu" Twoich prac i wpisów, już wiem na pewno, że będę stałym bywalcem!Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. No to się narobiłaś Mireczko!!!
    ...wiem to z praktyki, że jak coś w klasie trzeba zrobić - to chętnych wielu, a jak dochodzi do konkretów, to nikogo nie ma - tylko JA.
    Życzę siły i cierpliwości - Pozdrawiam
    Ps. Na pocieszenie pomyśl, że dziecię od września będzie się uczyło w pięknej, odmalowanej sali lekcyjnej :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Oj kochana toś się namęczyła strasznie, a mnie nie było tutaj na blogowisku, zeby Ci "moje, moje" zrobić. Mam nadzieję, ze już jest całkiem dobrze, bo widzę, zę wpisów do przeczytania mam jeszcze sporo :) buziaki

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...