czwartek, 3 listopada 2011

Z dziennika raczkującej bizneswoman (2)...

W życiu Raczkującej Bizneswoman zdarzają się takie sytuacje, że musi wstać z wygrzanego fotela, wyjść zza biurka i pozałatwiać różne urzędowe sprawy. Raczkująca bizneswoman nie przepada za urzędami, więc gdy tylko może wysługuje się swoim Małżem, który ma za sobą lata doświadczeń i kilka garniturów zębów zjadł w potyczkach z biurokracją wszelkiej maści. Czasem jednak nie można się wykręcić i wysyłać "harcownika", tylko trzeba stawić się na ubitej ziemi ciałem własnem uzbrojonym w dowód osobisty i pieczątkę. Tak też zdarzyło się w zeszły poniedziałek, gdy trzeba było odwiedzić...



Dzień powszedni, z racji ulokowania w okolicy świąt i weekendu zdawał się być idealny do załatwienia biurokratycznych konieczności. Naród zajęty czyszczeniem nagrobków, wybieraniem kształtu i rozmiaru zniczy oraz logistyką tego wszystkiego miał był okupować sklepy, targowiska i cmentarze. Przestrzenie urzędowych pomieszczeń miały być puste a załatwienie nudnej, acz koniecznej papierologii miało być tylko formalnością. Niestety naiwność Raczkującej Bizneswoman dostała pierwszego kopniaka już po przekroczeniu progu Urzędu. Wyjęty z maszyny bloczek o kosmicznym numerze 864 i dopisana pod nim informacja, że jest 118 oczekującym na audiencję zgasiły uśmiech z jakim ta naiwna kobieta wkroczyła do krainy formularzy, przepisów, stempli i paragrafów. Nie zawróciła na pięcie tylko dlatego, że Małż szybciutko "zeskanował " ilość oczekujących i stwierdził, że nie ma ich więcej niż kilkadziesiąt osób, że większość z tych 118 to martwe dusze, które wzięły bloczek i przerażone cyfrą dały sobie spokój. "Góra godzinka i wracamy" powiedział towarzyszący Optymista i upolował jakieś krzesła.

Rzeczywiście numerki na świetlnej tablicy migały dość szybko przy "relaksującej" melodii gongu. Ding-dong...wyświetla się numer 747 przy stanowisku numer 6...ding-dong 748 do stanowiska numer 11 ... ding-dong 749 do szóstki... rzeczywiście leci jak burza. Rozbieramy się, bo choć ludzi tłum, to okna szczelnie zamknięte i zaduch okrutny. Raczkująca Bizneswoman przygląda się współcierpiącym. Porównania z przychodnią ZOZ albo szpitalną izbą przyjęć narzucają się same. Ani tu ani tam nie przychodzi się dla przyjemności (choć są wyjątki), i tu i tam jedynym przejawem nowoczesności jest ten nieszczęsny automat z numerkami i klawiatury komputerów na biurkach. I tu i tam człowiek siedzi na niewygodnym krześle i z każdą minutą staje się mniejszy... traci kolory, indywidualne cechy, zlewa się z innymi w szarą masę. I nie ma znaczenia, że tam, w realnym świecie jest prezesem firmy przestawiającym personel jednym skinieniem palca, albo gwiazdą estrady ze znanym nazwiskiem (akurat razem z Raczkującą Bizneswoman tkwił w kolejce jeden z członków Grupy Rafała Kmity) . Przestajesz być człowiekiem, stajesz się petentem. Raczkująca Bizneswoman nie zabrała ze sobą niczego do czytania, nie ma też robótki ani nawet gier w telefonie. Dlatego zabija czas obserwując sąsiadów. Każdy inaczej radzi sobie z nudą i stresem oczekiwania. Wielu się "zaprzyjaźnia", w ciągu kilku chwil zwierzając się jeśli nie z całego życia, to z wydarzeń dnia bieżącego. I tu narzuca się kolejne podobieństwo z poczekalnią u lekarza. Tam przebojem jest tekst... pani to nic, mnie to dopiero boli... po czym następuje pasjonująca opowieść pełna kolorowych opisów boleści, skurczów, wybroczyn i strzykań. Tu można usłyszeć ekscytującą historię o tym, jak to Pan po kilku godzinach siedzenia w kolejce udał się na moment za potrzebą i w tym czasie minął jego numer ...

