Wakacyjnie i urlopowo zrobiło się w blogowym świecie. Jedni są już po, inni w trakcie, reszta odlicza dni w kalendarzu do upragnionego wyjazdu. My w tym roku nie robiliśmy żadnych planów urlopowych. Ale to nie znaczy, że zamierzaliśmy bite dwa miesiące przesiedzieć w Krakowie to samo fundując naszym dzieciom. Synio, to by się nawet nie pogniewał, bo rosnące z każdym miesiącem poczucie "dorosłości" i "niezależności" powoduje, że ani wyjazd do babci ani na zorganizowane kolonie czy obóz nie są tym, o czym marzy piętnastolatek. Zwłaszcza słowo "zorganizowanie" jakoś mu nie współgra z jego wizją spędzania wolnego czasu. Nie miał jednak wyjścia i w ramach rodzinnego handlu wymiennego miał zostać wywieziony na czas jakiś do swojej cioci a mojej siostry, która szczęśliwym trafem ma na metrażu podobne wiekiem pacholę płci męskiej. To, że posiada również dziewczątko troszkę tylko młodsze od naszej Oli dawało nam cień nadziei na to, że i ona zostanie tam razem z bratem. Cień tylko, bo choć Ola ma już lat 8, to raz tylko była poddana takiemu eksperymentowi, który niestety zakończył się wielka klęską.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy Córcia oznajmiła nam kilka dni przed zaplanowaną podróżą, że może ona też by została u cioci. Upewniwszy się tylko sto pięćdziesiąt sześć razy, że na pewno ma na myśli tę ciocię, która mieszka 400 kilometrów od domu i od której nie da się ot tak wrócić przy pierwszym smuteczku albo kłótni z bratem i że wie ile to jest tydzień-półtora ochoczo przystąpiliśmy do pakowania dodatkowej walizki.
Nie jestem fanką country, ale tego dnia, w tej konkretnej sytuacji zabrzmiała ona jak hymn naszej wyprawy.
Pobyt w Mekce dekupażystów, shabby maniaków i innych ręką-przetwarzaczy to materiał na osobny post. Oczywiście napiszę o tym jak tylko wskoczę znowu w blogowy rytm. Bo na razie napawam się panującą w domu ciszą i tym, że nic nie muszę. Zaglądam też na Wasze strony, przepraszam, że tym razem nie zostawię śladu w komentarzach, ale nie nadążam.
Buziaki ślę deszczowe, nareszcie powietrze zrobiło się rześkie !!!
Jakież było nasze zdziwienie, gdy Córcia oznajmiła nam kilka dni przed zaplanowaną podróżą, że może ona też by została u cioci. Upewniwszy się tylko sto pięćdziesiąt sześć razy, że na pewno ma na myśli tę ciocię, która mieszka 400 kilometrów od domu i od której nie da się ot tak wrócić przy pierwszym smuteczku albo kłótni z bratem i że wie ile to jest tydzień-półtora ochoczo przystąpiliśmy do pakowania dodatkowej walizki.
Ochoczo, bo uświadomiliśmy sobie, że po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna spędzimy tydzień sami, bez dzieci i że w takim razie trzeba go sobie jakoś fajnie zagospodarować. Ponieważ już od dawna wierciłam Małżowi dziurę w brzuchu o Czacz, to właśnie pomysł na wyjazd do niego przyszedł mi do głowy jako pierwszy. Argumenty spływały mi z ust w tempie karabinu maszynowego: 1) nie jadą z nami dzieci, nie będą marudzić, że się nudzą; 2) mamy w związku z tym duuuuuuuuuuuużo miejsca w samochodzie na ewentualne zakupy, 3) to będzie mój imieninowy prezent i żadnego innego już nie chcę ; no i wreszcie 4) przecież jesteśmy już rzut beretem od niego ( bo cóż to jest te marne 450 kilometrów ;))
I wiecie co? Pojechaliśmy! Sami! Niesamowite uczucie, naprawdę! Na samym początku drogi, wierzcie lub nie, gdy próbowaliśmy złapać jakąkolwiek stację poza radiem ojca Tadeusza natrafiliśmy na tę piosenkę ...