Mija godzina a szczęśliwy numerek nie doszedł nawet do 800. Ale teraz, to już żal wychodzić, skoro już tyle wysiedziałam... tylko dlaczego ludzi nie ubywa... i to upragnione ding-dong odzywa się jakby rzadziej. Mija kolejne pół godziny wypełnione wnikliwą obserwacją, ukradkowym ziewaniem i przeglądaniem po raz n-ty wypełnionego zawczasu "bardzo ważnego formularza". Nudę przeganiają atrakcje w postaci kolejnego Pana, któremu właśnie przed chwilą minął numer i dramatyczne decyzje "ławy przysięgłych" wpuścić go przy najbliższym nieobsadzonym numerku, czy zostawić, niech ma za swoje...

Jest już 17:30. Urząd pracuje do 18 a ludzi nadal strasznie dużo... czerwona tablica wyświetla kolejne numery 835, 836. Maszyna losująca dopiero przed chwilą przestała wypluwać kolejne bloczki. Raczkująca Bizneswoman zastanawia się na głos, co będzie, gdy owa 18:00 wybije. Wizje ma czarne, czuje się jak bohaterka filmów Barei. Z sąsiadującego z poczekalnią kantorka wychodzą dwie Panie Sprzątające uzbrojone w wiadra i mopy. Rzucają w tłum złowrogie spojrzenia... one już muszą zaczynać a powierzchnia płaska nie jest opróżniona :)))... ostentacyjnie wycierają więc wolne biurka. Raczkująca Bizneswoman ma pietra... przypomina sobie jak była wyrzucana z sali szpitalnej, gdy salowe zarządzały wietrzenie i mycie podłóg. Czuje że zawadza. Owo głupie uczucie potęguje się z chwilą wybicia 18. Wprawdzie żadna miotła nie wymiata tych co pozostali, żaden głos w głośniku nie obwieszcza końca pracy Urzędu, ale w powietrzu już czuć grozę. Atmosfera się zagęszcza. Zza jednego z boksów dobiega odgłos kłótni. Chociaż trudno to nazwać kłótnią, bo do uszu Raczkującej Bizneswoman dobiega jedynie podniesiony sopran Pani Urzędniczki, pojedyncze słowa... " jest już po 18... ja nic nie muszę... miał pan czas, mógł pan sprawdzić... trochę kultury..." wyśpiewuje na wysokich tonach Biuressa. Raczkująca Bizneswoman ma nadzieję, że to nie do jej boksu trafi, gdy czerwona tablica świetlna pokaże wreszcie upragnione 864.

Jakże się myli!

I nie pomaga najbardziej czarujący i nic a nic nie wystudiowany uśmiech, którym okrasiła szczere "dzień dobry" rzucone na początek. Dla wzmocnienia efektu równie uroczy uśmiech posyła osłaniający tyły Małż. Wprawdzie słyszą w odpowiedzi całkiem podobne w brzmieniu "dzień dobry", ale ani mina Pani Urzędniczki ani zapadające potem ostentacyjne milczenie nie wróżą dobrego. No cóż... skoro człowiek wysiedział te trzy godziny na niewygodnym krześle, to nie zniechęci go byle lód smagający zza biurka. Biuressa nie zagaja, nie zamierza nam ułatwiać, jej od pół godziny nie powinno tu być, ale skoro musi tkwić do ostatniego numerka na czerwonej tablicy, to zrobi to minimalnym nakładem energii. Raczkująca Bizneswomen referuje grzecznie po co przyszła, stara się być zwięzła, szanuje czas Pani Urzędniczki. Stara się nie zwracać uwagi na bogatą mimikę twarzy z drugiej strony biurka. W ciągu kilku minut biurokratycznego tete-a-tete Pani Urzędniczka prezentuje wachlarz min, jakiego nie powstydziłby się najlepszy aktor tatru kabuki, przewraca oczami, robi dziubek (tę minę chyba lubi najbardziej), wzdycha melodramatycznie. I mówi... coraz wolniej... niemal rozdzielając litery w wyrazach, aby zmieścił się miedzy nimi sssssyk... Gdyby była żmiją już konalibyśmy w konwulsjach na podłodze u jej stóp. A my nie dość, że nie konamy, to jeszcze mamy czelność żądać... potwierdzenia...podpisu... pieczątki. I znowu przewracanie oczami i znowu dziubek. Raczkująca Bizneswoman zaczyna się bać, że przez ten dziubek uleci z Biuressy dusza, kopie Małża pod biurkiem, żeby może ustąpił, zaprzestał eskalacji żądań, że pal licho potwierdzenie... Ale On, weteran biurokratycznych zmagań, nie takie rzeczy widział, nie takich ostentacji doświadczał... dostaje, czego chciał. Na odchodnym życzy pani Urzędniczce udanego wypoczynku. Cierpkość uśmiechu, który ich żegna psuje potem smak pysznego chilijskiego wina, którego kieliszek miał być zasłużoną nagrodą i relaksem po wyczerpującym dniu.

I tylko jak delikatne echo szumiały w głowie Raczkującej Bizneswoman słowa: przyjazne państwo, profesjonalizm, pieniądze podatników, etyka zawodowa i takie tam bzdury...





18 komentarzy:

  1. Dobitnie i w samo sedno. Dostaję "białej" gorączki, gdy mam odwiedzić nasze "przyjazne" instytucje :-)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie to opisałaś :)
    ale ja zawsze staram sie też wczuć w ta drugą stronę i rozmyślam jak to ja bym się zachowywała po drugiej stronie biurka i cos mi sie wydaje, że po godzinach pracy, po wysłuchaniu 300, 400 próśb robiłabym podobne dzióbki ;))
    Miłego dnia pani bizneswoman :))
    i jak najmniej wizyt w urzędach ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Samo życie :-) Niezły felieton z tego wyszedł Mireczko z odpowiednią dozą czarnego humoru. Miłego dnia (z dala od urzędów)!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kafka,jak nic....Poczułam zimny pot gdy doszłam do studium mimiki urzędniczki.pozdrawiam o poranku
    p.s. świnia się zrehabilitowała ;0)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przypomnialas mi stare czasy.Do dzis mam taka awersje na biurwy,ze jak mam isc do jakiegos urzedu dostaje konwulsji.Na szczescie w N wiekszosc spraw mozna zalatwic przez internet.Jezeli trzeba pofatygowac sie do urzedu osobiscie nalezy byc madrzejszym niz pani po drugiej stronie biurka bo choc pani w N mila i usmiechnieta to tak samo glupia jak pani w PL.

    OdpowiedzUsuń
  6. O urzędach nic nie napiszę, bo nie znoszę załatwiania spraw urzędowych. Napiszę za to, że Luna jest urocza! Cieszę się,że ma u Ciebie dom. Mój kot (też czarny) ma już jedenaście lat i miał być tylko "na chwilę". Sypia w dziwnych miejscach, np. na butach w przedpokoju. A niech tylko mąż wyjmie jakieś narzędzia! Okazuje się, że wiertarka lub młotek pod głową to najwygodniejsze poduszki, a rozsypane wiertła i śrubokręty z powodzeniem służą za materac.
    Pozdrawiam.Ninka.

    OdpowiedzUsuń
  7. to jest tragikomedia świetnie opisana :)

    OdpowiedzUsuń
  8. opowieść z dreszcykiem:-)
    ale najważniejsze, że dobrze się kończy
    serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż za fantastyczny felieton. Miruś, czapkę z głowy bym zdjęła, gdybym akurat tę na głowie mej posiadała :)
    Buziol wielki!