I wiecie co? Pojechaliśmy! Sami! Niesamowite uczucie, naprawdę! Na samym początku drogi, wierzcie lub nie, gdy próbowaliśmy złapać jakąkolwiek stację poza radiem ojca Tadeusza natrafiliśmy na tę piosenkę ...
Nie jestem fanką country, ale tego dnia, w tej konkretnej sytuacji zabrzmiała ona jak hymn naszej wyprawy.
Pobyt w Mekce dekupażystów, shabby maniaków i innych ręką-przetwarzaczy to materiał na osobny post. Oczywiście napiszę o tym jak tylko wskoczę znowu w blogowy rytm. Bo na razie napawam się panującą w domu ciszą i tym, że nic nie muszę. Zaglądam też na Wasze strony, przepraszam, że tym razem nie zostawię śladu w komentarzach, ale nie nadążam.
Buziaki ślę deszczowe, nareszcie powietrze zrobiło się rześkie !!!
Czekam na relację z Czacza - ale Ci zazdroszczę! Chciałabym też to na własne oczy zobaczyć. Może się trafi okazja w sierpniu. hmmmm
OdpowiedzUsuńBłogiego leniuchowania w bezdzietnym domu życzę :) i ciekawam coś kupiła w Czaczu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mira, dajesz nadzieję, że za 13 lat i ja nacieszę się błogą ciszą:)Miłego wypoczynku i ładowania bateryjek, czekam na posta z łupamiz niecierpliwością:)
OdpowiedzUsuńMiro, zazdraszczam takiej wolności we własnym domu ;))) Moja piętnastolatka oprotestowała wszelakie próby wywiezienia jej z domu w tym roku :D Czekam na relację z Czacza, sama mam około 200 km, a za nic nie mogę się wybrać. Pozdrawiam, Ania :)
OdpowiedzUsuńBestyjeczko - marzyłam o wyprawie do Czacza od kiedy przeczytałam o nim na blogu Chata Magoda. A teraz... chcę tam znowu pojechać :))
OdpowiedzUsuńElle - już obfociłam wszystkie zdobycze, teraz tylko wrzucić to do komputera i ...
Ana - ja wiem, że to jeszcze daleka przyszłość, ale dla nas to jakby próba przed wyfrunięciem dzieci z gniazdka. Jak zorganizować sobie dzień, żeby nie zanudzić się albo nie zwariować :)))
Annaszo - nie było łatwo, nie wiem dlaczego dzieci, przepraszam, nastolatki ;)), tak się bronią przed wyjazdem na wakacje. W przypadku naszego Kuby pokusą okazał się stary motor, który kuzyn dostał przed wakacjami i możliwość pojeżdżenia nim. Każdy powód jest dobry :))).
Rodzicom absolutnie i obligatoryjnie należy się kilka dni w roku wolnego od dzieci. Od kłótni i narzekania, że on ją dzióbnął a ona się na niego patrzy;)
OdpowiedzUsuńMiłego wypoczynku:)
Cudownego wakacyjnego odpoczynku! :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajniutka ta piosenka :) dzięki Ci za nią, juz nie moge sie doczekać posta o Czaczu, czekam! :)
OdpowiedzUsuńPokazuj szybciutko zdobycze swoje.
OdpowiedzUsuńChata bez dzieci...no, no !
OdpowiedzUsuńOj, będzie się działo !!
A Ja wróciłam wczoraj z Czacza...
i co, i wielkie nic !
Pozdrawiam
Jak fajnie,że napisałaś o tym oczekiwaniu na dom bez dzieci,bo żyłam z wyrzutami sumienia,że jestem wyrodna matką.Co prawda dzieci mam małe,ale oczekiwanie na chwile spokoju narasta z każdym dniem/.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńI ?!
OdpowiedzUsuńNie pozwól długo czekać na relację z Czaczu :-) Toż prawie każda z nas marzy o takim prezencie imieninowym/urodzinowym !
Ach, niespodziewanie się połowicznie doczekałam - moja 2,5 letnia córcia pojechała z dziadkami nad morze na tydzień...a ja? zamiast korzystac z "wolności" - tęsknię...
OdpowiedzUsuń