    OdpowiedzUsuń
  10. Miruś świetnie to wszystko opisałaś!!!JA tego nie doświadczam ale często słyszę podobne historie od Mężusia...a swoja droga to fajny felieton z tego wyszedł!Miłego dzionka:)

    OdpowiedzUsuń
  11. A mi jest totalnie żal tych urzędników.
    buziole

    OdpowiedzUsuń
  12. Niemożliwa jesteś!!!Zaje.... opisałas !!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Żal mi Was, że musieliście przez to przechodzić. Świetnie to opisałaś !!!
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Prawdę napisałaś, Mirrencjo. I nic się w tych cholernych urzędach, poza komputeryzacją, nie zmienia, fuck!

    Cmok!

    OdpowiedzUsuń
  15. No dobrze, era felietonów już na dobre rozpoczęta, więc może czas zacząć pytać Cię o pomysł na książkę? :) Miro ja w duchu mam wiecznie żywą nadzieję, że kiedyś wezmę w swe dłonie tomiszcze pachnące jeszcze farbą drukarską, na którym zobaczę pewne znajome imię i nazwisko... :) Dobrze, że mimo zabiegania, znanego nam obu mózgotrzepa jak ja to określam ;) i masy zajęć Raczkującej Bizneswomen znajdujesz czas, by tworzyć słowami takie frykasy. :) Uściski serdeczne
    PS. Z Twoimi wnioskami zgadzam się zupełnie.
    PS 2. Ja też chętnie wysyłam Małża na żer Pań_tańczących_z_papierzyskami :D
    PS 3. Więcej PS dziś nie będzie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. MarioPar - gorączka, migotanie przedsionków, wzmożona potliwość lub nadmierna suchość... jak przed egzaminem jakimś. Brrrrrr!

    Ikuś - wierz mi, staram się zrozumieć, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi, ale zawsze mnie wkurza, gdy wali się nie w tego, co zawinił, ale tego, który jest pod ręką. Wystarczyło godzinę wcześniej przestać wydawać numerki... to decyzja jakiegoś kierownika czy dyrektora. Ale łatwiej "dziubać" petenta niż postawić się szefowi.

    Bestyjeczko - prawda czasu, prawda ekranu :))

    Madziko - nawet tak nie mów! Zestaw na jesienne smuteczki jest cudowny. A "Proces" nie tak dawno skończyłam słuchać na audiobooku. Robi wrażenie tak samo jak przed 20 laty.

    Jaddis - niestety dla nas nasz urząd miasta rozpoczął przenoszenie bazy danych i do końca roku zabrał nam możliwość internetowego załatwiania spraw. Stąd ta wizyta "ciałem".

    Ninko - Luna jest przeuroczym kociakiem i już nas sobie owinęła wokół kociego pazurka.

    JOASIU - tragikomedia i to w kilku aktach :) Do tego nie schodząca z afisza od dziesięcioleci.

    CzarnyKocie - o tak, to szczęście było widać w oczach każdego obsłużonego petenta.

    deZeal - ja zwykle Pani zbyt łaskawa... buziol.

    aga - Mężusiowie chyba lepiej sobie z tym radzą, albo to ja jestem jakaś inna ;)

    Hannah - mi żal i tych zza i tych z przed biurka. Może dlatego, że i jedni i drudzy nie mają lekko, to tak mnie dobija, gdy sobie jeszcze nawzajem dokładają.

    Nivejko - ano Polska... w budowie ponoć. A jak budowa, to stresy i nerwy.

    aagaa - e tam... ;)

    kesler - oby jak najrzadziej (o ja naiwna!)

    sasia73 - fuck! howk! cmok!

    Palmette - Kobieto trojga PeeSów, Ty mi tak nie pisz, bo jeszcze uwierzę, że zasługuję na druk (może nawet w twardej okładce) i zlegnę obok takich klasyków jak Kinga R., Kasia C.-H, czy Krzysztof I. Podobno tylko 5% społeczeństwa czyta książki. To ja się jakby nie dziwię, bo pozostałe 95% je pisze. A ja zawsze wolałam być w mniejszości. Ściskam mocno z poczwórnym P.S.

    OdpowiedzUsuń
  17. trzymałaś w napięciu do końca!
    świetny text! w takich chwilach cieszę sie,z ę mieszkam trochę poza K-wem i czesc spraw załatwiam w małych urzędach- chyba jest ciutke lepiej....

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie wyróżnieniem...